„Tak bardzo żałuję, że nie mogę przytulić mojego synka. Ból nie przemija, po prostu z każdym dniem staje się odrobinę lżejszy” [LIST DO REDAKCJI]
Dzień Dziecka Utraconego. Od przeszło dwóch lat przechodzę go codziennie. Nie ma dnia, żebym o Tobie nie pomyślała, synku. Piszę to, bo wiem, że jest nas więcej, o wiele za dużo. Wiem, co czujecie. Nie jesteście same.
Jestem Marta. Mam 35 lat. Jestem szczęśliwą mężatką i mamą 7-letniego chłopca. Spełniam się zawodowo. Mam dobre życie, nie mogę powiedzieć, że nie. Jednak jak w każdej sielance, gdzieś tam w tle pojawia się jakaś rysa. W zasadzie to blizna. Blizna, która cholernie długo się goi i nie mam pewności, że kiedykolwiek zagoi się na dobre, choć bardzo bym tego chciała.
Książkowa ciąża
Z mężem chcieliśmy od początku mieć dwójkę dzieci. Kiedy odchowałam już Michaśka i wróciłam do aktywności zawodowej, po jakimś czasie pojawiła się myśl, że to już czas na kolejne dziecko. Myśl szybko przekuliśmy na działanie. Po roku starań, bez presji, zaszłam w upragnioną ciążę. Miałam 32 lata. Normalny wiek na ciążę. Teoretycznie zero ryzyka. Ciąża rozwijała się prawidłowo. W 5. miesiącu ciąży moje ciśnienie zaczęło wariować, więc postanowiłam iść na L4. Miałam całe 4 miesiące dla siebie i rosnącego wewnątrz mnie synka. Tak, znałam już płeć. Wybraliśmy z synem imię – wkrótce na świat miał przyjść Leon.
Należę do kobiet, którym ciężko usiedzieć w miejscu, więc po dwóch tygodniach wypoczynku zaczęłam się więcej ruszać. Sprzątałam, robiłam w ogrodzie, takie tam. Nic specjalnie przeciążającego. Miałam pełną zgodę lekarza na wykonywanie prostych czynności. Na ciśnienie przyjmowałam leki. Wszystko było w porządku. Do czasu.
Była tylko głucha cisza
Któregoś dnia po prostu się obudziłam. Od kilku godzin nie czułam ruchów Leona, chociaż zwykle z rana był wręcz nadaktywny. Pomyślałam, że po prostu śpi. Zaczęłam się nieco więcej ruszać, zjadłam trochę cukru i czekałam na znak od małego człowieka. Po trzech godzinach zaczęłam lekko panikować. Podzieliłam się swoimi obawami z mężem. Nie czekając ani chwili, wybraliśmy się do ginekologa. Nigdy tego nie zapomnę. Lekarka włączyła maszynę do USG i przyłożyła mi głowicę do brzucha. Zamiast bicia serca, słychać było rozdzierającą serce ciszę. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że powodem był rozległy, niespodziewany zawał łożyska. Przyjmowałam leki, nie przeciążałam się, nie piłam kawy i herbaty, unikałam soli jak ognia. Zrobiłam, co mogłam. Najgorsze jednak przyszło później. Musiałam urodzić Leona. A potem, leżeć na sali, słysząc w tle płaczące noworodki. To najgorsze uczucie na świecie. Nie życzę tego najgorszemu wrogowi, naprawdę.
Pamiętaj, to nie twoja wina
Po martwym porodzie bardzo długo dochodziłam do siebie. Koniec końców, skończyłam z ciężką depresją. Musiałam wspomóc się farmakologią i terapią trwającą ponad rok. Nie mogłam wyzbyć się poczucia winy, chociaż wiedziałam, że nie zrobiłam nic złego, nic, co mogłoby spowodować to, co się stało. Dzisiaj jestem w niezłym stanie psychicznym, jednak strata nadal we mnie siedzi. Ktoś kiedyś powiedział, że po śmierci ból nie przemija, po prostu z każdym dniem staje się odrobinę lżejszy.
Myślę o Leonie codziennie. Myślę o tym, co by teraz robił. Myślę o tym, jak bardzo wzruszałby mnie widok, kiedy układałby ze starszym bratem klocki. Tak bardzo żałuję, że nie mogę go przytulić. Ale muszę iść dalej. Jeśli przeszłaś przez to samo, pamiętaj, nie jesteś sama. Wiem, jak cierpisz. Ale musisz iść dalej. Strata dziecka będzie w tobie zawsze, to prawda. To, co się stało, nie jest twoją winą. Po tym wszystkim zasługujesz na to, żeby być szczęśliwa. Dla dziecka, dla rodziny i przede wszystkim dla siebie.
Ściskam Was,
Marta
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Piszemy także o:
- „Po śmierci teścia teściowa zaczęła traktować Olgierda jak bankomat. Postawiła mu ultimatum: ja i nasza córka albo ona”
- „Tomasz był taki miły, szarmancki, miał świetne podejście do dzieci. Zmroziło mnie, gdy znalazłam bieliznę wnuczki w jego łazience”
- „Codziennie płaczę przez mojego 8-latka. Wyzywa mnie, krzyczy i mówi, że ma mnie gdzieś. Jego agresja mnie przeraża” [LIST DO REDAKCJI]