Reklama

Moi rodzice pobrali się bardzo młodo, mama miała dziewiętnaście lat, a tata – dwadzieścia. Jak nietrudno się domyślić, to ja byłam przyczyną tego szybkiego i wczesnego ślubu. Wiele razy słyszałam w dzieciństwie, że gdyby nie ja, moja mama „miałaby prawdziwe życie”. Kiedy zaszła w nieoczekiwaną ciążę, właśnie zaczynała wymarzone studia na architekturze, miała ambitne plany, chciała wyjechać z Polski i mieć pracownię architektoniczną gdzieś w Europie, gdzie mogłaby zarabiać duże pieniądze. Moi dziadkowie byli dumni z mądrej i pracowitej jedynaczki, obiecali jej wszelką pomoc w spełnieniu tych pragnień.

Reklama

Ale kiedy „zaliczyła wpadkę” ze swoim chłopakiem, dziadkowie kazali jej radzić sobie samej. Mnie ponoć zobaczyli po raz pierwszy, dopiero kiedy miałam pół roku. Cieszę się, że nie pamiętam tego okresu, kiedy byłam dla wszystkich tylko problemem. Mam wspomnienia z mamą i babcią, kiedy mnie przytulały i czytały mi bajki. To znaczy z mamą tylko do jakiegoś momentu, bo potem zostałam sama z tatą. Na szczęście, kiedy mama odeszła miesiąc po moich dziesiątych urodzinach, babcia bardzo się zaangażowała w moje wychowanie i w sumie mi ją zastąpiła.

Nie, moja mama nie umarła, tylko rozwiodła się z tatą, żeby zrealizować swoje marzenia o karierze architektki i mieszkaniu za granicą. I dopięła swego: dzisiaj jest właścicielką biura projektowego w Danii, ma też nowego męża i żegluje razem z nim po Karaibach. Nie umiem mieć do niej żalu, że mnie zostawiła. Ona po prostu chciała mieć inne życie. A mi nie było źle, zwłaszcza kiedy tata poznał Anitę. Nie zastąpiła mi mamy, bo była ode mnie raptem dwanaście lat starsza i byłyśmy raczej przyjaciółkami. To ona była przy mnie, kiedy dojrzewałam. Nigdy nie powiedziałam do niej „mamo”, ale tak naprawdę była nią bardziej niż ta biologiczna.

– Więc masz macochę tylko dwanaście lat starszą? – zapytał mnie Jędrzej, kiedy tłumaczyłam mu swoją zawiłą sytuację rodzinną.

– Nieformalnie, bo nigdy się z tatą nie pobrali – wyjaśniłam.

Dwa tygodnie po ślubie wyznali, że „są w ciąży”

Jędrzej i ja pobraliśmy się za to dokładnie w dniu moich trzydziestych urodzin. Mama nie przyjechała na ślub, właśnie opływała Jamajkę. Piosenkę dla rodziców podczas wesela dedykowałam tacie i Anicie.

– Poproszę o zdjęcie z moją piękną córką! – zawołała w którymś momencie do fotografa Anita i stanęła obok mnie w swojej szykownej, zielonej sukni.

– Panie to raczej wyglądają na siostry – uśmiechnął się fotograf.

Właściwie to już wtedy powinnam była zauważyć, że suknia Anity jest podejrzanie luźna. Ale byłam tak zaabsorbowana ślubem i towarzyszącym mu szumem, że dałam się zaskoczyć, kiedy ona i tata i ogłosili dwa tygodnie później, że „są w ciąży”.

– Poważnie?? Piąty miesiąc? – nie mogłam w to uwierzyć. – Ale dlaczego nie powiedzieliście wcześniej?

– Żeby nie odciągać uwagi od was – Anita uśmiechnęła się ciepło. – A poza tym, wiesz, nie chcieliśmy zapeszać.

No tak, miała wtedy czterdzieści dwa lata, bała się komplikacji. Ale na szczęście wszystko z dzieckiem było dobrze. Tata przekazywał mi każdy szczegół, chwalił się zdjęciami z usg, mniej więcej co trzy dni dzwonił z kolejnym pomysłem na imię dla przyszłego syna.

Przyglądając się szczęściu taty i jego partnerki, sama nie mogłam się doczekać kiedy zajdę w ciążę. Byliśmy z Jędrzejem zgodni: chcieliśmy mieć przynajmniej troje dzieci, do tego zamierzaliśmy zacząć jak najwcześniej. Pod tym względem w niczym nie przypominałam swojej biologicznej matki: macierzyństwo było dla mnie celem życia i nie wyobrażałam sobie życia bez dzieci. Cieszyłam się też, że będą miały wujka będącego niemal ich rówieśnikiem. Miałyśmy z Anitą masę planów na wspólne wychowywanie dzieciaków.

Kiedy zbliżał się jej termin porodu, oczywiście chciała, żeby tata był przy niej w sali. Ale mnie poprosiła, żebym czekała za drzwiami. Bardzo chciała, żebym była pierwszą osobą z rodziny po tacie, która powita jej syna na świecie. Naturalnie, zgodziłam się na to, wpisując datę przewidywanego porodu do kalendarza w telefonie.

Byłam więc w szoku, kiedy tata zadzwonił pięć tygodni wcześniej krzycząc, że jest w szpitalu i nie wpuszczają go na salę Anity. Okazało się, że zaczęła krwawić pod prysznicem, a kiedy przywiózł ją do szpitala, zabrano ją natychmiast, nie mówiąc mu, co się stało.

Pojechaliśmy z Jędrzejem od razu. Ojciec był tak przerażony i zdezorientowany, że musiałam wszystkiego dowiadywać się sama.

– Pani Anita jest operowana, doszło do przedwczesnego odklejenia łożyska – powiedziała położna, którą zagadnęłam.

– Operowana? To znaczy: ma cesarskie cięcie? – zapytałam, próbując zrozumieć sytuację.

Okazało się, że cesarkę już wykonano. Dotarła do nas informacja, że dziecko jest żywe i zostało umieszczone w inkubatorze.

Nie mieliśmy jednak czasu na radość. Lekarze próbowali uratować Anitę, która doznała udaru maciczno-łożyskowego.

Najpierw nie chcieliśmy nawet myśleć o tym, że może stać się coś złego. Przecież dziecko było już na świecie. Po prostu czekaliśmy więc, że ktoś powie nam, że sytuacja została opanowana i niedługo będziemy mogli zobaczyć mamę i dzidziusia… Ale stało się inaczej. Partnerka taty była w ciężkim stanie, płyn owodniowy przedostał się do krwi i spowodował zator, doszło do uszkodzenia wielonarządowego.

Pamiętam, że nie uwierzyłam lekarce, która przyszła nas poinformować o zgonie. Byłam pewna, że coś przekręciła, pomyliła pacjentki, cokolwiek. Jak moja „macoszka” miała umrzeć? To było nie do ogarnięcia umysłem.

Ale jeszcze gorzej zareagował tata. Wpadł w szał, zaczął wyzywać personel, że pozwolili umrzeć matce jego dziecka. Gdyby Jędrzej go nie przytrzymał siłą, chyba rzuciłby się na lekarkę, która przekazała nam tragiczną wiadomość.

Do momentu, kiedy wydano nam ciało Anity, ojciec ani słowem nie wspomniał o nowo narodzonym dziecku. Ja i Jędrzej poszliśmy zobaczyć chłopczyka i rozpłakałam się, patrząc na to maleństwo z zaciśniętymi piąstkami, które jeszcze nie wiedziało, jak okrutnie zamierza przywitać je świat.

– Nie wiem, jak tata sobie poradzi – szepnęłam do Jędrzeja. – Przecież to maleństwo wymaga stu procent uwagi, a ojciec…

To będzie nasze pierwsze dziecko – orzekł mój mąż

Sama nie wiedziałam, jak skończyć to zdanie. Bo ojciec był w koszmarnym stanie. Nie mógł pogodzić się ze śmiercią ukochanej, obwiniał siebie, że to on ją zabił, bo gdyby nie była w ciąży, to dalej by żyła. Podczas pogrzebu musieli go podtrzymywać jego brat i przyjaciel, bo nie był w stanie stać samodzielnie.

O synu nic nie mówił. Kiedy przypomniałam mu, że musi zarejestrować dziecko w urzędzie stanu cywilnego, spojrzał na mnie dziko, aż się wystraszyłam, że oszalał. To ja go zawiozłam do urzędu, ja podałam imię dziecka: Daniel, bo wiedziałam, że to imię podobało się Anicie.

Ojciec był jakby kompletnie nieobecny, a podając informację, że matka dziecka nie żyje, rozpłakał się i ledwie był w stanie podpisać podsunięte mu dokumenty.

– Tato, musisz się przygotować na wyjście Danielka ze szpitala – powiedziałam łagodnie, gdy wiozłam go do domu. – Lekarze mówią, że za niecały miesiąc go wypiszą. Musisz być silny dla niego, wiesz o tym, prawda?

Miałam wrażenie, że mnie usłyszał, ale nie chciał zaakceptować tych słów. Ani razu nie pojechał do szpitala, to ja i Jędrzej codziennie odwiedzaliśmy Danielka.

W końcu, kilka dni przed datą wypisu maluszka, pojechałam do ojca, żeby odbyć z nim poważną rozmowę. Owszem, stracił ukochaną, ale miał syna i musiał wziąć za niego odpowiedzialność. Serce mi krwawiło na myśl, że w głębi duszy ojciec uważa Danielka za „problem”. Tak jak kiedyś moja matka i dziadkowie uważali mnie. Bałam się, że przeniesie na dziecko swoją rozpacz i żal o śmierć Anity.

Kiedy przyjechałam, tata był gotowy na rozmowę. Nie płakał, mówił powoli i bez emocji:

– Nie dam rady go wychować. Nie jestem w stanie… Dziecko nie zasługuje na życie w żałobie. Dlatego chciałem zapytać ciebie i Jędrzeja, czy zgodzilibyście się adoptować Daniela. Chcę zrzec się praw do niego.

Tak naprawdę w tamtym momencie poczułam ulgę i zdałam sobie sprawę, że bardzo obawiałam się tego, co czekałoby Daniela, gdyby wychowywał go pogrążony w rozpaczy ojciec.

Jędrzej nie wahał się ani chwili.

– To będzie nasze pierwsze dziecko – powiedział po prostu.

Z procesem adopcyjnym nie było problemu, Daniel jest dzisiaj naszym synem. Ma dwa lata i właśnie po raz piętnasty z rzędu podnosi pluszowego kotka, którego jego siostrzyczka w ramach zabawy wyrzuca z wózka. Jest piękny, lipcowy dzień, siedzimy w ogrodzie i czekamy na dziadzia. Moje dzieci go uwielbiają, a on nie robi między nimi żadnych różnic, jakby nie miało znaczenia, że Daniel jest jego biologicznym synem. Ustaliliśmy, że syn pozna prawdę, gdy będzie dorosły. Na razie ma kochających rodziców, siostrę i wspaniałego dziadka. A w planach przynajmniej dwójkę rodzeństwa!

Izabela

Zobacz także:

Reklama
  • „Moi biologiczni rodzice oddali mnie do adopcji. Nie chcieli rezygnować z luksusowego życia”
  • „Ta kobieta miała urodzić nam dziecko. Zgodziliśmy się na adopcję ze wskazaniem, a ona >>sprzedała
  • „Oddałam dziecko do okna życia, ale nie mogłam z tym żyć. Musiałam ją odzyskać”
Reklama
Reklama
Reklama