Reklama

„Zostałam zwolniona z pracy po tym, jak zareagowałam w sprawie przemocy wobec dzieci, stosowanej prawdopodobnie przez ich rodziców” – powiedziała pani Magdalena. Wszystko dlatego, że jak usłyszała od koleżanki z pracy, na takie sytuacje lepiej nie reagować, bo „dyrekcja nie lubi problemów?”.

Reklama

Przedszkole w Białymstoku: tu nie reaguje się na krzywdę dzieci?

Magdalena Jaroszewska zobaczyła ślady przemocy na ciele dwójki podopiecznych. Zapytała, co się stało. Usłyszała, że rodzice je biją.

Powiedziała o wszystkim koleżance z pracy, która przyznała, że te dzieci też jej to mówiły. Na pytanie o to, co w placówce robi się w takiej sytuacji, usłyszała: „Nic”. I że „dyrekcja nie lubi problemów”.

Mimo to pani Magdalena postanowiła zareagować.

To było jeszcze przed dramatem Kamila z Częstochowy

Wszystko to działo się przed Wielkanocą. Dopiero kilka dni potem cała Polska usłyszała o tragedii Kamila z Częstochowy i zaczęto głośno mówić o tym, jak ważna jest czujność dorosłych wobec bezbronnych dzieci.

„To był okres przedświąteczny, więc pani wicedyrektor powiedziała, że teraz nie ma dyrekcji i nie ma się tym kto zająć. Wróciłam do domu i zadzwoniła do mnie współpracownica. Powiedziała mi, że była u niej pani wicedyrektor i poprosiła ją, by mi przekazała, żebym się nie wychylała i absolutnie nic nigdzie nie zgłaszała, nic z tym nie robiła” – mówi pani Magdalena.

Nauczycielka była wstrząśnięta. Pracowała w przedszkolu od kilku tygodni i to, co usłyszała od wicedyrekcji, nie mieściło się jej w głowie. Sporządziła służbową notatkę. I powiadomiła policję.

Wychyliła się i… straciła pracę

W przedszkolu pojawiło się dwóch funkcjonariuszy. Dyrekcja zapewniała ich, że ślady przemocy na ciele dzieci widziała po raz pierwszy w życiu. Pani Magdalena nie wytrzymała i powiedziała, że to nieprawda. Że wcześniej takie sytuacje się zdarzały, że słyszała o tym od koleżanek z dłuższym stażem. Wtedy została wyproszona z gabinetu dyrekcji.

Na drugi dzień na jej zajęcia przyszła dyrektorka, by przeprowadzić obserwację. A następnego dnia pani Magdalena otrzymała wypowiedzenie.

„Nie każdy musi być nauczycielem” – usłyszała od przełożonej

Kobieta wypowiedzenia nie przyjęła. Brak w nim było uzasadnienia i wiele wskazywało, że dyrekcja chce w ten sposób ukarać ją za „wychylanie się”. Sprawa trafiła do sądu pracy.

Magdalena Jaroszewska o podejrzeniu przemocy domowej wobec dzieci powiadomiła prokuraturę i sąd rodzinny oraz Rzecznika Praw Dziecka. Prokuratura prowadziła postępowania w sprawie niedopełniania obowiązków pracowników przedszkola oraz przemocy domowej.

Dyrekcja: „Każdy ma swojego szefa”

Dyrektorka, która zwolniła panią Magdalenę, przyznaje, że nauczyciele przedszkola powinni reagować na krzywdę dzieci, ale… najpierw muszą o wszystkim powiadomić przełożonych.

„Uważam, że była czujna, nie można winić jej za to, że podejmowała kroki” – powiedziała. Podkreśliła jednak, że wydarzenia, które miały miejsce, spowodowały, że na radzie pedagogicznej w przedszkolu przypomniano nauczycielkom o procedurach.

„Przypomniałyśmy procedurę postępowania w sytuacji krzywdzenia dziecka i że zgłaszamy to, ale mamy swoją drogą. Każdy ma swojego szefa”.

Nie odniosła się w żaden sposób do tego, czy jako „szef” wolała prowadzić przedszkole, do którego oficjalnie nie przychodzą pobite dzieci…

Źródło: Uwaga TVN

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama