Reklama

Przecież nie wymagałam od Sebastiana niczego nadzwyczajnego – tylko sprawiedliwego i równego traktowania obu swoich córek – naszej i tej, którą miał z inną kobietą. Czy to naprawdę wiele?

Reklama

– Kiedy tatuś przyjedzie? – zapytała Martynka znad kartki pokrytej serduszkami. – Bo rysuję dla niego laurkę.
– W przyszłą sobotę – uśmiechnęłam się do niej.

Zaraz jednak spoważniałam, bo córeczka pobiegła do kuchennego kalendarza i zaznaczyła ten dzień słoneczkiem.

Problem tkwił w tym, że mój były rzadko kiedy dotrzymywał danego słowa

Obiecywał coś, a potem beztrosko się z tego wycofywał, podając idiotyczne powody. Ja jeszcze jakoś byłam w stanie to znosić, ale siedmiolatka zupełnie nie rozumiała, dlaczego tatuś nie przyjechał, choć przecież obiecał.

Moje urodziny kończą się za dwie godziny, może jeszcze zdąży – pocieszała się, kiedy ojciec nie zjawił się tego najważniejszego dla niej dnia.

W końcu poszła spać rozczarowana i smutna.

– Zoo jest dzisiaj dłużej czynne, prawda? – pytała z nadzieją w Dzień Dziecka, nie odchodząc nawet na minutę od okna. – Tatuś mnie tam jeszcze dzisiaj zabierze, tak? Niestety i ta wycieczka nie doszła do skutku.

Sebastian i ja byliśmy ze sobą sześć lat. Planowaliśmy dalsze wspólne życie, dzieci, psa i kredyt na duże mieszkanie. Wszystko było super, dopóki oboje byliśmy niezależni finansowo, mieliśmy swoje grupy przyjaciół i dobre posady.

Kiedy jednak zaszłam w ciążę, Sebastian przestał się dobrze bawić

Narzekał, że czuje się pod presją, że ma wrażenie, jakby jego życie się kończyło. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że na tego człowieka nie mogę liczyć. Nie zjawiał się na badaniach USG, zapominał mnie odebrać od ginekologa, nie chciało mu się jechać ze mną po łóżeczko i wózek.

Po narodzinach Martynki było jeszcze gorzej – ze wszystkim musiałam radzić sobie sama. Aż któregoś dnia ojciec mojego dziecka, patrząc w podłogę, oznajmił mi, że odchodzi. Na początku myślałam, że to tylko kryzys związku, że przerosły go obowiązki rodzicielskie i wróci, kiedy nieco odetchnie. Czekałam trzy tygodnie, nim ktoś życzliwy doniósł mi, że Sebastian wyjechał do innego miasta i wprowadził się do jakiejś kobiety. Ponoć spotykali się od dwóch miesięcy…

– Słyszałaś, że Sebastian się żeni? – zapytała wspólna znajoma jakiś czas później. – Ta jego dziewczyna jest w szóstym miesiącu ciąży. O rany, przepraszam… Ale chyba cię to już nie obchodzi, co?

W sumie to naprawdę mnie nie obchodziło. Owszem, trochę bolało, że na wieść o mojej ciąży Sebastian zaczął wyliczać, jakie rozrywki od tej pory będą go omijać, a tamtej się oświadczył, ale umiałam sobie z tym poradzić. Kiedy Martynka miała cztery lata, na świat przyszła jej przyrodnia siostra, Zuzia. I od tej pory musiałam sobie radzić także z tym, że moja córka jest traktowana przez ich wspólnego ojca jak gorsze dziecko. A to już bolało i budziło wściekłość.

– Nie dam rady dzisiaj przyjechać. Zuzia gorączkuje, nie mogę jej zostawić – powiedział Sebastian w tamte urodziny Martynki, kiedy do jedenastej czekała na niego z tortem i niezapaloną świeczką.
– Przecież Zuzia może zostać z twoją żoną – zasugerowałam. – A ty możesz wpaść do starszej córki na urodziny.
Żartujesz? Mam zostawić chore dziecko? – wydawał się być autentycznie zdumiony. – Co by był ze mnie za ojciec?

Gdyby nie fakt, że rozmawialiśmy przez telefon, strzeliłabym go w pysk, jak nic.

W Dzień Dziecka powód nieobecności był jeszcze gorszy

– Sorry, ale Zuza nie dała się wyciągnąć z wesołego miasteczka. Dopiero przyjechaliśmy do domu i padam na twarz. Nie dam rady zabrać Martyny do Zoo. Powiedz jej, że pójdziemy innym razem.

Wtedy zaczęłam na niego krzyczeć. Wygarnęłam mu, że jest ojcem dwóch córek i moja nie jest gorsza od tej małżeńskiej. Że nie wolno tak traktować dzieci i że Martynka potrzebuje go tak samo jak Zuzia, a może nawet bardziej, bo tamta ma go na co dzień. Wypomniałam, że nie zadzwonił do niej w kolejne urodziny (był na urlopie z rodziną) i nawet nie podziękował za rysunki, które mu wysłała.

Nawrzeszczałam, że jest nieodpowiedzialnym, samolubnym dupkiem, który krzywdzi dziecko

Efekt tej tyrady był taki, że łaskawie zgodził się przyjechać w kolejny weekend.

„Och, co za szczęście!” – myślałam z sarkazmem. Wymusiłam na nim widzenie z własnym dzieckiem!

– O której tatuś jutro przyjedzie? – Martynka stanęła pod kalendarzem i wpatrzyła się w słoneczko wokół jutrzejszej daty.
– Zadzwonię i dowiem się – odparłam.

Przezornie wyszłam do drugiego pokoju, bo jakoś nie dowierzałam, że ta rozmowa pójdzie gładko. I niestety się nie pomyliłam.

– Rany, to jutro? – zdziwił się mój eks. – Kurde, nie dam rady. Monika wyjechała na szkolenie i jestem sam z Zuzą. Powiedz Martynie…
– O, nie! – tym razem nie krzyczałam.

Przeciwnie, byłam opanowana i wiedziałam, co powiedzieć.

– Obiecałeś Martynce, że przyjedziesz i jutro staniesz w naszych drzwiach. Nie widzę przeszkód, żebyś zabrał ze sobą drugą córkę. Dziewczynki mogą się wreszcie poznać.

Zaprotestował, ale w końcu uległ i następnego dnia czekał pod naszą klatką z Zuzią w samochodzie. Kiedy pomagałam Martynce wsiąść do auta, dziewczynka spojrzała na mnie zaciekawiona, a ja się uśmiechnęłam. Nic nie miałam przeciw temu dziecku.

Nie jej wina, że tatuś traktował źle jej starszą siostrę

Martynka także była poruszona tym spotkaniem.

– Zadzwoń, kiedy będziecie wracać – rzuciłam do Sebastiana i pocałowałam Martynkę na pożegnanie.

Telefon zadzwonił dopiero po czterech godzinach. Odebrałam, nie przeczuwając niczego złego.

– Renata! Musisz przyjechać… Miałem wypadek… są ranni – w głosie Sebastiana pobrzmiewała histeryczna nuta. – Co z Martyną?! – krzyknęłam do słuchawki.
– Nic jej nie jest, Zuzia też cała – w tle słychać było sygnał karetki. – Ale ja… no, muszą mnie zatrzymać…
– Cholera, to była twoja wina, tak? – zrozumiałam nagle. – Gdzie jesteś?

Bardzo się starałam nie złamać wszystkich przepisów, jadąc na miejsce wypadku. Oczywiście skrzyżowanie było zablokowane, już z daleka ujrzałam srebrne audi Sebastiana z roztrzaskaną maską.

„Jakie to szczęście, że dzieci siedziały z tyłu!” – pomyślałam.

Kilka metrów od audi stał wrak czerwonego samochodu, którego pasażerowie mieli mniej szczęścia. Właśnie odjechała karetka na sygnale. Cały ten obraz tonął w smugach żółtych i niebieskich świateł z kogutów wozów policyjnych, ambulansu i pomocy drogowej.

– Przepraszam! Przyjechałam po dziecko! – przedarłam się przez tłum gapiów.
– Mamusia! – usłyszałam głos Martynki od strony ambulansu.

Siedziała obok młodej lekarki w odblaskowej kamizelce, która zdejmowała jej właśnie opaskę ciśnieniomierza z ramienia.

To pani córka? – upewniła się kobieta. – Jest w lekkim szoku, ale nie ma obrażeń. Wszystkie odruchy prawidłowe, nie trzeba narażać jej dodatkowo na stres związany z pobytem w szpitalu. Proszę zapewnić jej maksymalny spokój i od razu dzwonić, gdyby coś panią zaniepokoiło.

Martynka przywarła do mnie całym ciałem, kiedy uniosłam ją z ziemi. Przez moment modliłam się bezgłośnie, dziękując Bogu, że mojemu dziecku nic się nie stało.

To drugie dziecko, rozumiem, nie jest pani?– usłyszałam ponownie głos lekarki. – Ono także jest całe, ale bardzo płacze.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że przez hałas dziesiątków głosów i ryk pracujących silników przedziera się szloch małego dziecka. Nie odstawiając Martynki, podeszłam do radiowozu, z którego dobiegał płacz i zobaczyłam Zuzię przypiętą do swojego fotelika. Obok niej siedziała młoda funkcjonariuszka i usiłowała ją zabawić, ale bez skutku.

– Co z nią będzie? – zapytałam, rozglądając się przy tym za Sebastianem. Nie dostrzegłam go nigdzie.

– Ojciec spowodował wypadek z ofiarami – powiedziała policjantka. – Wszyscy przeżyli, ale on musi zostać zabrany na przesłuchanie. Matka przebywa za granicą i ma wyłączony telefon. Zabierzemy dziewczynkę do izbę dziecka do czasu zwolnienia ojca.

W tym momencie zobaczyłam Sebastiana. Szedł w towarzystwie rosłego policjanta, który przytrzymywał go za łokieć.

– Renata, dzięki Bogu, że jesteś! – jego dolna warga była rozcięta i drżała. – Posłuchaj, muszę jechać na komendę, a Zuzię chcą zabrać do jakiejś izby dziecka.

Patrzyłam na niego ze współczuciem. Mogłam się założyć, że był trzeźwy, kiedy spowodował ten wypadek. Pewnie za szybko jechał i nie wyhamował na czerwonym. Jego wina i musiał ponieść konsekwencje, ale Zuzia nie zrobiła nic złego…

– Słuchaj – w życiu nie widziałam u niego tak błagalnego spojrzenia. – Zuzia nigdy nie była sama wśród obcych… A Martynkę polubiła i wie, że ty jesteś jej mamą… Wiem, że byłem wobec was podły, ale czy mogłabyś… mogłabyś zabrać moje dziecko na jakiś czas do siebie?
– Masz na myśli twoje młodsze dziecko? – nie mogłam się powstrzymać. – Bo starsze właśnie zabieram.

Gdyby skrucha była wodą, Sebastian właśnie zamieniłby się w ocean.

– Tak, wiem, przepraszam… Proszę, Renata… zrób to dla mnie…
– Nic z tego – warknęłam, podchodząc do radiowozu z zapłakaną Zuzią.

Miała czerwoną, spuchniętą buzię i koszulkę mokrą od łez. Już nie wyła, tylko chlipała, czkając co jakiś czas.

– Tobie nic nie jestem winna. Zrobię to wyłącznie dla Zuzi.

Kiedy wzięłam małą na ręce, przytuliła się do mnie i poczułam, jak małe ciałko powoli się rozluźnia

Zaniosłam ją do swojego samochodu. Gdy przyjechałyśmy do domu, Martynka przepięknie zajęła się młodszą siostrzyczką. Zrobiłam dziewczynkom naleśniki z nutellą i pozwoliłam poskakać na łóżku. Wszystkie trzy musiałyśmy odreagować spory stres.

Zuzia co jakiś czas pytała, gdzie jest jej mama albo tata, ale w sumie była chyba zadowolona z pobytu u nas, nie mogąc oderwać wzroku od starszej siostry. W końcu wykąpałam je i położyłam w jednym łóżku, czytając im na dobranoc bajki.

Sebastiana zwolniono dopiero po północy.

Miał spore kłopoty, ale jego żona już jechała do Polski

Kiedy przyszedł do mnie w środku nocy, przemaglowany przez policję, bez samochodu i w podartym ubraniu, zrobiło mi się go żal. Pozwoliłam mu spać na materacu, a rano zrobiłam kawę i śniadanie.

– Dziękuję ci za wszystko – powiedział z Zuzią w ramionach, wychodząc. – Jesteś lepszym człowiekiem niż ja…
– Przestań. Nie zrobiłam nic szczególnego. Zuzia to tylko dziecko i do tego siostrzyczka mojej córki.
– A jednak strasznie ci dziękuję – powtórzył ze wzruszeniem i wyszedł, uściskawszy gorąco Martynkę.

Naprawdę uważałam, że każdy by tak postąpił na moim miejscu, ale Sebastian chyba sądził inaczej, bo od tego czasu zmienił się nie do poznania. Przyjeżdża do Martynki w każdą sobotę, często z Zuzią. Dzwoni i pyta mnie o jej szkołę, zdrowie, plany na wakacje.

Za spowodowanie wypadku dostał wyrok w zawieszeniu, więc na szczęście nie zniknął z jej życia. W tym roku zabrał ją nawet w góry na narty. Ja wciąż do końca mu nie wybaczyłam tych pierwszych lat, kiedy zapominał o starszej córce, ale muszę przyznać, że teraz rzeczywiście bardzo się stara. A to naprawdę wszystko, czego od niego wymagałam.

Renata, lat 35

Czytaj także:

Reklama
  • „Miałam oddać szpik swojemu siostrzeńcowi, kiedy… zaszłam w ciążę. Musiałam dokonać przerażającego wyboru”
  • „Mój mąż myślał tylko o pracy i pieniądzach. Doszło do tego, że nasz syn chciał mu… zapłacić, żeby spędzał z nim czas”
  • „Rodzice nigdy się mną nie interesowali. Zarabiali góry pieniędzy i myśleli, że to wystarczy. Pozwałam ich o alimenty”
Reklama
Reklama
Reklama