Reklama

Co za rok! Początek lipca, a człowiek nie ma odwagi wyjść w letniej sukience, bo a nuż znowu burza, wiatr albo ulewa. Wróciłam się już ze schodów i złapałam z wieszaka w przedpokoju płaszcz – lepiej nosić, niż się prosić. Dzień jednak wydawał się piękny, słońce było wysoko na bezchmurnym niebie… Może iść do poradni na piechotę, przez park?

Reklama

– Podrzucisz mnie do miasta? – sąsiadka złapała mnie przy samochodzie, zanim zdążyłam się zdecydować.

– Wygląda na to, że tak – roześmiałam się. – Wskakuj.

Przez tę diabelską pogodę Marii nie chce się jeździć na działkę i nawet mnie ze sobą nie ciągnie.

– Chwasty po pas – stwierdziła ostatnio.

– A ślimaków więcej niż mrówek. Jak tak dalej pójdzie, wyląduję u ciebie na kozetce.

Chyba ją dobiłam informacją, że mamy w gabinecie tylko krzesła, bo machnęła ręką zrezygnowana.

– Powiedz, Agata – zapytała, gdy wysiadała już przy markecie. – Będzie lato w tym roku?

– Lato będzie, na pewno – uśmiechnęłam się. – Ale jakie?

Skrzywiła się: pomocna to nie jesteś.

I poszła.

Miałam nadzieję, że przynajmniej w pracy będę bardziej efektywna.

Zwierzenia cioci

W poczekalni siedziało małżeństwo w średnim wieku i zajadało kanapki. Moje wejście wzbudziło wyraźną panikę i upychanie resztek do torby.

– Dzień dobry, za chwilę państwa zawołam – powiedziałam, udając, że nic nie zauważyłam.

Pewnie ludzie spoza miasta, pomyślałam. Kto wie, ile musieli się tłuc, by dojechać, to i zgłodnieli.

Weszli z pewną nieśmiałością i rozejrzeli się. Kobieta usiadła, mężczyzna miał minę, jakby planował ucieczkę.

Przedstawiłam się, oni też, pogadaliśmy chwilę dla rozluźnienia o dyżurnym temacie, czyli pogodzie.

– Przyszliśmy do pani, bo już nie wiemy, co robić – przystąpiła w końcu do meritum pani Jadwiga. – Spać nie mogę, odkąd się to zaczęło, jestem strzępkiem nerwów.

– Jesteś – zgodził się jej mąż. – Nie bardzo wiem, co tu robię, ale jeśli Jadzia przestanie wariować, to warto było zamknąć dziś sklep. Bo wie pani, my spożywczak mamy…

Ścisnęła go za rękę.

– Wiem, Bronuś, wiem, że ci ciężko – westchnęła. – Ale pomyśl o Bartusiu, co on musi przeżywać. Przecież to jeszcze małe dziecko!

Wyjęła chusteczkę z torebki i otarła oczy.

– Chodzi o to, że zabrali mojego bratanka – wyjaśniła. – Nikt się nie spodziewał! Jeździły wcześniej panie z MOPS-u do brata, pomagały i nagle się dowiadujemy, że zabrali dzieciaka do rodziny zastępczej. Nauczycielka zadzwoniła, że do szkoły nie chodzi, ale żeby przez takie coś? Mało to dzieciaków wagaruje i jakoś nikt się tym nie przejmuje.

Pomyślałam, że chyba mam dziś pecha i nie jestem w stanie pomóc nikomu. Wizyta u terapeuty nic tym ludziom nie da, nie mam żadnych możliwości, żeby wpłynąć na trudną sytuację, w której się znaleźli. Potem jednak zrobiło mi się głupio: zaufali mi, kobieta jest w rozsypce, jej mąż bezradny… Mogę przynajmniej pomóc im oswoić się z sytuacją, a to zawsze coś.

To była dobra decyzja

– O ile się orientuję – zaczęłam ostrożnie – musiały być powody, dla których służby uznały, że dobro małoletniego jest zagrożone. Ile chłopiec ma lat?

– Dziesięć – powiedziała pani Jadwiga.

– I nic nie było zagrożone, nikt dzieciaka nie bił czy coś… Po prostu brat się załamał po śmierci żony i zaczął zaglądać do butelki. Całe życie mu się rozsypało, to chyba da się zrozumieć.

Pan Bronisław potakiwał jej, ale raczej bez przekonania. Może nie lubił szwagra, a może w tej historii było coś więcej?

– Jak dawno bratowa zmarła? – zapytałam, żeby wyrobić sobie obraz sytuacji.

– Dwa lata temu – wyjaśniła.

– Chwileczkę – uniosłam ręce. – Czy ja dobrze zrozumiałam: przed dwoma laty chłopiec stracił matkę i jego ojciec od tej pory cały czas pił?

Spojrzeli po sobie.

– Zrozpaczony jest – wzruszyła ramionami pani Jadwiga. – Każdy by się załamał, jakby mu babę auto trachnęło. A po chodniku szła!

Ja rozumiem, że bliższa ciału koszula niż sukmana, a brat to brat, ale do licha! Też lata temu straciłam męża w wypadku, ale nie poszłam w tango, tylko zajęłam się córką. Czy mężczyzn obowiązują inne prawa, czy nie oczekuje się od nich odpowiedzialności, tylko traktuje jak delikatne mimozy?

Uspokój się, Agata, powiedziałam sobie wreszcie. Twoje życie zostało za drzwiami, emocje też powinny tam być. Sio.

– Pani brat stracił żonę, ale chłopiec stracił matkę – sądzę, że powinniśmy skupić się raczej na tej stronie problemu. Zgoda?

Pokiwali głowami.

– Ośmiolatek z dnia na dzień został pozbawiony najważniejszej osoby w życiu – ciągnęłam. – Zostaje mu ojciec, który pije. Chyba wszyscy się zgodzimy, że ktoś taki nie jest oparciem.

Pani Jadwiga skrzywiła się, jej mąż znów potaknął bez słowa.

– Nadal uważają państwo, że dobro dziecka nie było zagrożone?

– Wiedzieliśmy, że nie jest dobrze – przyznała niechętnie kobieta. – Zapraszaliśmy młodego na obiady, czasem mąż woził im od nas ze sklepu zakupy. Myślałam, że Kazik, to znaczy brat, się opamięta… Już się wydawało, że jest lepiej, ale znów go naszli koledzy z wódką. Wie pani, dom bez kobiety, na wsi, wcześniej czy później zmienia się w metę.

– Mój by się na pewno nie zmienił – nie wytrzymał jej mąż. – Tak mówisz, Jadzia, jakby Kazik swojego rozumu nie miał!

– A ma? – prychnęła. – W każdym razie wtedy złamał nogę po pijaku. Bartuś zadzwonił po pogotowie i się zaczęło…

– MOPS się zainteresował – wyjaśnił pan Bronek. – Chyba ktoś z karetki dał cynk.

– Bo to jednak niecodzienna sytuacja, żeby dziecko opiekowało się rodzicem, a nie odwrotnie – westchnęłam. – Tak nie powinno być, mówimy przecież o niespełna dziesięciolatku. Czy państwo uważają, że interwencja przyniosła szkodę?

To dla nas wstyd

– Na początku wstyd był – zaczęła pani Jadwiga. – Siedzimy z moim Bronkiem cały czas w sklepie i co ktoś przychodził, to o tym mówił… Ciężko się słucha takich rzeczy, w końcu o bracie gadają.

– O czymś zawsze gadają, tak już jest – podjął jej mąż. – Ale Kazikowi na dobre wyszło, trochę się ogarnął. Porządku pilnował, bo nikt nie wiedział, kiedy z MOPS-u przyjadą, komputer kupił dzieciakowi, żeby miał do lekcji, jak się zaraza zaczęła.

– Kolegów przestał do siebie spraszać – dodała kobieta.

– Na początku, póki się bał. Choroby i urzędu.

– Rozumiem, że czuł się zdyscyplinowany interwencją – podsumowałam.

– Powinniśmy… Ja powinnam była – poprawiła się pani Jadwiga – więcej się interesować, zaglądać. Ale były obostrzenia, także w handlu… Niektórzy dostawcy nam odpadli, pokiełbasiło się. I dzieci uczyły się w domu, trzeba było pilnować.

– Każdy patrzył swego – podsumował jej mąż. – Ludzie nie łazili jak zwykle, guzik wiedzieliśmy, co się u kogo dzieje. Kto mógł przypuszczać, że Kazik dalej doi i jeszcze rzeczy z chałupy wyprzedaje? Poluzowali obostrzenia i nagle szast-prast, okazało się, że dzieciak się nie uczył, ani wcześniej, ani potem, jak już do szkoły mógł chodzić.

– I teraz znów cała wieś u mnie za ladą przeżywa! Co ktoś przyjdzie, to się lituje, że mi bratanka w obce ręce oddali… A ja muszę oczami świecić. Spać nie mogę na myśl, że rano mam znów do sklepu iść. Życia mi się odechciewa.

– I co pani odpowiada? – zapytałam z czystej ciekawości.

– Jadzia wdaje się w dyskusje, nie wiadomo po co – wzruszył ramionami jej mąż. – Jak ja stoję za ladą, to spuszczam towarzystwo po brzytwie, to sklep, a nie program w telewizorze.

– Najchętniej bym ich hurtem wysłała do Kazika, niech sam się tłumaczy.

– Dobry pomysł – przyznałam. – Co stoi na przeszkodzie?

– To, że ten chleje – prychnął pan Bronek. – Teraz, bo mu dziecko zabrali!

Z grubsza znałam już całą historię i rozumiałam panią Jadwigę: ciężko się żyje, gdy człowiek nie ma możliwości ruchu i może tylko obserwować postępujący upadek swoich bliskich. Ale czy rzeczywiście nie da się nic zrobić?

Warto walczyć o dziecko

– Podsumujemy? – zaproponowałam.

– Proszę – pani Jadwiga zrezygnowana machnęła ręką.

– Pani brat nie uniósł żałoby po żonie i zaczął pić – zaczęłam. – Zaniedbał obowiązki rodzicielskie i w efekcie służby odebrały mu syna i przekazały do rodziny zastępczej. To najwyraźniej nie przekonało ojca do wdrożenia naprawy, tylko dało mu powód do dalszego picia, tak?

Skinęli głowami.

– Panią dobijają plotki i dyskusje na ten temat, a nie może ich z racji wykonywanej pracy uniknąć.

– Nie no, nie tylko plotki! – oburzyła się. – Martwię się o Bartusia! Jak mu tam wśród obcych, biedakowi…

– Chyba możemy założyć, że ma co jeść, w co się ubrać, nie użera się na dzień dobry z pijakami i chodzi do szkoły – powiedziałam. – Nowej, gdzie nikt go nie zna i nie wie o jego domowych problemach. Jakby pani miała powiedzieć, tak z ręką na sercu: dziecku jest teraz gorzej czy lepiej?

– Pewnie lepiej – przyznała. – Ale nie mogę się pogodzić z tym, że go straciliśmy. Wyrzucam sobie, że nie zrobiłam więcej dla chłopca. Wszyscy wokół w sumie też tak myślą i mają nam za złe.

– Nie wiemy, co myślą wszyscy dookoła – zaznaczyłam. – Może czują się źle jako społeczność, która zawiodła. Może gadają, żeby gadać. A może lubią dokuczyć, a pani jest wdzięcznym celem, bo się przejmuje. Szkoda czasu i energii na zgadywanie.

– Też tak mówię – wtrącił pan Bronek.

– Dziecko zostało zabrane, bo trzeba je było wyrwać z patologicznego otoczenia i zapewnić mu normalny rozwój – powiedziałam. – Od dawna nie jestem w temacie na bieżąco, ale kiedyś było tak, że celem był powrót do rodziny pochodzenia, o ile oczywiście odzyskała ona swoją funkcję. Warto się o szczegóły dowiedzieć we właściwym urzędzie, a potem skłonić brata do podjęcia leczenia.

– A jeśli Kazik nie weźmie się w garść? – zwątpiła pani Jadwiga.

– Jest pani bliską rodziną chłopca – zawahałam się, żeby nie robić kobiecie próżnych nadziei. – Może mogłaby się pani z nim czasem spotkać albo przynajmniej porozmawiać przez telefon… Podtrzymać więzi.

– Może daliby mu przyjechać na święta…

– Trzeba skontaktować się z MOPS-em i wyrazić chęć – powiedziałam. – Wykonać parę kroków i zobaczyć, co z tego wyniknie.

– Chciałabym, żeby wiedział, że go kochamy – otarła oczy. – Że jest nam przykro, że tak się wszystko potoczyło.

– Zaraz – przerwałam. – Trzeba myśleć o chłopcu. Nie mówić, że został niesprawiedliwie zabrany, bo to nieprawda. Pomóc mu się zaaklimatyzować, zaakceptować rzeczywistość, a jednocześnie zapewnić, że wciąż jest wam bliski. Raczej opowiadać o swoim życiu, niż wypytywać i szukać potknięć u nowych opiekunów. On powinien tam czuć się bezpieczny, rozumie pani?

– Tak – powiedziała. – Sądzi pani, że coś z tego wyjdzie?

– Nie dowie się pani, jeśli nie spróbuje – uśmiechnęłam się.

– Lepiej działać, niż się gryźć – poparł mnie pan Bronek. – A szwagra sam pogonię. Jak chce odzyskać syna, niech idzie na odwyk i weźmie się za robotę, a jak mu wszystko jedno, to koniec użalania się, finito. Żeby jeszcze i moje życie rozwalał chlaniem!

Niewiele mogłam pomóc, ale nie czułam się jednak zupełnie bezużyteczna, bo oboje wyszli w lepszym nastroju, niż przyszli. Czasem cel, nawet mglisty, lepszy jest niż błądzenie po omacku i rozpatrywanie krzywdy.

Kiedy wyszłam z poradni, wciąż świeciło słońce, chociaż od zachodu już napływały kłęby burych chmur. Zanim doszłam do samochodu, zaczęło padać.

– Jesteś już w domu czy cię skądś odebrać? – zadzwoniłam do Marii.

– Nie miałam śmiałości dzwonić – przyznała z ulgą. – Jestem w zoologicznym na Krasickiego. Ale się szykuje ulewa!

– Żebyśmy tylko takie problemy miały,

to będzie dobrze – roześmiałam się. – Będę za kwadrans.

Agata

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama