„Byłam sama i bezradna. Musiałam oddać syna po porodzie, bo miałam tylko 17 lat. Niczego tak bardzo nie żałuję”
„Dzisiaj mija 10 lat od tamtego dnia, który zmienił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Był najgorszym dniem mojego życia. W szpitalu podpisałam dokumenty, w których zrzekłam się praw do dziecka. Nawet na niego nie spojrzałam. Nie dałam rady".
- redakcja mamotoja.pl
Dzisiaj mija dziesięć lat. Dziesięć lat od tamtego dnia, który zmienił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Był najgorszym a jednocześnie najpiękniejszym dniem mojego życia. Nienawidzę go i kocham. Chciałabym wymazać z pamięci, a jednocześnie nigdy nie zapomnieć.
Nigdy nie zapomnę…
W wakacje przed drugą klasą technikum poznałam Piotrka. Przyjechał do naszego miasteczka do pracy. Był zatrudniony w firmie, która remontowała kościół. Spodobał mi się od razu. Przystojny, opalony…
Mama bardzo krzywo patrzyła na moją fascynację.
– Jest od ciebie dużo starszy, poza tym przyjechał tu na chwilę. Zrobią swoje i pojadą. Przestań się koło niego kręcić, bo cię zbałamuci i tylko kłopoty będą – mówiła.
Ja jednak byłam młoda, zakochałam się i nie docierały do mnie żadne logiczne argumenty.
Na szczęście dla mnie – kościół jest tuż obok parku, więc mogłam bezkarnie kręcić się wokół niego prawie całe dnie. Przecież kto zabroni mi odpoczynku i czytania książek na łonie natury? Po kilku dniach chyba zauważył, że coś jest na rzeczy. Nic dziwnego – wciąż posyłałam mu zalotne spojrzenia, niby przypadkiem przechodziłam tuż obok, kiedy miał przerwy i kiedy kończył pracę.
Wreszcie podszedł, zagadał, umówiliśmy się wieczorem na spacer i tak się zaczęło.
Potem spotykaliśmy się dość często, kiedy tylko się dało. Byłam w nim zakochana bez pamięci! Nie przeszkadzało mi dziewięć lat różnicy, ani to, że Piotrek był taki… oschły, momentami nawet opryskliwy. Wręcz jeszcze bardziej mnie do niego ciągnęło. Nie od dziś wiadomo, że źli chłopcy kręcą kobiety. Chociaż niekoniecznie dobrze na tym wychodzą. Tak było ze mną.
Piotrek wyjechał pod koniec września. Zanim do tego doszło, płakałam, mówiłam mu, że nie dam rady.
– Jak daleko jest stąd do twojego domu? Może będziemy spotykać się chociaż w weekendy? – próbowałam znaleźć rozwiązanie.
– Mała, jakie weekendy, o czym ty mówisz? W weekendy pracuję, jak zauważyłaś. A poza tym było minęło, nie ma co się rozczulać. Na pewno wkrótce poznasz jakiegoś fajnego kolesia i szybko przestaniesz za mną płakać. A co przeżyliśmy, to nasze – puścił do mnie oko.
Zatkało mnie
Wprawdzie nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości, o tym, co będzie, jak zakończą pracę. Ale dla mnie było oczywiste, że będziemy nadal razem! Przecież go kochałam! Jak się okazało – on mnie nie.
Byłam załamana. Nie sądziłam, że jestem aż tak naiwna! Że pozwoliłam się oszukiwać przez ponad dwa miesiące! Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko, oddałam mu całą siebie, sprzeciwiłam się mamie, a on mnie najzwyczajniej w świecie wykorzystał! Pobawił się i pojechał dalej, pewnie szukać kolejnej naiwnej.
Po wyjeździe Piotrka okazało się, że jego numer telefonu przestał być aktywny. Przepłakałam niejedną noc. Byłam załamana. W dodatku mama jeszcze mnie dobijała, co chwilę powtarzając:
– A nie mówiłam? Ty jak zawsze byłaś najmądrzejsza. To teraz masz.
Po kilku tygodniach, kiedy nieco zaczęłam dochodzić do siebie, czekał mnie kolejny cios – okazało, się że jestem w ciąży!
– Jesteś pewna? Może to jakieś wahania hormonów, czy coś? – spytała moja przyjaciółka, Monika, kiedy zwierzyłam jej się ze swojego problemu.
Byłam pewna
Przez tę całą sytuację nawet się nie zorientowałam, że nie mam okresu. Dopiero kiedy nie dopięłam się w kolejną parę spodni, zaczęłam kojarzyć fakty.
– Ostatnią miesiączkę miałam jakoś w sierpniu, a mamy już prawie grudzień… – powiedziałam zrezygnowana.
Długo bałam się powiedzieć mamie, jednak w końcu musiałam to zrobić. Przez kilka dni się do mnie nie odzywała. A ja znów cały czas płakałam. Byłam załamana! Miałam dopiero 17 lat, żadnego kontaktu z ojcem dziecka. Byłam sama, bezradna…
Po kilku dniach mama zawołała mnie do kuchni. Zrobiła herbatę i spokojnie wyjaśniła, co postanowiła. Miała gotowy plan. Cały pokornie wypełniłam, bo wtedy wydawał mi się najlepszym z możliwych i byłam mamie wdzięczna, że wszystko załatwiła. Do końca roku zaliczyłam półrocze, potem wyjechałam do Niemiec, do jakiejś dalszej ciotki mojej mamy. Spędziłam u niej kilka miesięcy, aż do porodu. W szpitalu podpisałam dokumenty, w których zrzekłam się praw do dziecka.
Nie chciałam na nie nawet spojrzeć po porodzie. To znaczy chciałam. Bardzo chciałam. W gruncie rzeczy bardzo pokochałam to dziecko. Wiedziałam jednak, że nie mam wyjścia, że muszę je oddać. A gdybym wzięła je w ramiona, przytuliła… Byłoby mi o wiele trudniej.
Przez kilka tygodni jeszcze mieszkałam u cioci Gerty, a z końcem czerwca wróciłam do domu. Mama tak wszystko załatwiła, że przez wakacje pozaliczałam wszystkie egzaminy i od września wróciłam normalnie do trzeciej klasy. Według oficjalnej wersji miałam poważne kłopoty zdrowotne, o których nie chcę już mówić i byłam na leczeniu za granicą.
Rzeczywiście, nie chciałam już o tym mówić. Żyłam dalej, nie myślałam, nie analizowałam. Po technikum poszłam na studia, miałam znajomych, wychodziłam na imprezy, spotykałam się z chłopakami. Nigdy jednak nie wymazałam z pamięci mojego dziecka. Nie było dnia, bym przed zaśnięciem nie zastanawiała się, jak ma na imię, gdzie mieszka, czy mu dobrze, czy trafił w dobre ręce…
Zazwyczaj wyobrażałam sobie, że trafił do bogatej rodziny, żyje w luksusach, i że jest najszczęśliwszym chłopcem na świecie.
W to wyobrażenie chciałam wierzyć
Czasem rozmawiałam, a raczej próbowałam o tym rozmawiać z mamą. Im byłam starsza, tym częściej. Drażniło ją jednak samo nawiązanie do tego tematu. Szybko go ucinała.
– Mamo, ja chciałabym naprawić swój błąd! Chciałabym odnaleźć mojego synka! – krzyknęłam kiedyś.
Mama spojrzała na mnie, jak na trędowatą i rzuciła, że zwariowałam. A potem podała mi szereg argumentów, które ostatecznie zniechęciły mnie do tego pomysłu. Od problemów formalnych i bariery językowej, poprzez duże koszty, problemy, wstyd w rodzinie i wśród znajomych, aż po krzywdę dziecka, które pewnie ma już dom, rodzinę, nawet nie wie, że jest adoptowane, a ja chcę się nagle zjawić po kilku latach i wszystko zburzyć, fundując mu traumę i niszcząc życie. Ten ostatni argument przemawiał do mnie najbardziej. Zamknęłam temat.
Na studiach poznałam Marcina. Zaczęliśmy się spotykać, a tuż po obronie pracy magisterskiej dostałam pierścionek zaręczynowy. Byłam szczęśliwa, ale zaraz też pojawił się lęk – czułam bowiem, że muszę powiedzieć Marcinowi prawdę. Miał prawo ją znać i dopiero wtedy zdecydować, czy nadal chce ze mną być.
To była jedna z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. Utwierdziła mnie jednak tylko w tym, że Marcin jest cudownym człowiekiem. Nie oceniał mnie, nie krytykował, nie przerywał. Wysłuchał mnie do końca, potem mocno przytulił i kazał otrzeć łzy. Cierpliwie czekał, aż się uspokoję. A później zadawał pytania, na które ja odpowiadałam.
Ten jeden wieczór dużo w moim życiu zmienił. Poczułam ulgę, że mogłam podzielić się z kimś swoim sekretem. Mało tego – że zostałam zrozumiana, wysłuchana. Marcin powiedział, że cokolwiek postanowię – jest po mojej stronie.
Nie podjęłam decyzji w jeden dzień. Ale po wielu rozmowach, nieprzespanych nocach i analizowaniu wszystkich za i przeciw postanowiłam, że spróbuję dowiedzieć się, co stało się z moim synkiem. Chciałabym chociaż mieć pewność, że nie dzieje mu się krzywda. Móc zasypiać ze świadomością, że jest szczęśliwy, ma ciepły dom i kochających rodziców…
Boję się… Boję się, że prawda okaże się zupełnie inna i nigdy nie wybaczę sobie, że skazałam własne dziecko na nieszczęśliwe dzieciństwo. Boję się też, że nawet jeśli moje modlitwy zostaną wysłuchane, nie będę mogła powstrzymać się przed pójściem o krok dalej.
Jeśli już będę wiedziała, jak się nazywa, gdzie mieszka, jak wygląda – czy nie pęknie mi serce? Czy będę potrafiła przejść nad tym do porządku dziennego i wrócić do swojego codziennego życia? Targa mną mnóstwo wątpliwości. Boję się każdego z możliwych rozwiązań. Jednak mimo wszystko wczoraj podpisałam umowę z biurem detektywistycznym. Wiem, że jeśli nic bym nie zrobiła, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła...
Kinga, 27 lat
Czytaj także:
- „Kiedy rodziłam, mąż był u kochanki. Okazało się, że… obydwie byłyśmy w ciąży w tym samym czasie”
- „Mąż zmuszał mnie do rodzenia kolejnych dzieci, nawet kiedy zagrażało to mojemu życiu”
- „Za miesiąc miałem się żenić, ale moja kochanka zaszła w ciążę. Dałem jej pieniądze na zabieg i kazałem znikać”