W nocy obudził mnie ból brzucha. Przekręciłam się na bok, ale to tylko pogorszyło sprawę, ból stał się ostry, alarmujący. No więc obudziłam Julka.

Reklama

– Co jest? – usiadł, starając się otworzyć oczy – Jeśli mnie kochasz, nie wysyłaj mnie do nocnego po galaretki nadziewane sokiem owocowym, bo jestem strasznie śpiący i nie trafię nawet do garażu. Wytrzymasz do rana?

– Nie mam ochoty na ogórki – jęknęłam trochę od rzeczy, bo brzuch bolał coraz bardziej. – Mam kolkę.

– Jakoś mnie to nie dziwi, przecież jesz dziwne rzeczy, widziałem, jak zagryzałaś czekoladę małosolnymi.

– A poza tym jestem w ciąży, ale to drobiazg. Kurczę, jak boli, zrób coś!

Zobacz także

– Zaparzę ci rumianek, i tak nie mogę spać – usłyszałam głos teściowej.

Ucieszyłam się z jej pomocy, bo na Julka nocą nie można było liczyć, był zbyt nieprzytomny. Tak mnie bolało, że nie miałam nawet ochoty zastanawiać się, co teściowa robi nocą w naszej części domu.

Czekając na rumianek, wstałam i zaczęłam spacerować, żeby rozchodzić ból. Byłam w 15 tygodniu ciąży, nie najlepiej znosiłam ten stan, miewałam mdłości, zawroty głowy, problemy z trawieniem.

Mówią, że ciąża to nie choroba, a ja czułam, jakby odebrała mi połowę zdrowia, dosłownie rozsypywałam się na kawałki. Ból brzucha był czymś nowym, ale nie zaskoczył mnie, wszystkiego mogłam się spodziewać.

– Jak się czujesz, kochanie? – Julek dołączył do mojego spaceru.

– Lepiej – przyznałam – możesz wracać do łóżka, nie ma powodu, żebyśmy oboje zarywali noc. Zawołam cię, jakby co.

– Idź, Juleczku, ja posiedzę z Martynką – teściowa dołączyła do nas z kubkiem rumianku w dłoni. – Pij, póki gorące, to najlepsze lekarstwo na kolkę. Jak byłam w ciąży z Julkiem…

– Błagam, nie – jęknęłam.

– Masz rację, nie będę ci zawracać głowy wspomnieniami – teściowa obraziła się z lekka.

– Mdli mnie, muszę do łazienki – odstawiłam kubek i pobiegłam.

Kiedy wyszłam, pod drzwiami czekał zatroskany duet, Julek i jego matka.

– Nigdy nie miałaś takich objawów, coś mi się zdaje, że powinien zobaczyć cię lekarz

– zmarszczył czoło Julek.

– Teraz, w nocy? – chciałam go wyminąć i iść do łóżka, bo akurat lepiej się poczułam, ale zastąpił mi drogę.

– Pojedziemy na ostry dyżur, dobrze?

– Nie ma mowy – ziewnęłam. – Już lepiej się czuję, rumianek mi pomógł.

Owinęłam się kołdrą i poklepałam zachęcająco drugą poduszkę. Julek usiadł, ale teściowa nigdzie się nie wybierała.

– Nie wiem, czy można kierować się tym, co mówi Martynka – zwróciła się do syna, jakby nie było mnie w pokoju. – Te objawy są dziwne, nie muszą oznaczać niczego złego, ale lepiej, żeby zobaczył ją lekarz.

Wiedziała nawet, gdzie dziś jest dyżur ginekologiczny, musiała to wcześniej sprawdzić w internecie.

– Mama jest bardzo zapobiegliwa – rzuciłam z sarkazmem, siadając gwałtownie.

Zakłuło mnie dla odmiany z prawej strony, pod żebrami, a po chwili wrócił ból brzucha. Wtedy się przestraszyłam i zgodziłam pojechać na ostry dyżur.

Odczekałam swoje, zanim zostałam zbadana, ale warto było, bo lekarz mnie uspokoił. Z dzieckiem było wszystko w porządku, dokuczała mi niestrawność. Doktor upewnił się w diagnozie, kiedy Julek doniósł mu o moich ciążowych zwyczajach żywieniowych. Dowiedziałam się, że muszę przejść na lekką dietę, pić dużo płynów i być dobrej myśli. Z gabinetu wyszłam podniesiona na duchu i odprężona, uświadamiając sobie, jak bardzo się bałam, że moje dolegliwości mogą prowadzić do poronienia. Julek powtarzał, że teraz już wszystko będzie dobrze, uwierzyłam mu bez zastrzeżeń, tym bardziej że naprawdę lepiej się czułam. Ból odpuścił, napięcie ustąpiło, ulga sprawiła, że zrobiłam się śpiąca.

W domu czekała na nas teściowa z kubkiem mięty, na odmianę. Wypiłam dwa łyki, żeby nie robić jej przykrości, i ku swemu zdumieniu, poczułam nawracającą falę mdłości.

Złożyłam to na karb ciąży, tym bardziej że dolegliwości się nie powtórzyły. Ale niepokój podniósł łeb, podświadomie czułam, że wcale nie jest tak dobrze, jak twierdził ginekolog.

Rano wróciłam do moich przeczuć, zawracając nimi głowę Julkowi. Słuchał, pijąc w pośpiechu kawę i pogryzając kanapkę. Wyraźnie widziałam, że śpieszy się do pracy i pożytku z niego nie będzie. Pocałowałam go na do widzenia i zadzwoniłam do mamy, skutecznie zarażając ją swoim niepokojem. W trakcie rozmowy do pokoju weszła teściowa.

– Nie słyszałaś pukania, więc zajrzałam zobaczyć, jak się czujesz – usprawiedliwiła się. – Od razu przyznam, że usłyszałam, o czym rozmawiasz z mamą, daj na głośnik, chciałabym się przyłączyć, mam coś ważnego do powiedzenia.

Stary doktor, choć nie ginekolog, miał rację

Prośba była co najmniej dziwna, ale została wyrażona takim tonem, że nie mogłam odmówić. Teściowa często mi to robiła, była nauczycielką matematyki w technikum, wiedziała, jak wzbudzać w młodych sercach szacunek i trwogę, miała na to swoje sposoby. Niby nie naciskała, a jednak człowiek robił to, co chciała. Straszna z niej była kobieta… Położyłam telefon na stole i włączyłam głośnik.

– Elu, ja też martwię się o Martynkę – zaczęła teściowa, pochylając się do telefonu, jakby moja mama w nim siedziała. – Wczoraj nie mogłam zasnąć, rozmyślałam, co też może jej być. Pamiętam, jak byłam w ciąży z Julkiem, źle się czułam, od początku do końca miałam mdłości, nikt lepiej ode mnie nie wie, jak trudne może być oczekiwanie na dziecko. Wiele objawów zrzuca się na ciążę, często słusznie, niestety, w ten sposób łatwo coś przegapić. Poszperałam w internecie i rankiem zadzwoniłam do starego doktora.

Nadstawiłam uszu. Mianem starego doktora określano w rodzinie pediatrę, który leczył Julka z dziecięcych przypadłości. Już wtedy miał dużo lat, nie zdziwiłabym się, gdyby teraz dobiegał osiemdziesiątki. Co taki stary doktor może wiedzieć o nowoczesnych sposobach leczenia?

– Doktor Mirosław jest pediatrą, nie ginekologiem, ale postanowiłam zapytać go o radę, on zawsze twierdził, że człowiek to całość, a nie specjalizacja odtąd dotąd – teściowa mówiła cicho, jakby z zakłopotaniem. – Opowiedziałam mu o nocnych dolegliwościach Martynki, a on mi na to, że to mogą być objawy zapalenia wyrostka. Zawsze wydawało mi się, że to dziecięca przypadłość, dlatego chciałam spytać, czy Martynka miała wycinaną ślepą kiszkę?

Znowu mi to zrobiła! Mogła spytać mnie, chyba najlepiej wiedziałam, co mi wycinano i dlaczego.

– Nie miała? Aha. No cóż, zadzwonię jeszcze raz do starego doktora, bo coś mi się widzi, że ciąża wyklucza atak wyrostka, nigdy nie słyszałam, by operowano ciężarną.

Też tak uważałam, ale pół godziny później dowiedziałam się, jak bardzo się myliłam.

Teściowa rozmawiała z doktorem Mirosławem przy mnie, również przy włączonym głośniku.

– To są mity, zarówno ten, że na wyrostek zapadają tylko dzieci, jak i ten, że ciężarną omija ta przypadłość – uświadomił nam doktor.

– Objawy, jakie miała pani synowa, wydają się wskazaniem do zrobienia badania krwi, które wykaże, czy w organizmie jest stan zapalny, poza tym powinna zostać przebadana przez doświadczonego chirurga. Ale z tym ostatnim bym poczekał, aż dolegliwości się powtórzą. To mógł być fałszywy alarm, ciąża rzeczywiście bywa powodem wielu objawów, łatwo się pomylić, a tego byśmy nie chcieli. Wyrostek jest banalną dolegliwością, łatwo można jej zaradzić, ale diagnoza może być myląca. Zalecam ostrożność i powściągliwość, ale jeśli ból wróci, połączony z objawami zatrucia pokarmowego i podwyższoną temperaturą, trzeba szybko jechać do szpitala.

Stan zapalny? No to usg i… biegiem na stół!

Nie powiem, z lekka się zdenerwowałam. Teściowa wykazała się za to wielką operatywnością. Jak tylko skończyła rozmawiać ze starym doktorem, pogoniła mnie do lekarza. Normalnie bym się opierała, ale to nie była zwyczajna sytuacja, też chciałam szybko zrobić badania, o których mówił doktor. Udało się to w ciągu dwóch dni, oczywiście w prywatnej przychodni, a wyniki były szybko i wskazywały, że w moim organizmie toczy się stan zapalny. Nie czekając, aż Julek wróci z pracy, pojechałyśmy na ostry dyżur.

Zmęczony lekarz obejrzał badania, wypytał o objawy, których zresztą akurat nie miałam, i na wszelki wypadek wysłał mnie na usg. Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie, okazało się, że mam zapalenie wyrostka i za chwilę wyląduję na stole operacyjnym. Byłam w 17 tygodniu ciąży, bardzo bałam się o dziecko i o siebie, ale okazało się, że muszę ratować teściową, która przestała udawać silną kobietę i zwyczajnie zemdlała. Na szczęście wybrała dobre miejsce, by okazać słabość, byłyśmy w szpitalu, zajęto się nami obiema.

Operacja przebiegła pomyślnie, Maja urodziła się o czasie, zdrowa jak rydz. Dziś o przygodzie z wyrostkiem przypomina mi tylko wielka blizna, nie mogę na nią patrzeć, ale jak pomyślę o operacji plastycznej, od razu zaczynam ją lubić. Nigdy więcej skalpeli!

Martyna

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama