Prawdziwe historie: czy ktoś krzywdzi nasze dziecko?
Znikały rzeczy naszej córce, wynosiła też większe ilości jedzenia - nie wiedziałem, co się dzieję. Myślałem, że ktoś krzywdzi nasze dziecko. Przeczytaj historię 36-letniego Andrzeja, elektronika.
Chcieliśmy przychylić nieba naszej córeczce, ale zapomnieliśmy, że i w jej dawnym życiu mogło zdarzyć się coś dobrego.
– Pa tatusiu – Juleczka zarzuciła mi ręce na szyję i z całych sił pocałowała w policzek.
– Pa, kochanie – nie kryłem wzruszenia. – Pamiętasz wszystko?
– Tak, tatusiu, mam być grzeczna na lekcjach, słuchać tego, co mówi pani i zjeść całe śniadanie – uśmiechnęła się słodko.
– A potem poczekać, aż mama cię odbierze – pocałowałem ją jeszcze raz i poczekałem, aż zniknie za drzwiami szkoły.
Adoptowaliśmy Julkę pół roku temu
Julka była naszym słoneczkiem, kochanym bąbelkiem, który spadł nam z nieba pół roku temu. Długo staraliśmy się z Dorotą o dziecko. Snuliśmy plany o wielkiej, radosnej i rozkrzyczanej rodzinie, ale kiedy kolejne próby zajścia w ciążę i utrzymania jej przyniosły tylko łzy i ból, musieliśmy zapomnieć o naszych marzeniach. Do czasu, kiedy Dorota powiedziała mi o adopcji. Na początku nie chciałem o tym słyszeć. Jednak z czasem mój opór malał, a kiedy zobaczyłem tę małą kruszynkę z ogromnymi, nad wiek poważnymi oczami, zakochałem się w niej bez reszty.
Trudne początki
I już przestało być ważne, czy jest z mojej krwi, czy nie. Cieszyło mnie, gdy znajomi wychwytywali nasze wspólne cechy.
– Zobacz, jaka ta Julka uparta, wykapany Andrzej i usta ma po nim – śmiali się, a ja pękałem z dumy.
Ale prócz szczęśliwych, były i trudne chwile. Julka płakała, moczyła się w nocy, nie chciała jeść. Spaliśmy z nią na zmianę, dużo do niej mówiliśmy i jak najczęściej byliśmy razem, bo gdy tylko ja lub Dorota wychodziliśmy Julcia płakała.
– Nie chcę! Nie chcę! – krzyczała.
Z czasem zrozumiała, że wychodzimy, ale zawsze wracamy. Stała się spokojniejsza, weselsza... Kiedy poszła do szkoły, na początku odprowadzaliśmy ją i przyprowadzali, ale po miesiącu chodziła już sama. Lubiła szkołę i gdy wracała buzia jej się nie zamykała. I tylko czasem nagle milkła, robiła się smutna. Tłumaczyłem to sobie rysą jaką pozostawiła w niej okrutna przeszłość wierząc, że kiedyś ta rysa zniknie. Ale mimo to nasza Julka wydawała się szczęśliwą dziewczynką. Brak apetytu minął i teraz na drugie śniadanie do szkoły żądała dużych kanapek i jeszcze większych porcji ciasta.
– Gdzie ty to wszystko mieścisz? – żartowała Dorota, ale wieczorami nie dawała mi spokoju. – Może ona jest chora? Albo w ten sposób przekupuje dzieci. Zobacz, przecież jest chudziutka jak patyk, a je za dwoje. Andrzej, boję się o nią.
Z naszą córeczką dzieje się coś niedobrego
Czuliśmy, że z naszą córeczką dzieje się coś niedobrego.
– Nie przesadzaj – pocieszałem żonę.
– W dzisiejszych czasach nie przekupuje się dzieci ciastem. W grupie wszystko smakuje lepiej, a może rzeczywiście ma jakąś koleżankę, z którą się dzieli...
– Pytałam ją o to, ale powiedziała, że nie zna jeszcze nikogo tak dobrze.
Minęła jesień i zima, a wiosną Julcia zaczęła jeździć do szkoły rowerem. Na szczęście nie mieszkaliśmy daleko, a ulice, prowadzące do szkoły nie były ruchliwe. Wydawało nam się, że Julka na dobre zaaklimatyzowała się w szkole. Zapisała się nawet na zajęcia dodatkowe z plastyki.
Znikające rzeczy
I wtedy zaczęły się problemy. Najpierw, przez przypadek odkryłem, że Julka nie ma piórnika, który przywiozłem jej ze szkolenia w Krakowie. Nie umiała wytłumaczyć, co się z nim stało. Machnąłem na to ręką, ale kiedy zginęły jej inne rzeczy – kolorowy pasek, kredki, piękne skórzane rękawiczki zaniepokoiłem się nie na żarty.
– Córeczko, co się dzieje? – pytałem, a ona tylko spuszczała głowę i milczała. – Nie zgubiłaś ich, prawda? – drążyłem. – Ktoś ci je zabrał? Kto, Julciu? – próbowałem się dowiedzieć, ale wtedy wybuchnęła płaczem. Nie chciała nic mówić, a ja tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że ktoś w szkole ją okrada. Rano zapowiedziałem córce, że porozmawiam o tym z jej nauczycielką, bo tak nie wolno robić.
– Nie tatusiu, nie – zawołała i znów zaniosła się płaczem.
– Kochanie, nie bój się. Zobaczysz wszystko załatwię – próbowałem ją uspokoić, ale ona zaczęła tylko bardziej płakać. Z tego wszystkiego dostała gorączki.
Polecamy: Prawdziwe historie: niepotrzebnie się tak bałam
[CMS_PAGE_BREAK]
Julka nas okłamuje?
Mimo to poszedłem do szkoły, porozmawiać z nauczycielką.
– Nic złego się z Julką nie dzieje. Jest lubiana w klasie – powiedziała wychowawczyni. – Jest zawsze roześmiana, ale z nikim za bardzo się nie przyjaźni. Młodsze klasy bawią się na innym boisku, niż starsze, więc nikt do nich nie podchodzi. A po lekcjach Julka od razu wskakuje na rower i pędzi do domu – dodała.
– Może na tych dodatkowych zajęciach kogoś poznała? – zapytałem.
– Na jakich zajęciach? – zdziwiła się nauczycielka. – Zapisali ją państwo na coś?
– No przecież mówiła, że chodzi na kółko plastyczne...
– Nie prowadzimy takich zajęć – stwierdziła wychowawczyni. – Jest pan pewien, że tak właśnie powiedziała?
Zamurowało mnie. Stałem i jak otępiały patrzyłem na nauczycielkę.
To niemożliwe, żeby Julka nas okłamywała! W takim razie, co ona robi po lekcjach? Gdzie się podziewają jej rzeczy?! Co się dzieje?! – przez głowę przelatywały mi coraz gorsze myśli.
Czy ktoś ją szantażuje?
Wróciłem do domu, zajrzałem do pokoju Julki. Spała wtulona w poduszkę.
– Dowiedziałeś się czegoś? – usłyszałem za sobą głos Doroty.
– Właściwie niczego – cicho zamknąłem drzwi i szeptem opowiedziałem Dorocie o tym, co usłyszałem.
– Boże! Andrzej może ktoś ją szantażuje? – wystraszyła się Dorota.
– Ale czym? Przecież to jeszcze dziecko? Chyba wiem, co muszę zrobić?
– Co?
– Jak wróci do szkoły, wezmę dzień wolnego i będą ją śledził – stwierdziłem.
– Oszalałeś? Nie wierzysz jej?
– Ale w co mam wierzyć? Przecież nie wiemy, co się stało z prezentami od nas, tak samo jak nie wiemy, dokąd jeździ. Dorota, musimy zrozumieć, co się dzieje – byłem coraz bardziej zdecydowany.
– I nie wolno nam jej o niczym powiedzieć, bo jeszcze bardziej się rozchoruje.
Śledziłem Julkę wracającą ze szkoły
Po dwóch dniach Julka była już zdrowa. Ani ona, ani my nie wracaliśmy do tematu kradzieży. Za to, kiedy któregoś poranka poprosiła Dorotę o więcej "tego pysznego ciasta z wiśniami", ja po cichu zadzwoniłem do pracy i poprosiłem o dzień urlopu.
Tego popołudnia czaiłem się w krzakach i kiedy tylko Julka wsiadła po lekcjach na rower, pojechałem samochodem za nią. Trzymałem się z daleka, żeby mnie nie zobaczyła. Za to ona kluczyła najwęższymi uliczkami i kiedy już myślałem, że ją zgubię zobaczyłem jak hamuje przed szarym budynkiem i przypina rower do słupa. Poczekałem, aż zniknie za drzwiami i wysiadłem z samochodu. I dopiero wtedy zobaczyłem, gdzie jestem.
– Halo, Dorota, wszystko w porządku, mam ją na oku, nie uwierzysz dokąd przyjechała! Później ci powiem – uspokoiłem żonę i wszedłem do domu dziecka, z którego już ponad rok temu wzięliśmy Julkę! Otworzyłem drzwi, zobaczyłem tylko jak mignęła w drzwiach prowadzących na plac zabaw. Zdumiony poszedłem za nią, ostrożnie wyjrzałem zza futryny i oniemiałem. Julka wyjmowała z pudełka ciasto i dzieliła się nim z jakąś dziewczynką. Potem zaczęła pokazywać jej kolorowe naklejki.
– Jakie chcesz? Delfinki czy misie? – spytała. – Albo weź wszystkie.
– Nie, jeszcze mama cię zbije – opierała się tamta. – Nie Julcia, nieee, ale ciasto pycha – dziewczynka ucałowała Julkę.
Papużki nierozłączki
Wyjaśnienie okazało się proste i... szczęśliwe dla całej naszej rodziny
– Witam pana – za plecami usłyszałem głos dyrektorki domu dziecka. – Julka ciągle odwiedza Basię. Zanim trafiła do państwa, były jak papużki nierozłączki. Cieszę się, że państwo pozwalacie jej na spotkania z przyjaciółką. Uśmiechnąłem się, wziąłem głęboki oddech i podszedłem do dziewczynek.
– Julka ma rację. Jeśli chcesz, weź i misie, i delfinki – zacząłem. Z wrażenia Julka aż krzyknęła, a Basia upuściła ciasto.
– Tatusiu... – jęknęła Julka. – Przepraszam – i popłakała się.
Długo musiałem ją uspokajać, a potem poprosiłem, żeby razem opowiedziały mi o swojej przyjaźni.
– Jestem Basia proszę pana, ja bardzo kocham Julę – wyznała ze łzami ta druga. – Nie będzie się pan na nią złościł?
– Nie, przecież bardzo ją kocham, a skoro ona ciebie lubi, to ja również – uśmiechnąłem się.
Potem w domu, Julka wyznała nam, że bała się powiedzieć o swoich wyprawach do Basi. Z jakichś dziwnych powodów ubzdurała sobie, że jeśli się dowiemy, oddamy ją do domu dziecka. Kochała Basię, ale jeszcze bardziej kochała nas. Nasze biedne dziecko nie umiało wybrnąć z tej sytuacji i miesiącami żyło między młotem a kowadłem. Długo jeszcze musieliśmy z Dorotą zapewniać ją, że wcale się na nią nie gniewamy.
A od tego dnia przybyło nam jeszcze jedno dziecko. Na razie, jesteśmy dla Basi rodziną zaprzyjaźnioną, ale już staramy się o jej adopcję. Może dzięki Julci spełni się nasze marzenie, o domu pełnym dzieci...
Zobacz także: Prawdziwe historie: straciłam córkę i męża