„Budowa domu tak mnie pochłonęła, że zaniedbałam córkę. To moja mama ją wychowała, a ja byłam jak starsza siostra”
„Nie przy mnie zaczęła raczkować, siadać, mówić, chodzić, nie ja zaprowadziłam ją pierwszy raz do szkoły, nie ja ją odbierałam, pomagałam w lekcjach, nie ja ją kurowałam, gdy chorowała, nie ja pierwsza słuchałam jej zwierzeń. Poniosłam porażkę jako matka”.
- redakcja mamotoja.pl
Wszystkiego dorobiliśmy się z mężem sami ciężką pracą. Nie mieliśmy nawet miesiąca miodowego, bo od razu po ślubie wyjechaliśmy za chlebem do Holandii. Po roku wróciliśmy, żeby rozpocząć budowę wymarzonego domu. Ja znalazłam pracę w korporacji. Maciek otworzył warsztat wulkanizacyjny. Pieniądze zarobione za granicą szybko znikały. Już przy wylewaniu fundamentów z obawą myśleliśmy, co dalej. Ale nie poddaliśmy się. Aż pewnego dnia nasz świat zatrząsł się w posadach.
– To już ósmy tydzień – lekarka patrzyła na mnie zaskoczona, nie dowierzając, że o niczym nie miałam pojęcia.
Praca i budowa domu pochłonęły mnie do tego stopnia, że przestałam obserwować własny organizm. Wzięliśmy ślub kościelny, ponieważ oboje byliśmy ludźmi wierzącymi i chcieliśmy mieć dzieci. Nie spodziewałam się jednak, że to nastąpi tak szybko i w tak niesprzyjających okolicznościach.
– Jak mogłam tego nie zauważyć? – wypłakiwałam się mężowi na ramieniu.
– No i co by to zmieniło, gdybyś zauważyła? – odpowiedział spokojnie.
Fakt. W grę nie wchodziła żadna inna opcja oprócz tej, że urodzę dziecko.
– Zaciśniemy pasa i damy radę – uspokajał mnie Maciek. – Najwyżej dom stanie nieco później, niż planowaliśmy.
Moje łzy wsiąkały w jego koszulę, gdy przytulał mnie i tłumaczył, że ciąża to nie koniec świata, tylko błogosławieństwo. Znowu miał rację. Gdy pierwsza panika minęła, szybko oswoiłam się z nową sytuacją i cieszyłam się, że zostanę mamą.
Paulina urodziła się duża, rumiana i zdrowa. Szczęście nas rozpierało. Ale gdy euforia opadła, uświadomiłam sobie, że mieszkamy z maleńkim dzieckiem kątem u mojej mamy. Postanowiłam działać. Kiedy Paulinka miała niespełna trzy miesiące, wróciłam do pracy, córeczkę zostawiając pod troskliwą opieką babci.
W pracy szło mi całkiem nieźle, poczułam wiatr w żaglach. Pragnęłam nie tylko zarobić na nasz upragniony dom, ale także rozwijać się i robić karierę. Wprawdzie czasem, gdy wracałam do domu, a Paulinka wczepiała się w babciną spódnicę, czułam ukłucie w sercu. Robię to dla niej, powtarzałam sobie w myślach, jakby chcąc się usprawiedliwić, że nie spędzam z córeczką za dużo czasu.
– Jesteś świetną matką – pocieszał mnie Maciek i biegł do swoich spraw.
Atmosfera w domu wysysała ze mnie siły
Oboje byliśmy ciągle czymś zajęci. Jak nie w pracy, to na budowie. Dom powolutku piął się w górę. Wkrótce mogłam zabrać Paulinkę do surowych jeszcze wnętrz i pokazać jej, gdzie urządzimy jej pokój.
– Tu będzie moje łóżeczko – pokazała pulchnym paluszkiem miejsce pod oknem.
– Wszystko będzie tak, jak chcesz – tuliłam ją ze łzami w oczach. Tak bardzo pragnęłam tego domu. Z całego serca.
Mijały lata, a Paulinka z pulchnej, rumianej kilkulatki zmieniła się w smukłą, dorastającą dziewczynę o długich blond włosach i lazurowych oczach. Dom wciąż nie był gotowy. Prace się przedłużały. Koszty przerosły nasze oczekiwania. Czasem łapałam się na tym, że ta przeciągająca się budowa zaczyna mnie męczyć. Była naszą codziennością od tylu lat, a wciąż nie zapowiadało się na rychłą przeprowadzkę. Rozmyślałam o wzięciu kredytu, lecz Maciek był temu przeciwny.
– Nie ma mowy – ucinał.
– Ale dlaczego? Wreszcie moglibyśmy skończyć tę piekielną budowę… – próbowałam przemówić mu do rozsądku.
– Nie będę sobie zakładał pętli na szyję – odpowiadał. – Mam bez tego dość zmartwień w zakładzie. Sama wiesz, że interes ostatnio kiepsko idzie, odkąd za płotem wyrosła mi konkurencja.
– Przemyśl to – prosiłam.
Wkrótce wszystkie te nasze spory przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. To był wtorek. Wróciłam do domu i znalazłam mamę leżącą na podłodze w kuchni. Krzyknęłam z przerażenia i dopadłam do niej. Była taka blada… Na jej policzku dostrzegłam zaschniętą strużkę krwi. Dotknęłam drżącą dłonią jej szyi. Nie wyczułam tętna. Przyłożyłam ucho do rozchylonych ust. Nie oddychała.
Bardzo ciężko przechodziłam żałobę. Kompletnie zapomniałam o trwającej od lat budowie. Przez kilka tygodni płakałam po kątach i nie mogłam się pozbierać. Jednak mój żal w porównaniu z tym, co czuła moja dorastająca córka, był niczym. Paulina dosłownie pogrążyła się w rozpaczy. Przez miesiąc czy półtora nie była w stanie chodzić do szkoły.
W końcu jakoś się pozbierałyśmy i próbowałyśmy wrócić do normalnego życia.
– Babcia by tego chciała, nie płacz – próbowałam jakoś trafić do córki.
Ból po stracie i tęsknota, które uderzały mnie każdego dnia po powrocie do domu, sprawiły, że podjęłam decyzję. Trzeba wziąć ten cholerny kredyt, choćby nie wiem co. Musimy się stąd wynieść. Dom mamy krył zbyt wiele wspomnień.
– Bierzemy kredyt i się wyprowadzamy – oznajmiłam rodzinie pewnego ranka podczas wspólnego śniadania.
Paulina spojrzała na mnie dziwnie wrogo, odsunęła gwałtownie krzesło i bez słowa wymaszerowała z kuchni. Nie zwróciłam na to uwagi. W każdym razie nie taką, jak powinnam. Targana silnymi emocjami, skupiałam się głównie na sobie i byłam gotowa zrobić wszystko, byle postawić na swoim i przekonać męża. Maciek opluł się kawą, kiedy usłyszał moje stanowcze postanowienie.
– Dorota, rozmawialiśmy już o tym…– zaczął spokojne, chociaż kończył już przez zaciśnięte zęby.
– Nie zostanę tutaj, nie zostanę, nie zmusisz mnie… – wyszeptałam, wpatrując się w szary krajobraz za oknem.
Otarłam rękawem spływającą po policzku łzę. Maciek głośno przełknął ślinę. Dopił kawę, wstał i wyszedł. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany. Nie potrafił na gorąco rozwiązywać problemów. Potrzebował czasu, by je przemyśleć i przetrawić. Przez kilka dni mijaliśmy się bez słowa, każde zatopione w swoich myślach. W końcu pewnego ranka Maciek usiadł obok mnie przy stole i postawił przede mną kubek ze świeżo zaparzoną kawą.
– Nie musimy brać kredytu.
Westchnęłam głośno.
– Nie chcę tu zostać, mówiłam ci… – zaczęłam po raz setny tłumaczyć swoje racje.
Maciej chwycił mnie za rękę i ścisnął
– Sprzedajmy domek mamy – zaproponował. – Policzyłem, pieniądze wystarczą na zakończenie budowy.
Cofnęłam dłoń. Poczułam się jak zdrajczyni. Ten dom zbudował mój dziadek. Ani wielki, ani wystawny, ale był w naszej rodzinie od trzech pokoleń. Pozbycie się go wydawało mi się jednak zbyt radykalnym rozwiązaniem. Z drugiej strony panująca w nim po śmierci mamy atmosfera wciągała mnie niczym czarna dziura. Może rzeczywiście to najlepsza pora, żeby odrzucić sentymenty i zacząć wszystko od nowa?
– Dobrze… – szepnęłam tylko i ogrzałam dłonie parującym kubkiem.
Nie powiedzieliśmy o naszej decyzji Paulinie. Zamierzaliśmy zrobić to później, a potem jakoś się nie złożyło. Ostatnio w ogóle nie widywałam naszej córki. Byłam tak zaaferowana sprzedażą domu i związanymi z tym formalnościami. Nie mogłam uwierzyć, że wreszcie spełni się moje marzenie. Po tylu latach ciężkiej pracy i wyrzeczeń przekroczę próg mojego nowego domu, pachnącego świeżo malowanymi ścianami.
Stary – mimo panującego zastoju na rynku – szybko znalazł kupca. Serce łomotało mi w piersi, kiedy go opuszczaliśmy i odjeżdżaliśmy, a on niknął w oddali. Wpatrywałam się w szybę przed sobą, byle tylko nie zacząć płakać. W samochodzie panowała nieznośna cisza.
– Wszystko okej? – spojrzałam do tyłu.
Paulina miała słuchawki w uszach. Przybrała gniewny wyraz twarzy i odwróciła głowę, kiedy zaczęłam do niej mówić.
Westchnęłam ciężko. Maciek ścisnął mnie za rękę, udzielając cichego wsparcia. Nie padły już żadne słowa. Przez trzy tygodnie mieszkaliśmy kątem u taty Maćka, doprowadzając nowy dom do porządku. Skreślałam dni w kalendarzu, nie mogąc się doczekać przeprowadzki.
A co, jeśli ktoś ją porwał i skrzywdził?
Tamtego dnia pojechaliśmy z Maćkiem do marketu budowlanego. Byliśmy w dziale z lampami, kiedy nagle zadzwoniła moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz. Wychowawczyni Pauliny. Przesunęłam palcem po ekranie, żeby odebrać.
– Tak, słucham.
– Czy pani córka jest chora?
Skonsternowana zerknęłam na męża, który dalej wybierał wyłączniki światła.
– Nie. Dlaczego pani pyta?
– Bo od tygodnia nie chodzi do szkoły – oznajmiła wychowawczyni.
– Tak…? – tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić.
– Tak. Dlatego pomyślałam, że może się rozchorowała… – wyjaśniła nauczycielka.
– Nie skarżyła się na nic – powiedziałam.
– Nie zauważyła pani, że coś z nią dzieje? Wiem, że ciężko przeżyła śmierć swojej babci, ale wagary? Martwię się, co będzie dalej. Nie rozmawiała z nią pani ostatnio? – ciągnęła nauczycielka, wyraźnie oczekując ode mnie wyjaśnień.
– Przepraszam, nic nie zauważyłam, mam ostatnio sporo spraw na głowie – zaczęłam się tłumaczyć, a policzki płonęły mi ze wstydu. – Dziękuję za informację. Zajmę się tym – obiecałam i rozłączyłam się.
A potem chwyciłam męża i wpiłam mu palce w przedramię tak mocno, że aż syknął z bólu. No ale dopięłam swego i Maciek wreszcie zwrócił na mnie uwagę.
– Co się dzieje?
– Gdzie jest Paula?
– Jak to gdzie? – zdziwił się. – No w szkole jest… – padła odpowiedź.
– Nie pojawia się tam od tygodnia – wycedziłam. – Właśnie rozmawiałam z jej wychowawczynią – wyjaśniłam.
– Aha, i teraz mnie pytasz, gdzie się włóczy twoja córka? Co ją gryzie, co siedzi w jej głowie? – prychnął Maciek gniewnie, wyswobadzając się z mojego uścisku.
– Nasza córka – poprawiłam go.
– Nie waż się zwalać winy na mnie! Pasowało ci, że twoja matka się nią zajmuje, a ty możesz robić karierę. Nie dziwota, że jej nie kontrolujesz i smarkula robi, co chce – Maciek popatrzył na mnie wyzywająco.
Nie poznawałam go. Nigdy w ten sposób do mnie nie mówił. Wręcz przeciwnie zawsze twierdził, że jestem dobrą matką.
Kłamał? Uspokajał mnie i siebie, żebyśmy mogli robić to, co robimy? Skąd zatem nagle te wyrzuty i pretensje? Dlaczego próbuje umyć ręce i uciec od problemu?
– Jak możesz… – popatrzyłam na niego zraniona. Ale zaraz potem targnął mną gniew i zaatakowałam. – Jak w ogóle śmiesz?! Ty niby jesteś lepszy? Skoro taki dobry z ciebie tatuś, skoro ty, w przeciwieństwie do mnie, coś zauważyłeś, dlaczego nie zareagowałeś? – wypaliłam.
Maciek spuścił wzrok, zmieszany.
– Przepraszam, przesadziłem. Sądziłem, że to ty się mnie czepiasz… – bąknął. – Bo nie wiem, gdzie ona jest, co myśli, co robi…
Złość przeszła mi tak samo błyskawicznie jak się pojawiła.
– Oboje jesteśmy siebie warci – jęknęłam. – Masz rację, wyrodna ze mnie matka. Moja córka znika, a ja nie mam zielonego, gdzie, dlaczego i z kim…
– Przestań! To nie pora na użalanie się. Musimy działać – zdecydował.
Maciek postawił koszyk z zakupami na środku sklepu i ruszył do wyjścia. Pobiegłam za nim. Po chwili siedzieliśmy już w samochodzie. Trzęsącymi się dłońmi sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer do Pauli. Jej telefon nie odpowiadał.
– Obdzwoń jej wszystkie koleżanki i znajomych – polecił Maciek.
Po piętnastu minutach nadal tkwiliśmy w martwym punkcie. Nikt nie miał pojęcia, gdzie może być Paulina. Żadna z jej przyjaciółek nie widziała się z nią od tygodnia.
– Boże… – zaczęłam panikować.
A jeśli uciekła z domu? Albo coś sobie zrobiła? Albo ktoś coś jej zrobił?! Porwał ją, skrzywdził! A jeśli nigdy jej nie znajdziemy?! – zaczęłam się zamartwiać. Miałam w głowie mętlik, gorączkowe myśli mieszały się z lękami. Cała się trzęsłam ze strachu i nerwów.
Za szybą auta zmieniał się krajobraz. Osiedle, potem las, blokowisko, szkoła, dworzec autobusowy. Zjeździliśmy całe miasto i okolice. I nic. Nigdzie nie było naszej córki. Zatrzymywaliśmy przechodniów, pokazując im zdjęcie Pauli w telefonie. Nikt jej nie widział. Ludzie odwracali wzrok, wzruszali ramionami i odchodzili, a naszej córki dalej nie było.
– Idziemy na policję – spojrzałam na Maćka błagalnym wzrokiem.
– To nic nie da – odparł. – Jest za wcześnie, nic nie zrobią – rzucił.
– Jak to nic? Jak to za wcześnie? Kiedy ostatni raz ją widziałeś? – zapytałam.
– Wczoraj… – odparł z wahaniem. – Chyba wczoraj… – dodał, mając wzrok zawieszony gdzieś w oddali.
– Jesteś pewien? – skubałam nerwowo wystającą z rękawa kurtki nitkę.
– Nie wiem, Chryste, nie wiem! Gdzie ona może być? – mąż potarł nerwowo czoło.
– Właśnie… Gdzie nasza córka mogłaby pójść? Może… – spojrzeliśmy nagle na siebie, tknięci tą samą myślą.
– Stary dom! – wykrzyknęliśmy jak na komendę. Obydwoje wpadliśmy na to w tym samym czasie.
Serce biło mi jak szalone, kiedy podjeżdżaliśmy pod nasz stary adres, a światła reflektorów oświetliły ganek. W środku było ciemno. Nowi właściciele jeszcze się nie wprowadzili, bo planowali generalny remont. Wysiadłam z samochodu i podeszłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę. Nie ustąpiły. Zamknięte.
– Tutaj! – krzyknął Maciek zza rogu.
Pobiegłam do niego. Pod butami zachrzęściły mi odłamki szkła. Spojrzałam w okno – zalśniły kawałki stłuczonej szyby, szczerzące się jak zębiska jakiegoś potwora. Ktoś wybił okno, żeby dostać się do wnętrza budynku. Maciek osłonił dłoń rękawem kurtki i rozbił resztę szyby, a potem wskoczył do środka. Podał mi rękę.
Staliśmy w salonie, nasłuchując. Wychwyciłam jakieś szmery, westchnienia, szelesty… Dobiegały z dawnego pokoju mojej córki. A może tak bardzo chciałam, żeby stamtąd dochodziły?
Zrobiłam kilka kroków, pchnęłam drzwi…
Była tam! Leżała skulona na podłodze przykryta kurtką. Dookoła walały się paczki po papierosach, zmięte torebki po czipsach i puszki po piwie. Maciek zaczął coś mówić, ale go powstrzymałam. Podeszłam do córki, klęknęłam przy niej i pogłaskałam ją po plecach. Drżała jak przestraszone zwierzę.
– Zostaw mnie! – warknęła i usiadła.
– Zmarzłaś, wracajmy do domu…
– Mój dom jest tutaj! Z wami nie czuję się jak w domu. Nigdy się nie czułam!
– Co ty mówisz? – zapytałam.
Przerażona spojrzałam na Maćka. Spuścił wzrok. Wstydził się tak samo jak ja.
– Nawet nie spostrzegliście, jak zniknęłam z domu – wytknęła nam.
– Szukaliśmy cię… – Maciek podszedł do nas. – I znaleźliśmy. Nie jesteś na to za młoda? – dodał, wskazując na puszki i paczki po papierosach. Nie darował sobie.
– Tego też nie zauważyliście… – mruknęła drwiąco Paulina.
– Przepraszam… – wyszeptałam i ukryłam twarz w dłoniach.
Moje zawstydzenie rosło i rosło. Miałam okropne wyrzuty sumienia. Czułam, że zawiodłam i rozczarowałam własną córkę. Nie tyle ją opuściłam czy zaniedbywałam, co nigdy w pełni przy niej nie byłam. Nie przy mnie zaczęła raczkować, siadać, mówić, chodzić, nie ja zaprowadziłam ją pierwszy raz do szkoły, nie ja ją odbierałam, pomagałam w lekcjach, nie ja ją kurowałam, gdy chorowała, nie ja pierwsza słuchałam jej zwierzeń. Poniosłam porażkę jako matka, bo nigdy w pełni nie oddałam się temu trudnemu i odpowiedzialnemu zadaniu. To moja mama mnie zastępowała. Ja zachowywałam się jak zapracowana, zajęta swoimi sprawami starsza siostra.
– Pochłonęła nas praca, chcieliśmy zbudować piękny dom, dla ciebie przecież…– próbował nas usprawiedliwić Maciek.
– W dupie mam tę waszą cholerną chatę! Nienawidzę jej. Tu jest mój dom! – uderzyła pięściami w podłogę. – Tutaj, gdzie zawsze był! A wy go sprzedaliście! – wykrzyczała i zaniosła się płaczem.
Tego wieczora siedzieliśmy wszyscy troje do późna w naszym starym domu. Tam, gdzie dorastała moja córka, gdzie doświadczyła tyle miłości, uwagi i troski. W domu, w którym mnie nie było. I nie było Maćka. Dla Pauliny rodzina skończyła się wraz z odejściem ukochanej babci. Został tylko dom, który dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Miałam ochotę krzyczeć i gryźć palce z żalu, gdy sobie to uświadomiłam.
Lepiej późno niż wcale. Mimo wszystkich popełnionych błędów byliśmy tu teraz z nią i dla niej. Kiedy się wyprowadzaliśmy, powiedziałam protestującej Paulinie, że ten dom to tylko budynek. Mądrzyłam się, że ściany i dach bez domowników to tylko kupa cegieł, ale dopiero klęcząc obok mojej płaczącej, zagubionej i odnalezionej córki, zrozumiałam prawdziwy sens tych słów.
Nasz nowy dom bez miłości i ciepła domowego ogniska byłby jak puste pudełko. Paulina nie wróciła tu dla ścian i sufitów, ale dla szczęśliwych wspomnień, jakie się wśród nich kryły. Wróciła do jedynego miejsca, gdzie czuła się bezpiecznie. Do swojego domu. Postanowiłam to zmienić i uratować naszą rodzinę. Z całego serca wierzyłam, że jeszcze wszystko da się naprawić i w naszym nowym domu będzie tak, jak powinno być u nas od początku.
Teraz już wiem, że wszystko zależy od rodziny, a nie od domu. Odpuściłam w pracy i zaczęłam spędzać z Pauliną więcej czasu. Poznawałam własną córkę i patrzyłam na nią tak, jak gdyby dopiero co się urodziła. Jak mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam być tak ślepa, tak głupia, tak rozrzutna? Tyle pięknych chwili mnie ominęło! Ale teraz nie stracę ani jednej.
Dorota, 41 lat
Czytaj także:
- „Rodzice latami ukrywali przede mną, że mam siostrę. Teraz ona jest chora i tylko ja mogę uratować jej życie”
- „Po zmarłym Albercie została mi tylko córeczka, jej przyrodnia siostra i jego była. Tworzymy dziwną, ale zgraną rodzinę”
- „Moje dzieci wstydzą się, że ciągle robię awantury w szkole. A ja walczę o swoje. Ci mali niewdzięcznicy tego nie doceniają”