„Bałem się oddać syna do przedszkola. I słusznie. Łukasz zapierał się rękami i nogami, żeby tam nie wracać”
„Kiedy maluch po raz pierwszy idzie do przedszkola, wkracza w nowy etap. To duża zmiana. Łukasz nic nie mówił, tylko powłóczył nogami, jakby chciał opóźnić nasze rozstanie. Kiedy rozbierałem go w szatni, spojrzał na mnie z takim wyrzutem, jakbym robił mu straszną krzywdę”.
- redakcja mamotoja.pl
Naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby go tam wysyłać. Może jeszcze trochę powinniśmy się z tym wstrzymać? Przynajmniej rok – zaproponowała nieśmiało Agata.
– Kochanie, przecież rozmawialiśmy o tym już sto razy – westchnąłem.
– Wiem, ale przecież to taka mała kruszynka. Jak sobie poradzi w przedszkolu? – niepokoiła się moja żona.
– Przecież nie ma nawet trzech lat.
– W jego grupie będą wyłącznie dzieci w jego wieku – przypomniałem jej. – Zresztą sama wiesz, on jest bardzo samodzielny, stara się jak najmniej korzystać z naszej pomocy.
– Co z tego? Jak sobie nie poradzi, to zabieram go z tego przedszkola natychmiast! I nic mnie nie obchodzi, że przepadnie wpisowe – oznajmiła stanowczo.
Odetchnąłem głęboko, starając się zachować zimną krew
Takich rozmów odbyliśmy już setki. Starałem się nie okazywać strachu, choć sam również miałem obawy związane z faktem powierzenia opieki nad synem obcym ludziom. Ale nie chciałem dodatkowo martwić mojej żony. Ona była już wystarczająco przerażona perspektywą wysłania Łukasza do przedszkola.
Teoretycznie nie musieliśmy tego robić. Obydwie babcie mieszkały blisko i chętnie do nas wpadały by zaopiekować się wnukiem. Ja co prawda musiałem codziennie chodzić do pracy i spędzać tam określony czas, za to Agata była „wolnym strzelcem”, fachowcem do wynajęcia. Pracowała głównie w domu i tylko raz, góra dwa razy w tygodniu musiała chodzić na spotkania z klientami. Dlatego też udawało jej się godzić obowiązki zawodowe z matczynymi.
Jednak naszemu synowi potrzebna była nie tylko matka czy babcie. Wyraźnie brakowało mu kontaktu z rówieśnikami. Tak się złożyło, że w najbliższej rodzinie nie było dzieci w jego wieku. Na placach zabaw, owszem, bawił się z innymi dziećmi. Ale ich opiekunowie tak drżeli o swoje maluchy, że nie dopuszczali do tego, aby zabawa rozkręciła się „na dobre”. Rzadko też trafiało się na tego samego kolegę czy koleżankę. Trudno było więc nawiązać więzi.
Do tego wszystkiego dochodził jeszcze fakt, że moja żona dostawała coraz mniej zleceń i poważnie zastanawiała się, czy by nie zatrudnić się gdzieś na stałe. A to byłoby możliwe tylko wtedy, jeśli Łukasz chodziłby do przedszkola. Dlatego musieliśmy poszukać odpowiedniego miejsca.
Z uwagi na wiek naszego syna – niecałe trzy lata – w grę wchodziły wyłącznie prywatne placówki. Odbyliśmy blisko dziesięć wizyt w przedszkolach i przeprowadziliśmy wiele rozmów z dyrektorkami. W końcu zdecydowaliśmy się na jedno z nich o śmiesznej nazwie: „Dolina Dzieciaka”.
Ujęło nas to, że w tym przedszkolu nie starano się na siłę zrobić z dziecka małego geniusza, zasypując je całym mnóstwem zajęć artystycznych, językowych i sportowych. Ponadto było kameralne, każda grupa wiekowa liczyła tylko dziesięcioro dzieci.
Miejsce wydawało się idealne, ale…
Ale my wciąż nie potrafiliśmy pozbyć się niepokoju. Wiele razy słyszeliśmy od znajomych, że pierwsze dni, tygodnie czy nawet miesiące w przedszkolu są straszne dla dziecka. W kilku przypadkach rodzice zabrali dzieciaka z powrotem do domu, bo nie było w stanie zaaklimatyzować się w placówce.
Łukasz, niestety, też wydawał się być przerażony perspektywą pójścia do przedszkola. Parę razy próbowaliśmy mu tłumaczyć, że będzie tam bardzo fajnie, że pozna nowych kolegów i koleżanki. Przecież zawsze tego chciał. On jednak nagle zaczął twierdzić, że nie chce mieć żadnych kolegów, i że chce siedzieć już zawsze z mamusią w domu.
W pewnym momencie nawet ja zrezygnowałem z odgrywania twardziela. Przygotowywałem się psychicznie na to, że początki w przedszkolu będą dla naszego syna traumatycznym przeżyciem. Co gorsza, to mnie przypadło w udziale odprowadzanie Łukasza. Dyrektorka poleciła nam bowiem, aby najpierw robił to rodzic, z którym dziecko częściej się rozstaje. Zdziwiłem się więc, kiedy pierwszego dnia moja żona także zaczęła szykować się do wyjścia.
– Kochanie, pamiętasz co mówiła ta dyrektorka? – przypomniałem żonie.
– Pamiętam, pamiętam – Agata machnęła ręką. – Pójdę za wami i będę w pobliżu. Jakby co, to dzwoń.
– Ale po co? Przecież ja…
– Możesz sobie nie dać rady – przerwała mi żona zdecydowanie.
Przyznaję, z duszą na ramieniu i synkiem za rękę ruszyłem w drogę do przedszkola. Łukasz nic nie mówił, tylko powłóczył nogami, jakby chciał opóźnić nasze rozstanie. Kiedy rozbierałem go w szatni, spojrzał na mnie z takim wyrzutem, jakbym robił mu straszną krzywdę. Dlatego pocałowałem go w głowę i powiedziałem:
– Będę tutaj, w szatni. Poczekam na ciebie. Jakby ci się coś nie spodobało, to możesz zawsze do mnie przyjść.
– Na pewno wszystko mu się będzie podobało – powiedziała „ciocia” Edyta, która pojawiła się koło nas niespodziewanie. – Chodź, śpiochu, przedstawię ci kolegów, wszyscy już są.
– Ale ja nie chcę! – gwałtownie zaprotestował Łukasz, a ja natychmiast pomyślałem: „Oho! Zaczyna się”.
– A może chcesz zobaczyć, jakie mamy fajne zabawki? Jest na przykład kolekcja samochodów, a ty, słyszałam, bardzo lubisz samochody. To prawda?
– Tak – burknął Łukasz niepewnie.
– Jeden jest zupełnie nowy, jeszcze w opakowaniu. Może masz ochotę go rozpakować? – spytała „ciocia”.
– Nowy? Nikt się nim nie bawił?
– Na razie nie. Ale jeśli się nie pospieszysz… – uśmiechnęła się.
Łukaszowi natychmiast chwycił „ciocię” Edytę za rękę i pobiegł z nią w kierunku sali. A ja pomyślałem, że pomysł z nowym samochodem, to niezły trik, ale lepiej, żebym się stąd nie ruszał. Bo jak Łukasz już rozpakuje ten nowy samochód, to może sobie o mnie przypomnieć i wtedy na pewno usłyszę jego płacz i wołanie o pomoc.
Nic takiego jednak nie nastąpiło
Po pół godzinie zeszła do mnie „ciocia” Edyta i powiedziała, że mogę spokojnie iść, i ewentualnie czekać na telefon, gdyby coś się stało. Nieco uspokojony wyszedłem z przedszkola. Przed bramą czekała na mnie żona.
– No i co?! – zapytała zaniepokojona. – Dlaczego do mnie nie dzwoniłeś?! Już miałam tam pójść.
– Wszystko jest w porządku – starałem się ją uspokoić. – Nie martw się. Mówiłem, że Łukasz sobie poradzi.
– Jesteś pewien? – nie wierzyła.
– No tak. Poszedł z tą „ciocią” na górę, a potem ona zeszła i powiedziała, że już jest dobrze i mogę iść.
– A ty jej tak uwierzyłeś na słowo?! Nie poszedłeś nawet sprawdzić? – wybuchnęła cała w nerwach.
– Przypuszczasz, że przykuli go do kaloryfera, żeby do mnie nie przybiegł i zakneblowali, żebym go nie słyszał? – spojrzałem na nią. – Uznałem, że lepiej nie iść na górę, bo jak mnie zobaczy, może być gorzej.
– Nie pomyślałam… – pokiwała głową. – Znalazłam obok fajną kawiarnię, możemy tam dziś posiedzieć.
– Ale po co? Przecież mamy do przedszkola najwyżej dwadzieścia minut spacerkiem, gdyby coś się działo…
– Gdyby coś się działo, to będziemy tu po dwudziestu minutach. A jeśli będziemy siedzieć w kawiarni, przebiegniemy ten kawałek w niecałą minutę.
Poszliśmy do kawiarni i spędziliśmy tam następne pięć godzin, bo na tyle postanowiliśmy oddawać na razie Łukasza do przedszkola. Zresztą, przez kolejny tydzień codziennie spędzaliśmy tam mnóstwo czasu, bo Agata nie dała sobie wytłumaczyć, że nasz syn świetnie się odnalazł w przedszkolu. Wciąż była przekonana, że to jest tylko chwilowe, i na pewno zaraz zażąda powrotu do domu. I nie może czekać na ukochaną mamusię dłużej niż minutę.
W końcu jednak dotarło do niej, że Łukasz z radością wychodzi do przedszkola i nie przechodzi z tego powodu żadnej traumy. Ba, jak mówiła „ciocia” Edyta, wyrasta na lidera grupy, i to takiego z prawdziwego zdarzenia. Z jednej strony „rządzi” innymi dziećmi, z drugiej czuje się za nie odpowiedzialny i pomaga im. A jego wcześniejszy strach brał się pewnie z tego, że udzielił mu się nasz własny niepokój.
Wydawało się więc, że nic już nie stoi na przeszkodzie, żeby Agata mogła szukać pracy. Poszła nawet na kilka rozmów i dostała jakąś propozycję, choć nie rewelacyjną.
Jednak któregoś wieczoru, gdy leżeliśmy w łóżku, przytuliła się do mnie mocniej i rzuciła od niechcenia, uśmiechając się kokieteryjnie:
– Łukasz już chyba mocno śpi.
– Chyba tak… Ale miałem wrażenie, że dziś nie jest najlepszy dzień na wykorzystywanie tego faktu.
– Czemu? – zapytała niewinnie.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że jesteś gotowa na kolejne dziecko? Jeszcze niedawno mówiłaś…
– Jeszcze niedawno mieliśmy w domu malucha, któremu byliśmy potrzebni absolutnie do wszystkiego. A teraz mamy już przedszkolaka, który ze wszystkim radzi sobie sam – westchnęła z żalem. – A ja bym chciała jeszcze mieć jakąś małą istotkę, której byłabym niezbędna do życia. Nie twierdzę, że to musi być tak od razu. Ale gdyby się tak stało, nie miałabym nic przeciwko temu…
Tomasz, 29 lat
Czytaj także:
- „Córka mojego męża wyłudzała ode mnie pieniądze. Musiałam się na to zgadzać, bo chciałam być przez nią akceptowana..."
- „Gdy odeszły mi wody byłam całkiem sama. Mąż wolał pracować niż być z ciężarną żoną. Prawie urodziłam w taksówce"
- „Siostra traktuje mój dom jak pogotowie opiekuńcze. Znudziło jej się bycie mamą. Podrzuca mi córę i lata po imprezach"