„Chciałam adoptować Maję i stworzyć jej dom. Kiedy dostała spadek po babci, odnalazł się jej biologiczny tatuś”
Maja miała w życiu wystarczająco ciężko. Chciałam, żeby miała w swoim dzieciństwie chociaż trochę szczęścia. Wtedy pojawił się zapity troglodyta, który nawet nie ukrywał, że chodzi mu tylko o pieniądze...
- redakcja mamotoja.pl
Ktoś mógłby mi zarzucić, że kierowała mną litość, ale to nieprawda. Przy tej małej po raz pierwszy poczułam, że mam po co żyć.
Pamiętam tamten wieczór. Była straszna pogoda, deszcz i mgła. Izba przyjęć pękała w szwach.
Maja prosto z karetki trafiła pod moją opiekę
Gdy dziś się nad tym zastanawiam – to widać było przeznaczenie… Ratownicy z karetki powiedzieli, że para, która była z dziewczynką w samochodzie, nie żyje.
– Zginęli na miejscu. Gdy udało nam się dostać do środka auta, dziewczynka leżała nieprzytomna. Ściskała małego psa, który skamlał cicho. W samochód wbiła się wielka ciężarówka. Silnika i przednich siedzeń właściwie nie było – opowiadali.
Dziewczynka miała obrzęk mózgu, połamane żebra i podejrzenie uszkodzenia kręgosłupa. Zanim wprowadziliśmy ją w śpiączkę farmakologiczną – odzyskała przytomność. Udało mi się ustalić, że ma na imię Maja. Pytała o rodziców i psa. Powiedziałam jej, że wszystko będzie dobrze… I że pies jest pod opieką.
Gdy w końcu po kilku dniach została wybudzona, lekarz wyjaśnił jej, co się stało. Nie płakała. Patrzyła w sufit i powtarzała:
– Widać na nich nie zasłużyłam, widać na nich nie zasłużyłam. Potem zaczęła pytać o babcię i psa. Postanowiłam ich odszukać. Ze zwierzakiem poszło mi łatwo – strażacy odwieźli go do schroniska. Trudniej było z babcią. Dopiero gdy w poszukiwaniu jakiejkolwiek rodziny Mai dotarłam do urzędu stanu cywilnego – dowiedziałam się, że dziewczynka była adoptowana i to całkiem niedawno.
Próbowałam coś z niej wyciągnąć, ale zamknęła się w sobie i przestała odzywać
Nie wiedziałam, jak do niej dotrzeć. Wreszcie przypomniało mi się o psie. Zabrałam go ze schroniska i podczas nocnego dyżuru przemyciłam na oddział.
– Maja. Zobacz, kto tu jest ze mną – wyszeptałam do dziewczynki.
Wyrwana ze snu, przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje.
– Kuleczka? – wydusiła w końcu.
Piesek piszczał cicho, a Maja po raz pierwszy od wypadku – zaczęła płakać. Coś w niej pękło… Tej nocy, z Kuleczką na kolanach, opowiedziała mi swoją historię. Tym razem płakałam ja.
Tak krótko trwało jej bezpieczne szczęście
Matka Mai była narkomanką. Urodziła ją, gdy miała 16 lat. Porzuciła po tygodniu i zniknęła. Przez siedem lat dziewczynkę wychowywała babcia. To było normalne życie, obiad na stole, własny pokój, zabawki.
– O mamę pytałam, ale rzadko. Ciężko tęsknić za kimś, kogo się nie zna – wyznała z dziecinną szczerością. – A potem zachorowałam. Pierwszy pobyt w szpitalu, gdy miałam cztery lata – kojarzę jak przez mgłę. Po usunięciu nerki wróciłam do domu i wszystko wróciło do normy. Potem lądowałam w szpitalu jeszcze kilka razy, ale na krótko.
Gdy była w pierwszej klasie, w ciągu tygodnia wszystko się zawaliło.
– Tamtej środy wróciłam ze szkoły razem z sąsiadką i jej córką. Pomachałam im przy furtce i pobiegłam pochwalić się babci nagrodą za rysunek. Nie było jej w kuchni. Zdziwiłam się i zaczęłam biegać po całym domu. Znalazłam ją w ogródku.
Okazało się, że babcia Mai miała udar
Już nigdy nie odzyskała sprawności. Ze szpitala trafiła do domu opieki… A Maja do pogotowia opiekuńczego. Z niego prosto do szpitala – bo przestała pracować jej nerka. A potem – dom dziecka, dializy, szpital, dom dziecka, dializy, rodzina zastępcza, szpital, dializy, inny dom dziecka… Próbowano ją umieścić w kilku rodzinach.
– Ci państwo się starali, wie pani. Nie byli źli. Ale opiekowali się kilkunastoma dzieciakami po przejściach, wożenie mnie na dializy i po szpitalach – to już było za dużo. Babci prawie nie widywałam, wychowawcy nie mieli czasu mnie do niej wozić.
Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy – popłakałam się. To był cień babci, którą pamiętałam. Nie mogła mówić, ale na pewno mnie poznała.
Rok temu życie Mai znowu zmieniło się w ciągu kilku dni. Ale tym razem na lepsze! Najpierw przyszła wiadomość, że jej mama nie żyje.
– Wiem, trudno zrozumieć, że to była dla mnie dobra wiadomość. Ale była, bo wychowawczyni wyjaśniła mi, że dzięki temu ktoś będzie mnie mógł adoptować. Dwa dni później Maja dowiedziała się, że jest dla niej nowa nerka. To oznaczało początek nowego życia. Gdy po kilku tygodniach było już wiadomo, że przeszczep się przyjął – była zdrową dziesięciolatką z uregulowaną sytuacją prawną. Kilka miesięcy później Maja została córką Natalii i Andrzeja.
– Pamiętam, jak Natalia stanęła w progu sali. „Kochanie. Pakuj się, jedziemy do domu” – powiedziała, a mi aż zakręciło się w głowie z radości. Jeszcze tego samego dnia pojechałyśmy odwiedzić babcię. Wszystko jej opowiedziałam. Że mam własny pokój, widok na park. I że na powitanie dostałam szczeniaczka, któremu dałam na imię Kuleczka, i że mu wolno spać ze mną w łóżku. Babcia była taka szczęśliwa! Natalia obiecała mi, że będzie mnie wozić do niej tak często, jak będę chciała.
Maja znowu zaczęła żyć jak zwyczajna dziewczynka w jej wieku
Ale dla niej to było życie jak z bajki. Wycieczki rowerowe z tatą, smażenie naleśników z mamą, zabawy z psem. Pierwsze w życiu wakacje nad morzem. A potem ten wyjazd na Mazury.
– Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam sprzed wypadku, jest zimny nos Kuleczki, która uciekła mamie z kolan i wspięła się na tylne siedzenie, gdzie spałam. Potem huk i ciemność.
Maja zamilkła na dłuższą chwilę. Potem spojrzała na mnie i zadała te wszystkie pytania, na które nikt nie umie opowiedzieć. Przynajmniej ja: Dlaczego to nie mogło trwać? Dlaczego ja? Dlaczego musieli umrzeć? Dlaczego Bóg mi to robi? Kochanie, czy chciałabyś zamieszkać razem ze mną?
Maja po wypadku spędziła w szpitalu dwa miesiące
Istniało niebezpieczeństwo, że przestanie pracować jej przeszczepiona nerka. Przynosiłam jej książki, filmy, czasem przemycałam psa, który mieszkał teraz ze mną. Bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Rozmawiałyśmy o wszystkim. Oprócz jednego. Oprócz tego, co stanie się z nią, gdy już wyjdzie ze szpitala. Wiedziałam, jak bardzo przeraża ją powrót do domu dziecka…
Lekarze robili, co mogli, wymyślali kolejne badania, zlecali testy. Tę grę przejrzał w końcu dyrektor szpitala.
– Mała musi zostać wypisana. Nie interesuje mnie dokąd. Koniec i kropka. W poniedziałek ma jej tu nie być – oświadczył.
W piątek pojawiła się pracownica opieki społecznej.
– Mamy dla ciebie na razie miejsce w pogotowiu. Szukamy rodziny zastępczej, ale to może potrwać – zakomunikowała Mai i poszła. Wtedy zrozumiałam, co muszę zrobić.
– Maja, a chciałabyś zamieszkać ze mną? I z Kuleczką – zapytałam, w odpowiedzi zaś dostałam grad buziaków.
– Tak, tak, tak – szeptała, a ja już żałowałam tej propozycji.
Narobiłam dziecku nadziei, tymczasem szanse przecież są prawie żadne
Jestem samotna, nie mam wymaganych kursów, mieszkam w kawalerce… I wiadomo, ile zarabiają pielęgniarki. Dlaczego mieliby mi ją dać? Ale stało się. Teraz musiałam zacząć walczyć. Specjalnie zamieniłam się na dyżur, by być z Mają podczas ostatniej nocy w szpitalu. Oczywiście przyniosłam Kuleczkę.
Ustaliłyśmy, że musi Maja pojechać do pogotowia, ale że natychmiast zacznę starać się o opiekę nad nią. Obiecałam, że odwiedzę jej babcię i wszystko opowiem. Maja bardzo się martwiła, że babcia nie wie, co się z nią dzieje. Formalności ciągnęły się miesiącami. Już prawie wierzyłam, że się uda, po chwili znowu pojawiał się problem. Na szczęście wolno mi było zabierać Maję na weekendy i odwiedzać ją. Woziłam małą do babci i na grób przybranych rodziców, bawiłyśmy się z psem, planowałyśmy przyszłość.
W październiku stało się to, czego lekarze spodziewali się już od dawna. Zmarła babcia Mai. Serce nie dało rady. Na pogrzebie byłyśmy tylko ja i Maja.
– Będą za babcią tęsknić. Ale wiesz… Ja widziałam, że ona ma już dość. Że chce odejść. Szczególnie że wiedziała, że mam ciebie i nie musi się już martwić. Bo przecież nam się uda, prawda, Marta? Przecież do trzech razy sztuka… I babcia to wiedziała. Gdy ją widziałam ostatni raz, patrzyła na mnie, jakby prosiła o moją zgodę. I przepraszała, że musi mnie zostawić – wyznała Maja po pogrzebie.
Dzień później dowiedziałam się, że za dwa tygodnie zostanę oficjalnie jej opiekunem prawnym. Wiedziałam, że to ją pocieszy. Wpadłam do domu dziecka, złapałam ją za ręce i wykrzyczałam.
– Maja, wiesz że to Boże Narodzenie spędzimy już jako rodzina?
Jak głupie skakałyśmy razem po pokoju chyba z kwadrans. Tydzień po pogrzebie Maja dostała list. Okazało się, że jest jedynym spadkobiercą babci – odziedziczyła po niej dom i trochę oszczędności. Cieszyła się z tego i powtarzała, że teraz nie muszę się już martwić ciasnotą swojej kawalerki.
– Jak chcesz, możemy zamieszkać w domu babci. Albo go sprzedać i kupić większe mieszkanie – oznajmiła mi cała rozpromieniona.
Ten facet to troglodyta! Chodzi mu tylko o spadek
Następnego dnia wezwano mnie do sądu rodzinnego.
– Wpłynął do nas wniosek o uznanie ojcostwa Mai. Mężczyzna domaga się badań DNA i przyznania mu prawa do wyłącznej opieki nad nią. Wie pani, nie możemy mu odmówić. Nie wiemy, czy naprawdę jest ojcem. Ale do czasu ustalenia tego – nie może pani zostać opiekunem dziewczynki – urzędniczka bezradnie rozłożyła ręce. – Bardzo mi przykro.
Po drodze do domu dziecka próbowałam wymyślić, co mam powiedzieć Mai. I jak. Nic nie wymyśliłam. Gdy rzuciła mi się radośnie na szyję, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Odsunęła się na kilka kroków i świdrowała mnie wzrokiem.
– Maju, posłuchaj mnie uważnie. Wszystko będzie dobrze i na pewno zamieszkamy razem. Ale jeszcze nie teraz… Do sądu rodzinnego zgłosił się twój tata.
– Tata? Nie mam taty. Znaczy miałam tatę przez chwilę, ale zginął. O czym ty mówisz? – wyszeptała.
– Ten mężczyzna utrzymuje, że jest twoim ojcem biologicznym – tłumaczyłam. – Wystąpił o uznanie ojcostwa i prawo do wyłącznej opieki nad tobą. Kochanie, przykro mi…
Nigdy nie widziałam Mai w takim stanie. Rzuciła się na mnie, zaczęła mnie drapać i kopać.
– Nienawidzę cię! Nienawidzę! Dlaczego mnie oszukałaś! Obiecałaś, że mnie zabierzesz! Mówiłaś, że mnie chcesz, że będziemy rodziną! Wynoś się, nienawidzę cię – wyła.
W końcu wychowawczyni odciągnęła ją ode mnie
Poszłam do domu, wiedziałam, że w tej chwili nic nie wskóram. Badania genetyczne wykazały, że Tadeusz jest rzeczywiście ojcem Mai. Sprawa o opiekę nad dziewczynką trafiła więc ponownie do sądu rodzinnego. Choć mój adwokat mi wyraźnie zabronił, poszłam się z nim zobaczyć. Boże, nawet nie krył, że chodzi mu o pieniądze.
– Pani kandydatka na mamusię mojej córki – powitał mnie, gdy wyjaśniłam, kim jestem; był już wyraźnie po kilku piwkach. – Jesteś całkiem niczego sobie, i nie taka stara. Moglibyśmy razem pobawić się w dom. I zgarnąć spadek po starej. No co, chyba niezły pomysł? – bełkotał i próbował mnie klepnąć w pośladek.
Odepchnęłam go.
– Nie, to nie. Łaski bez. Poradzę sobie. To całkiem ładny domek jest, wiesz. Znajdzie się niejedna chętna kobitka do opieki nad bachorem. A ty w sądzie nic nie wskórasz. Mam badania, jestem tatusiem, znam swoje prawa!
Na korytarzu sprawdziłam, czy cała rozmowa się nagrała
Będę walczyć, nie oddam Mai temu troglodycie! Maja konsekwentnie odmawia spotkania z ojcem. Dopóki nie ma wyroku sądu – nie musi. Ja zaś dostałam zgodę, żeby zabrać ją na święta.
– Maju, nie wiem co będzie dalej, ale tak jak obiecałam, te święta spędzimy razem. I będziemy walczyć – Maja spojrzała na mnie spode łba i w końcu dała się przytulić.
Po raz pierwszy od tamtej awantury miałam wrażenie, że znowu mi ufa. Po raz pierwszy od dzieciństwa mam choinkę pod sam sufit. Nakupowałam prezentów, ulepiłam pierogi. Pierniczki będziemy robić razem. Maja mówi, że babcia ją nauczyła piec takie najlepsze na świecie. Wiem też dokładnie, czego będziemy sobie życzyć przy łamaniu opłatkiem…
Marta, lat 28
Czytaj także:
- „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
- „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
- „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”