Reklama

We wrześniu zostanę tatą, jestem szczęśliwy, podekscytowany, ale i trochę niepewny… No bo moja narzeczona ma dziwne poglądy.

Reklama

Zawsze słyszałem, że mężczyźni są nieodpowiedzialni, a kobiety, które zazwyczaj same muszą dźwigać ciężar domowych obowiązków i wychowania dzieci, są przez nich wykorzystywane. Tak mówiła nawet moja rodzona matka. Tym biadoleniem na chłopów tak mnie i bratu w głowach poukładała, że jak Jurek zaraz po technikum zmajstrował dzieciaka, wcale się ojcostwa nie wypierał, tylko od razu się ożenił. Co prawda, synowa nie za bardzo przypadła do gustu naszej rodzicielce, ale co było robić.

– No nic, syneczek nawarzył sobie piwa, będzie je musiał wypić – powiedziała i przed ślubem w kościele pobłogosławiła młodą parę.

Ależ mi się ona spodobała! Jest ładna i bardzo kobieca

Potem swoje nauki wpajała do głowy moim siostrom. Wciąż je upominała, żeby sobie żadnych obiboków i drani nie wynalazły na mężów, i przed ślubem, broń Boże, w ciążę nie zaszły. Na szczęście moje siostry, Monika i Sylwia, posłuchały matki, mężów znalazły sobie dobrych i pracowitych. Każda ma już dwójkę dzieci, urodzonych w jak najbardziej przepisowym terminie.

Tylko ja wciąż jestem kawalerem, mimo że z naszej czwórki najstarszy. I wygląda na to, że właśnie ja będę miał nieślubne dziecko, chociaż bardzo chciałbym się ożenić z mamą mojej córeczki. Już wiem, że będzie dziewczynka, zgodziliśmy się z Grażynką dać jej na imię Adrianna…

Ale tylko w kwestii imienia jesteśmy z moją narzeczoną zgodni. Bo w innych ważnych sprawach dla nas obojga nie możemy się porozumieć. No nic, może zacznę od początku.

Ja jakoś do dziewczyn nie miałem szczęścia. Kręciło się wkoło kilka, ale żadna mi się tak bardzo nie podobała, żeby się wiązać na stałe. Uważałem więc bardzo, żeby z tych znajomości dzieci nie było…

Zbliżałem się do trzydziestki i wciąż byłem sam. Pomyślałem, że muszę wyrwać się ze wsi, bo inaczej partnerki dla siebie nie znajdę. Zacząłem rozglądać się za pracą w mieście. Zatrudniłem się w składzie ogrodniczym i tam poznałem Grażynę. Na początku patrzyłem na nią ukradkiem, bo mnie onieśmielała. Wydała mi się tak inna od dziewczyn z moich stron. Była pewna siebie, umiała rzeczowo gadać z szefem, który nie znał się za bardzo na hodowli roślin.

Grażyna, tak jak ja, skończyła szkołę w tym kierunku, miała więc nad właścicielem przewagę. Poza tym jako kobieta bardzo mi się podobała. Grażyna jest tak wysoka jak ja, ma jasne grube włosy, które splata w warkocz, pełne kształty i… No, nie będę owijał w bawełnę: właśnie w nich się z początku zakochałem. W nocy marzyłem o tym, żeby ją dotykać.

Kilka miesięcy czekałem, aż się spełnią te moje marzenia

Kiedy przeniosłem się do miasta, wynająłem pokój w domu starszego małżeństwa i nie miałem warunków, żeby kogokolwiek zapraszać. Wkrótce jednak u mojego taty wykryto stwardnienie rozsiane i rodzice postanowili sprzedać gospodarstwo

i też przenieść się do miasta. Żadne z naszego rodzeństwa nie chciało pracować na roli, dlatego takie wyjście wydawało się najrozsądniejsze.

Połowę pieniędzy ze sprzedaży gospodarstwa ojciec podzielił między wszystkie dzieci. Za swoją część mogłem kupić nieduże, dwupokojowe mieszkanie. Jak tylko odmalowałem ściany i trochę się urządziłem, zaprosiłem Grażynę. Już wtedy byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni. Czułem, że ona darzy mnie sympatią, i że mam szansę na coś więcej.

Po kilku miesiącach jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie. Grażyna wprawdzie nie przeprowadziła się, mieszkała wciąż z matką, ale większość nocy spędzała u mnie. Kiedy powiedziała mi, że jest w ciąży, oszalałem ze szczęścia. Szybko kupiłem u jubilera pierścionek i oświadczyłem się wybrance mego serca.

I tu czekała mnie niespodzianka. Grażyna nie chciała pierścionka. Powiedziała, że na ślub możemy poczekać, że ona wcale nie jest przekonana, czy jest nam w ogóle potrzebny. Najważniejsze, że się kochamy, że szanujemy wzajemnie, że ja uznam dziecko, że będziemy razem je wychowywać, ale papieru do tego żadnego nie potrzebujemy.

Bardzo mnie ta odmowa zmartwiła.

– Nie kochasz mnie, Grażynko? – pytałem drżącym głosem.

– Ale skąd ci to przyszło do głowy, Sławciu? Pewnie, że cię kocham, bardzo cię kocham, ale nie musimy brać ślubu. Teraz są inne czasy. Możemy być wolni, a mimo to szczęśliwi… – przekonuje mnie moja pani, lecz ja nie umiem się z tym pogodzić.

Nawet przyszła babcia nie jest moim sprzymierzeńcem

Na razie schowałem pierścionek do szuflady i czekam. Może się Grażynie odmieni, kiedy przyjdzie na świat córeczka. Może dojdzie do wniosku, że ślub da jej poczucie bezpieczeństwa.

Może uwierzy, że nie chcę jej ograniczać wolności, chcę tylko, abyśmy we troje byli szczęśliwi. Dla mnie ślub to bardzo ważne wydarzenie w życiu i skoro mam być ojcem, chciałbym być też mężem. Wciąż jednak nie wiem, czy mogę na to liczyć.

Już kilka razy prosiłem Grażynkę, żeby się dobrze zastanowiła, że przecież dla dziecka jest lepiej, jak oficjalnie ma oboje rodziców, jak matka ma to samo nazwisko co ojciec. A ona mi na to, że jestem nienowoczesny, trochę zacofany.

Czy to jest zacofanie, że chcę mieć ślub z kobietą, która za trzy miesiące urodzi mi córkę? Czy nie możemy być taką zwyczajną rodziną? Już machnąłem ręką na ślub w kościele, wystarczy cywilny, chociaż moi na pewno mi tego nie wybaczą.

Grażyna jednak nie chce słyszeć o małżeństwie, jej matka, też ją popiera. I jak ja swojej spojrzę w oczy?

Sławomir, 31 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „W środku nocy do naszych drzwi zapukała policja. Moja 14-letnia córka chciała się zabić Uratował ją anonim z Internetu"
  • „Narzeczony chciał zrobić ze mnie inkubator. Zmuszał mnie do ciąży, mimo że nigdy nie chciałam być matką"
  • „Koleżanka płaci teściowej za opiekę nad własnym wnukiem. Przecież to jego babcia. Powinna to robić z miłości"
Reklama
Reklama
Reklama