Reklama

Najpierw ja i moja bratowa bardzo się lubiłyśmy. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów, a kiedy się spotykałyśmy, trzy godziny mijały nam tak szybko jak kwadrans. Może działo się tak dlatego, że byłyśmy bardzo różne. Ja – spokojna, zrównoważona i twardo stąpająca po ziemi realistka. Dominika – odważna, żywiołowa i postrzelona.

Reklama

Często miałyśmy różne zdania na ważne życiowe sprawy, często się spierałyśmy, ale nie były to prawdziwe kłótnie, tylko ciekawe i wciągające dyskusje. Stanowiłyśmy doskonałą ilustracją powiedzenia, że przeciwieństwa się przyciągają. Skoro tak dobrze się uzupełniałyśmy, nasza relacja powinna była się przerodzić w prawdziwą przyjaźń...

A jednak kiedy obie, niemal w tym samym czasie, zaszłyśmy w ciążę, coś zaczęło się między nami psuć.

Na początku to były drobiazgi

. A zaczęło się od banalnego komplementu.

– Pięknie wyglądasz, ciąża wyraźnie ci służy – powiedziałam Dominice.

– Nie „ciąża mi służy”, tylko dbam o formę, co przynosi efekty.

Odebrałam to jako przytyk, bowiem w porównaniu z moją szczuplutką bratową wyglądałam jak pulpet.

– Podziwiam, że chce ci się dbać o figurę. Ja po pracy jestem już tak zmęczona, że nie mam na nic siły. Padam na kanapę.

To z kolei była złośliwość z mojej strony, bowiem Dominika nie pracowała, tylko dbała o dom, pozostając na całkowitym utrzymaniu mojego brata. Wiedziałam, że ma przez to kompleks kury domowej.

– Tu nie chodzi o figurę, tylko o zdrowie – burknęła, obrażona. – Wybacz, ale muszę lecieć, mam wizytę u kosmetyczki.

Kiedy za Dominiką zamknęły się drzwi, poczułam lekkie wyrzuty sumienia. Po co jej tak przycięłam? To było naprawdę wredne. Jakbym sugerowała, że zajmowanie się domem to żadna praca. Ale to ona zaczęła! Ja powiedziałam jej komplement, a ona w zamian poczęstowała mnie niemiłą aluzją dotyczącą mojej tuszy.

A może tylko mi się wydawało i niepotrzebnie jej docięłam? Może jestem przewrażliwiona, bo czuję się grubo, i byle uwagę odbieram jak atak, a ona wcale nie chciała mi dopiec? Gryzłam się tym przez cały wieczór, aż doszłam do wniosku, że obie z Dominiką jesteśmy niestabilne emocjonalnie z powodu hormonów ciążowych. Wyszło niesympatycznie, trudno się mówi, ale nie ma co tego rozpamiętywać. Następne spotkanie na pewno będzie fajniejsze.

Niestety pomyliłam się. Do kolejnego spięcia doszło podczas wspólnego obiadu. Ja byłam gościem, Dominika gospodynią. Tym bardziej więc ubodło mnie jej zachowanie, kiedy postawiła przede mną talerz z kotletem i ziemniakami.

– Zapomniałaś, że jestem wegetarianką?

– Chcesz powiedzieć, że w ciąży też nie jesz mięsa?! – na jej twarzy odmalowała się udawana zgroza.

– Nie jem.

– Czyli jakaś ideologia jest dla ciebie ważniejsza niż zdrowie twojego własnego dziecka? – to nie zabrzmiało jak pytanie, tylko jak oskarżenie.

Wkurzyłam się.

– Wegetarianizm w ciąży nie jest szkodliwy. Tylko ignoranci tak myślą, bo nie mają na ten temat zielonego pojęcia.

– Wielu lekarzy jest innego zdania.

– Dziewczyny, dajcie spokój! – wtrącił się mój brat. – Niech każda je, co chce, i już.

– Żonie powiedz – odparowałam. – To ona się czepia mojego sposobu jedzenia.

– Tak, bo w ciąży nie je się tylko dla siebie, ale też dla dziecka.

– Co za fałszywa troska – zadrwiłam. – I dlatego podałaś dziś na obiad kotlety z ziemniakami, za to bez żadnej surówki? To jest według ciebie zdrowe odżywianie?

– Nie. Dlatego że tuż przed twoim przyjściem zwymiotowałam do sałaty, którą doprawiałam! – krzyknęła Dominika.

– Dzięki, właśnie całkiem straciłem apetyt – mruknął mój mąż.

Reszta posiłku upłynęła w ciszy, przerywanej od czasu do czasu sztucznie ożywionymi uwagami naszych panów. Ja i Domi pogrążyłyśmy się w obrażonym milczeniu.

Najchętniej bym jej nie widywała, ale nie chciałam sprawiać przykrości bratu

Po tej wizycie znów było mi głupio i przykro. Przez jakiś czas nie kontaktowałam się z bratową, licząc na jakieś przeprosiny z jej strony. Nie doczekałam się. Jednak po upływie kilku tygodni minęła mi uraza i zwyczajnie zatęskniłam za Dominiką. Brakowało mi jej. Postanowiłam więc pierwsza wyciągnąć rękę do zgody. Zaproponowałam spotkanie w naszej ulubionej cukierni. Zgodziła się.

Na początku było trochę sztywno, ale później atmosfera się rozluźniła, więc przeszłam do sedna.

– Domi, chciałam cię poprosić, żebyś została matką chrzestną mojego syna.

Spojrzała na mnie z dziwną miną.

– Przykro mi, nie mogę tego zrobić.

Odebrało mi mowę. Myślałam, że się ucieszy, poczuje wyróżniona, a ona...

– Dlaczego nie? – zapytałam.

– Bo jestem przeciwna chrzczeniu niemowląt. W ogóle dzieci – oznajmiła.

– Przecież jesteś katoliczką!

– Jestem – przyznała. – I będę wychowywać swojego syna w wierze katolickiej, ale nie chcę go do niczego zmuszać.

Jej rozumowanie było absurdalne z założenia. Zamierza wychowywać dziecko w wierze, ale go nie ochrzci?

– Czegoś tu nie rozumiem. To może lepiej ty się wypisz z Kościoła, skoro gadasz jak wojująca ateistka.

– A ty chcesz zapisać dziecko do wspólnoty Kościoła, nie pytając je o zdanie!

– Niemowlaka mam pytać? Zwariowałaś? Ty niby poczekasz, aż dorośnie, tak? A co z komunią, lekcjami religii? Chcesz zrobić z dzieciaka odszczepieńca?

– Przynajmniej nie będę hipokrytką.

– Wiesz co? Poprosiłam cię o bycie matką chrzestną, żeby pokazać, że jesteś dla mnie ważna, że darzę cię zaufaniem, a nie po to, żebyś mnie obrażała.

– Przepraszam, nie chciałam cię urazić.

– Okej – mruknęłam, choć czułam się rozczarowana i rozżalona.

Dokończyłyśmy nasze ciastka, dopiłyśmy herbatę i pożegnałyśmy się chłodno.

Wtedy na dobre obraziłam się na Dominikę. Nie rozumiałam, dlaczego stała się taka wredna. Czemu chciała za wszelką cenę udowodnić, że jest lepsza ode mnie? Co jej się stało? Przecież wcześniej taka nie była. Może charakter jej się zmienił z powodu ciąży? Albo wcześniej tylko udawała miłą?

Ostatecznie stwierdziłam, że guzik mnie obchodzi, co jest przyczyną jej opryskliwości. Nie zamierzałam być dłużej jej workiem treningowym. Też byłam w ciąży i nie powinnam się denerwować.

Praktycznie całkiem zerwałam z nią kontakt. Nie było to trudne, bo bratowa w ogóle nie starała się naprawić naszych relacji. Nie to nie, widocznie jej nie zależy, myślałam z goryczą. Wszystko zmienił jeden telefon od mojego brata. Z drobną prośbą.

– Siostra, zrobisz coś dla mnie – po jego głosie poznałam, że się czymś martwi.

– Dominika jest w szpitalu. Odwiedzisz ją?

– W szpitalu? Jezu! Co się stało? – dopytywałam przestraszona.

– Wysokie ciśnienie. Sytuacja została już opanowana, nie denerwuj się. Domi ma problemy ze zdrowiem od początku ciąży...

Dlaczego nic mi nie powiedziała o swoich problemach ze zdrowiem?

– Jak to od początku?! Dlaczego ja nic o tym nie wiem?

– Dominika prosiła, żeby nikomu nic nie mówić. Wiesz, jaka ona jest…

– Już do niej jadę.

Ze wstydem musiałam przyznać, że tak naprawdę niewiele wiedziałam o mojej bratowej, choć uważałam, że jesteśmy blisko. Nie wpadłam na to, że wyżywa się na mnie, bo ma kłopoty i tak odreagowuje stres. Fajna dziewczyna zmieniła się w zołzę, a ja uznałam, że jest po prostu wredna i się od niej odsunęłam. Miałam wyrzuty sumienia, z drugiej strony… nie jestem wróżką ani psychologiem, skąd mogłam wiedzieć?

No ale już wiedziałam.

Kiedy zobaczyłam bladą i wymizerowaną Dominikę, leżącą na szpitalnym łóżku, zalała mnie fala współczucia. Natychmiast puściłam w niepamięć niedawne kłótnie.

– Fajnie, że wpadłaś – przywitała mnie.

Podeszłam i pocałowałam ją w biały jak papier policzek.

– Stęskniłam się za tobą – wyznałam.

Tak wyglądało nasze pojednanie. Ona nie powiedziała: „przepraszam”, ja nie powiedziałam: „nie mam żalu”. Obyło się bez wyjaśnień, bo czasem słowa są zbędne.

Dominika donosiła ciążę, chociaż przez ostatni miesiąc musiała cały czas leżeć. Przychodziłam do niej codziennie. Gadałyśmy, żartowałyśmy i spierałyśmy się tak swobodnie jak dawniej.

A kiedy spotkałyśmy się pierwszy raz po porodach, jako dwie szczęśliwe młode mamy, Dominika zapytała:

– Czy twoja propozycja jest aktualna?

– Która? – nie zrozumiałam.

– Dalej chcesz, żebym została matką chrzestną Karolka? To dla mnie zaszczyt...

– Pewnie, że chcę!

Rzuciłyśmy się sobie w ramiona. I chyba w tamtym momencie stałyśmy się prawdziwymi przyjaciółkami.

Paula, 27 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Nie chciałam i nie planowałam dzieci. Ale kiedy straciłam ciążę, wpadłam w rozpacz”
  • „Byłam w ciąży, kiedy moja mama zmarła. Bałam się, że przez nerwy dziecku stanie się krzywda”
  • „Mój mąż jest o mnie chorobliwie zazdrosny. ŚLEDZI MNIE kiedy jestem z córką, a potem przekonuje, że martwił się o dziecko!”
Reklama
Reklama
Reklama