Nie ma takiego wagonika, którego by się nie dało odczepić! – mawiała moja przyjaciółka, podważając w ten sposób trwałość każdego związku. Po czym dodawała:

Reklama

– No, chyba że chodzi o ciebie i Romana!

Uśmiechałam się wtedy z zadowoleniem, myśląc: „Tak, bo jesteśmy jak jedna lokomotywa o podwójnym napędzie. Kiedy jedno z nas słabnie, wtedy to drugie je holuje. Byle do przodu!”.

Pobraliśmy się z Romkiem dwanaście lat wcześniej z naprawdę wielkiej miłości. I miłość to było wszystko, co wtedy mieliśmy, bo poza tym byliśmy biedni jak myszy kościelne. Wszystkiego dorabialiśmy się powoli, zupełnie sami, także firmy produkującej folie na opakowania.

Startowaliśmy od zera, na maszynach kupionych w Niemczech za grosze, bo ich stan techniczny był taki, że ledwo chodziły. Jednak mój mąż – złota rączka, coś tam przyklepał, załatał i jakoś nam się udało dostać pozwolenie na uruchomienie produkcji. Poszła pełną parą, bo mimo kiepskiego sprzętu dbaliśmy o jakość towaru. Po dwóch latach maszyny poszły na złom, a my kupiliśmy nowe. Wprawdzie na kredyt, ale już to, że bank nam go udzielił, było sporym sukcesem. Firma powoli stawała na nogi.

Zobacz także

Produkcją zajmował się mąż. Moim zadaniem było prowadzenie domu i wychowywanie dwójki dzieci, które przyszły na świat jedno po drugim, w odstępie zaledwie roku. Tak z Romkiem ustaliliśmy i taki model małżeństwa sprawdzał się przez lata. Ja ufałam mężowi w interesach, on tylko udawał, że pamięta o dodatkowych zajęciach naszych dzieci. Ale na bieżąco staraliśmy się rozmawiać o wszystkim. Dlatego kompletnie nie czułam żadnego zagrożenia, kiedy na horyzoncie pojawiła się pani P.

Od razu wyczułam, że będą z nią problemy

Poznaliśmy ją u jednego z klientów męża na jakimś przyjęciu, na które także mogłam pójść, bo dzieciaki wyjechały na zieloną szkołę. Ucieszeni z tych chwil wolności i możliwości bycia razem szaleliśmy z Romkiem na parkiecie, jak za dawnych czasów. Podczas kolejnego brawurowego jive’a poczułam, że ktoś nam się przygląda. To była jakaś kobieta, chyba w moim wieku, ale bardzo zadbana. Rzekłabym nawet, że „zrobiona”. Patrzyła na nas roziskrzonym wzrokiem, którego nie odwróciła nawet wtedy, gdy napotkała moje spojrzenie.

Potem, po tych wszystkich wydarzeniach, które się rozegrały, myślę sobie, że ona musiała już tamtego wieczoru postanowić sobie, że poderwie mojego męża. „Odczepi go” go od naszego małżeństwa jak jakiś wagonik. I to wcale nie dlatego, że jest wyjątkowo przystojny, bo nie jest. Ale dlatego, że chciała uszczknąć dla siebie chociaż odrobinę naszego szczęścia.

Ona w małżeństwie podobno go nie zaznała. Jak mi wyjawiła w sekrecie gospodyni przyjęcia, pani P. była akurat w trakcie burzliwego rozwodu i bywało nawet, że z tego powodu więcej piła i sentymentalnie się rozklejała. Ale swoją firmę trzymała żelazną ręką i jej interesy ponoć szły wspaniale.

Spotykaliśmy ją później przez kilka kolejnych miesięcy na innych przyjęciach i czasami miałam wrażenie, jakby nas śledziła. Ale pewnie nieuzasadnione, bo przecież zwyczajnie obracaliśmy się w tym samym towarzystwie i tyle. Od początku jednak czułam jakiś niepokój z nią związany i dlatego częściej niż kiedyś towarzyszyłam Romanowi na tych spotkaniach, tłumacząc to tym, że dzieci przecież mamy już duże i mogą same zostać w domu.

Pani P. zbliżała się do nas powolutku, krokiem pantery. Niby na pierwszy rzut oka nie miałam jej nic do zarzucenia, ale jednak czułam, że coś się święci. Kiedyś, pijana, zażartowała nawet, że może powinnyśmy zamienić się mężami, skoro ja tak lubię pływać, jak jej były.

– Z moim Romkiem łączy mnie o wiele więcej rzeczy, zapewniam panią – odparłam chłodno, mając już na końcu języka, że niby jak się chce „zamienić”, skoro już de facto nie ma męża. Ale się powstrzymałam się.

Dał się omotać jak dziecko

Nie kontrolowałam jednak tego, bo też i jakim sposobem, że pani P. postanowiła wejść do naszego życia innymi drzwiami, mianowicie „służbowymi”. Pod płaszczykiem robienia interesów z Romanem zaczęła się z nim częściej kontaktować. A jemu było miło, że jego skromną firmą interesuje się taka wielka „bizneswomen”.

Pewnego dnia wrócił do domu taki uszczęśliwiony, że od razu, nie czekając do końca obiadu, zapytałam, co się dzieje. A on mi na to, że „Natalia uważa, iż powinien wypłynąć na szerokie wody biznesu i ona załatwi mu duży kontrakt”.

W pierwszym momencie kompletnie nie załapałam, kim jest ta Natalia i o co chodzi z tymi wodami.

– Czy myślisz o robieniu interesów na większą skalę? – zapytałam.

Do tej pory umawialiśmy się, że choć może nasza firma nie jest największa, to nie będziemy jej bardziej rozwijać, bo przynosi całkiem przyzwoite zyski i na tym etapie można ją jeszcze całą ogarnąć. Rozbudowanie firmy wiązałoby się z większym ryzykiem i tym, że Romek pewnie by ogóle przestał wracać do domu, tylko siedział okrągłą dobę w biurze, pilnując interesu.

– Ale Natalia uważa, że to wcale nie musi się wiązać z wielkimi wyrzeczeniami – dowodził Romek.

Nie podobało mi się, że jakaś obca baba nagle stała się jego biznesowym guru. A cała sprawa zaczęła podobać mi się jeszcze mniej, kiedy zrozumiałam, że ta cała Natalia to właśnie pani P.!

„Od kiedy oni, do diabła, są na ty?” – wściekałam się, usiłując odwieść Romka od podpisania dużego kontraktu z klientem, którego naraiła mu pani P. Ale ponieważ do tej pory nie wtrącałam się w sprawy firmy, więc teraz nie miałam siły przebicia. Bo co niby miałam powiedzieć Romkowi? Że mam złe przeczucia?

Moje przeczucia jednak się spełniły, bo w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy zlecenie było już w realizacji, klient nagle się wycofał! Po czym okazało się, że umowa jest sporządzona tak pechowo, iż to nasza firma musi pokryć koszty zakupu materiałów, a to spowodowało, że znaleźliśmy się na minusie!

Nie mogłam zrozumieć, w jaki sposób tak wytrawny biznesmen, jak mój mąż, prowadzący firmę od ponad dziesięciu lat, mógł tak sformułować kontrakt! Musiało mu odjąć rozum. A dlaczego tak się stało? Bo się zagapił na cycki pani P.!

Jak to się mogło stać?

Byłam wściekła na Romana i dałam mu to do zrozumienia. Pieniądze za materiał były nie do odzyskania, bo maszyny już poszły w ruch i folia na torebki na cukierki, które zamówił ten cholerny nieuczciwy producent, była już pocięta według jego życzenia. Prawdopodobieństwo, że teraz pojawi się następny klient, który zamówi identyczne opakowanie z tej samej klasy folii było właściwie żadne. Materiał mógł więc leżeć w magazynie do momentu, aż straci ważność. Tak, bo folie z przeznaczeniem do pakowania żywności także mają swój „termin przydatności”, nie można ich trzymać w nieskończoność. W dodatku muszą być przechowywane w odpowiedni sposób, aby na przykład nie skruszały. Nie mieliśmy na to ani miejsca, ani warunków.

W dodatku zgodnie z regułą, że nieszczęścia lubią chodzić parami, nagle mieliśmy w firmie kontrolę z urzędu skarbowego, podczas której wykryto pewne nieprawidłowości w dokumentach. Mianowicie zniknęły faktury na dość dużą sumę, w dodatku wystawione przez firmę, która przestała istnieć.

– Przysięgam, że one tutaj były! – księgowa łapała się za głowę i nie wiedziała, co się dzieje.

Znałam tę kobietę od wielu lat i jeszcze nigdy nie widziałam jej w stanie takiego wzburzenia. Jednak poszukiwania po innych segregatorach nic nie dały, dokumenty przepadły jak kamień w wodę i było jasne, że zapłacimy za to konkretną karę. A potem, jeśli nam się nie uda uzyskać duplikatów, czeka nas zapłacenie nieuiszczonego podatku z odsetkami za cztery lata! Wychodziła naprawdę wysoka kwota, co po dodaniu straconych pieniędzy za materiały dla tego nieuczciwego klienta powodowało, że niespodziewanie nasza firma… stanęła na progu bankructwa!

Byłam w szoku nie mniej niż Romek. Przecież dawaliśmy sobie radę przez tyle lat, a tutaj nagle szast-prast i po wszystkim? Miałam pretensję do męża, nie powiem, ale nie mogę także zarzucić sobie, że nie starałam się go wspierać. Pani P. robiła to jednak najwyraźniej dużo bardziej skutecznie!

Romek zaczął mi znikać coraz częściej z domu pod pretekstem spotkań z nowymi klientami i doradcami biznesowymi, którzy rzekomo mieli mu pomóc w wyciągnięciu firmy z kryzysu. W końcu zorientowałam się, że te „spotkania biznesowe” odbywały się głównie w… łóżku pani P.!

Dzisiaj tak sobie myślę, że dowiedziałam się o tym, ponieważ ona chciała, aby tak się stało! Byłam wściekła i rozżalona. Właściwie, to szalałam z rozpaczy! Zarzuciłam mężowi, że skalał nasze święte rodzinne gniazdo i wywaliłam go za drzwi! Czyli, naiwna i głupia, zrobiłam dokładnie to, na co ta baba liczyła!

Nie mogłam się potem pozbierać przez wiele tygodni, na przemian płacząc i błagając w duchu męża, aby wrócił. To znowu przeklinając go i przysięgając sobie, że nigdy nie przekroczy już progu naszego domu!

To nie mogła być prawda!

Tymczasem romans Romka i tej całej pani P. kwitł w najlepsze! Oficjalnie zaczęli pokazywać się razem na salonach i wcale nie pocieszało mnie to, co mówili nasi znajomi, że mój mąż nie wygląda na szczęśliwego.

Kiedy dostałam zawiadomienie o rozprawie rozwodowej, było mi już wszystko jedno. Chciałam tylko, aby nasze dzieci jak najmniej odczuły skutki rozwodu, a więc nie mogłam dopuścić do tego, żeby Romek mnie wykorzystał finansowo. Sama przecież nie miałam wielkich szans na znalezienie dobrej posady, zbliżałam się bowiem do czterdziestki i najlepsze lata swojego życia poświęciłam rodzinie i domowi.

Na rozprawę rozwodową poszłabym pewnie w bojowym nastroju i jedyne, co miałabym do powiedzenia Romanowi, to to, że nie chcę go więcej widzieć, gdyby nie... nasza firmowa księgowa, pani Alina. Zadzwoniła do mnie dosłownie na dzień przed rozprawą i powiedziała mi drżącym z podniecenia głosem, że koniecznie musi się ze mną spotkać jeszcze tego samego dnia. Sprawa jest poufna i najwyższej wagi.

Nie miałam pojęcia, o co jej może chodzić. Nie byłyśmy nigdy blisko, ale przecież pracowała w naszej firmie przez tyle lat, lubiłam ją i wiedziałam, że ona mnie też lubi. Dlatego, jeśli miała mi coś do powiedzenia, to zamierzałam tego wysłuchać.

Pani Alina od razu przeszła do rzeczy. Powiedziała mi krótko, że ostatnio pracowała też w firmie Pani P., bo Romek załatwił jej tam księgowanie. Nie miałam do niej o to pretensji, bo w końcu może sobie zarabiać, gdzie chce. A ona mi na to, że nie po moje rozgrzeszenie przyszła, tylko coś mi przyniosła pokazać. Po czym położyła przede mną… nasze firmowe faktury! Te same, które zginęły kilka miesięcy temu i z powodu których przyczepił się do nas urząd skarbowy!

Oniemiałam, a ona mi powiedziała wzburzonym tonem, że znalazła je w biurze pani P.! Trafiła na nie przypadkiem. Nie mogłam tylko zrozumieć, po co pani P. je trzymała! Jedyne, co przyszło mi do głowy to, że zostawiła je sobie jako swojego rodzaju trofeum, dowód na to, że była bardziej przebiegła niż ja i Romek.

Jak widać, nie do końca…

Podziękowałam pani Alinie serdecznie, bo wyglądało na to, że dzięki jej odkryciu nie zrobię życiowego błędu, który zamierzałam popełnić. Stwierdziłam bowiem, że prędzej trupem padnę, niż dam sobie odebrać Romka, miłość mojego życia! I to komu? Takiej wredniej intrygantce?

Postanowiłam jednak, że nie zniżę się do tego, aby od razu pokazać Romkowi dowody przeciwko jego kochance i nie wyjaśnię mu jej roli w postawieniu naszej firmy na skraju bankructwa. On musi w swoim wyborze kierować się nie wściekłością na nią, ale miłością do mnie i do naszych dzieci.

Może nie wszystko stracone?

Pobiegłam do domu i tam pół nocy spędziłam na montowaniu pewnego filmu. Następnego dnia do sądu zabrałam ze sobą nagraną płytę i przenośny odtwarzacz DVD, którego nasze dzieci używały w dłuższych podróżach samochodem.

Na szczęście Romek przyszedł pod salę sądową sam, bo trochę się bałam, że może go eskortować pani P. Odniosłam się do niego przyjaźnie i zauważyłam, że wyraźnie mu ulżyło. A potem powiedziałam, że mam dla niego prezent pożegnalny i w zasadzie, skoro oboje się zgadzamy, że pora skończyć nasze małżeństwo, to mogę mu go dać już teraz.

Po czym wyciągnęłam odtwarzacz z płytą w środku. Nie mógł się oprzeć i zaczął oglądać. A ja na niej nagrałam po prostu najbardziej wzruszające momenty naszego związku, od dnia ślubu, poprzez narodziny naszych dzieci, rozmaite pikniki i uroczystości.

Widziałam, jak twarz mojego męża się zmienia i tężeje, a potem ogarnia go wzruszenie i z oczu zaczynają płynąć mu łzy. A potem wszedł na salę sądową i powiedział sędzi, zanim jeszcze zaczęła się rozprawa, że on się nie czuje na siłach zakończyć to małżeństwo i jeśli ja pozwolę, to on dzisiaj tego nie zrobi, tylko się jeszcze nad tym zastanowi.

– A nad czym się tutaj zastanawiać? – zapytałam Romka, gdy wyszliśmy z sali.

– No właśnie! – przytaknął. – Ja przecież cię kocham i wcale nie mam ochoty cię opuszczać. Tylko się tak cholernie pogubiłem i zapomniałem, co jest dla mnie najważniejsze na świecie. Ty i nasze dzieci, nasza rodzina.

– Ktoś ci po prostu pomógł w tym, abyś się pogubił – powiedziałam szczęśliwa Romkowi, bo już mogłam mu to zdradzić, skoro wrócił do mnie dlatego, że mnie kocha, a nie dlatego iż jego kochanka okazała się wredną suką i intrygantką.

Opowiedziałam mężowi, co znalazła pani Alina. A ona to wszystko potwierdziła. Romek wyznał mi także, iż niedawno przypadkiem odkrył, że ten nieuczciwy klient narajony przez panią P. był kiedyś jej kochankiem, więc być może i tamta sprawa była z góry ustawiona tak, aby wpuścić Romka na biznesową minę.

– Wiesz, nie mówiłem ci tego, ale tamtego dnia, gdy podpisywaliśmy tę umowę, ja się nagle bardzo źle poczułem i to po kawie, którą zrobiła mi Natalia. To mogło uśpić moją czujność…

– Myślisz, że ci do kawy czegoś dosypała? – zapytałam ze zgrozą.

– Tak, teraz sądzę, że to nawet jest prawdopodobne! – przytaknął mąż.

I tak wyjaśniło się, jaka jest pani P. i jakie stosuje metody. Czy zamierzamy coś z tym zrobić, w jakikolwiek sposób się mścić? Nie, bo tak naprawdę nie mamy twardych dowodów jej działania, tylko nasze domysły i kilka dokumentów znalezionych przez naszą księgową, która przecież może być posądzona o zamierzone oczernianie pani P. w celu wybielenia siebie. Te dowody mogą więc wystarczyć nam, ale nie policji i prokuraturze.

A zemsta? Największą zemstą jest to, że Romek wrócił do mnie, nie oglądając się nawet na panią P.! I nie odezwał się do niej słowem od dnia naszej pamiętnej rozprawy rozwodowej, która się w końcu nie obyła.

Wiemy, że baba zdaje sobie sprawę z tego, iż przegrała i cierpi z tego powodu straszliwe, bo lubi, gdy jej jest na wierzchu. Stała się także obiektem żartów i kpin w naszym środowisku, a to ją chyba boli jeszcze bardziej, gdyż straciła status uwodzicielki.

A ja się cieszę, bo przecież zawsze wiedziałam, że wprawdzie nie ma takiego wagonika, którego by nie można było odczepić, ale nie sposób przeciąć na pół lokomotywy. Ta nasza konsekwentnie zmierza przed siebie w jednym kierunku – naprawy małżeństwa i postawienia znowu naszej firmy na nogi! To jest nasz cel i wierzę, że uda nam go osiągnąć. Razem!

Anna, 38 lat

Zobacz także:

Reklama
  • „Mam 5-letnie dziecko ze zdrady. Moja kochanka zmarła, a żona każe mi oddać córeczkę do sierocińca. Ta kobieta nie ma serca”
  • „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”
  • „Martę poznałam na porodówce. To ona była kochanką, z którą mąż mojej przyjaciółki miał dziecko”
Reklama
Reklama
Reklama