Reklama

Matko, świat zwariował! Zamiast podziękowań usłyszałem okropne oskarżenia, dostałem torebką w głowę, musiałem tłumaczyć się przed policją… A na dodatek mój wizerunek krąży w internecie z podpisem: „Uwaga, zboczeniec!”. A przecież nie zrobiłem nic złego, chciałem tylko pomóc zagubionemu dziecku.

Reklama

To było miesiąc temu. Wybrałem się na jesienne wyprzedaże. Sam, bez żony i córki. Moje kobiety lubią rządzić na zakupach. Gdy razem odwiedzamy sklepy, zwykle to one wybierają mi ubrania, nie patrząc na to, czy mi się podobają czy nie. Tym razem postanowiłem uniknąć tego typu sytuacji. Chciałem wreszcie kupić to, na co naprawdę miałem ochotę. Powiedziałem więc Kaśce i Ani, że mam ważne spotkanie w firmie, a tak naprawdę pojechałem do centrum handlowego.

W kącie siedział skulony, zapłakany pięciolatek

W sklepach panował olbrzymi tłok. Miałem wrażenie, że całe miasto przyjechało zapolować na okazje. Z trudem przeciskałem się przez tłum. Nie lubię takiego ścisku, więc szybciutko wybrałem kilka rzeczy w pierwszym butiku z modą męską i ruszyłem w stronę windy. I wtedy w rogu pod ścianą dostrzegłem małego chłopca. Na oko pięcioletniego. Siedział skulony i płakał. Ludzie ogarnięci szałem zakupów mijali go obojętnie. „Co za znieczulica” – pomyślałem. Zrobiło mi się żal malca. Nie zastanawiając się długo, podszedłem i kucnąłem obok niego.

– Cześć, mam na imię Albert. A ty? – uśmiechnąłem się.

– Rodzice nie pozwalają mi rozmawiać z obcymi – pociągnął nosem.

– I bardzo słusznie. Ale ja się przedstawiłem. Nie jestem już obcy. No więc jak się nazywasz? – drążyłem.

– Jasiek…

– A dalej?

– Skotnicki… Mam pięć lat i pół – uspokoił się.

– To jesteś już dużym chłopcem. I na pewno bardzo dzielnym. Sam tu przyszedłeś?

– Nieee… Z mamą i ciocią – odpowiedział.

– I co się stało?

– Nie wiem. Najpierw były, a potem gdzieś zniknęły.

– A może to ty odszedłeś na chwilę, gdy one przymierzały ubrania?

– Nie. Byłem grzeczny.

– Na pewno? – naciskałem. Łypnął na mnie niepewnie.

– No nie… Poszedłem sobie. Ale byłem zmęczony. Nóżki mnie bolały, było mi gorąco i chciało mi się pić.

– Mówiłeś o tym mamie?

– Mówiłem – przytaknął.

– A ona co na to?

– Była zła. Powiedziała, że muszę jeszcze wytrzymać. Bo ona i ciocia są bardzo zajęte…

– Pewnie przymierzaniem ubrań?

– Tak – odpowiedział chłopiec.

– I co zrobiłeś?

– Nic. Wyszedłem ze sklepu, żeby poszukać sobie picia.

– I się zgubiłeś?

– Taaak. Chcę do maaamy – rozpłakał się znowu.

– Nic się nie martw, zaraz ją znajdziemy – chciałem go uspokoić.

– Naprawdę? – otarł łzy.

– Tak. Zjedziemy tą windą na dół do takiej miłej pani w informacji i ona ogłosi przez megafon, że szukasz mamy.

– I mama przyjdzie po mnie?

– Na pewno. Jak znam życie, to już umiera z niepokoju, gdzie jesteś. No więc jak, jedziemy? – wziąłem go za rączkę.

– A kupisz mi lizaka? Tego największego, czerwonego? – spojrzał w stronę pobliskiego stoiska pełnego słodyczy.

– Kupię – uśmiechnąłem się. Gdy wręczyłem mu lizaka, od razu się rozpromienił. Wziął mnie za rękę i posłusznie ruszył ze mną w stronę windy. Już mieliśmy wsiąść, gdy nagle poczułem, jak ktoś chwyta mnie za ramię. Odwróciłem się zaskoczony.

Przede mną stało dwóch ochroniarzy

Mieli bardzo groźne miny.

– O dobrze, że panów widzę – ucieszyłem się.

– To twój synek? – przerwał mi jeden z nich.

– Nie. Właśnie miałem go odprowadzić… – zacząłem tłumaczyć

– To odsuń się od niego! Ale już, natychmiast! – wrzasnął.

– Słucham? – byłem zdziwiony jego agresywnym zachowaniem.

– Nie rozumiesz po polsku? Zostaw chłopaka w spokoju! – patrzył na mnie nienawistnym wzrokiem.

Puściłem rączkę Jasia. Ochroniarz od razu schował go za siebie. Dostrzegłem, że maluch jest przerażony.

– Człowieku, uspokój się. Nie widzisz, że chłopak się boi? – zdenerwowałem się.

– Milcz! Teraz już nie musi się bać! – warknął. Drugi złapał za krótkofalówkę i coś tam zaczął mówić. Nie słyszałem wszystkiego, ale zrozumiałem, że zameldował o odnalezieniu dziecka.

– No to ja już sobie pójdę. Nie martw się, ci panowie odprowadzą cię do mamy – powiedziałem do Jasia. Nie zdążyłem nawet jednak zrobić kroku, gdy drugi ochroniarz, ten, który rozmawiał przez krótkofalówkę, rzucił mną o ścianę.

– Nigdzie nie pójdziesz. Postoisz tu i poczekasz na policję – wysyczał.

– Ale o co chodzi? – nie rozumiałem.

– Jeszcze pytasz? Znamy takich jak ty. Kupują dzieciom lizaki, a potem wywożą gdzieś w nieznane i gwałcą. Ile masz maluchów na sumieniu, zboczeńcu, no ile?! Przyznaj się! – jeszcze mocniej przycisnął mnie do ściany. Byłem tak zaskoczony tym pytaniem, że aż przestałem się wyrywać.

– Rany boskie, czyś ty zwariował, człowieku? Nie jestem żadnym pedofilem! Chłopak siedział w kącie zapłakany więc… – próbowałem jeszcze wyjaśniać, ale ochroniarz nie zamierzał słuchać.

– Policjantom się będziesz tłumaczył – uciął.

– W porządku – poddałem się. Zauważyłem, że wokół nas zaczynają gromadzić się gapie, zaciekawieni, co się dzieje. Nie chciałem stać się sensacją dnia. Pomyślałem więc, że spokojnie poczekam na policję i opowiem o całym zdarzeniu. Miałem tylko nadzieję, że funkcjonariusze okażą się bardziej rozgarnięci niż ochroniarze i puszczą mnie do domu.

Liczyłem na to, że matka chłopca mi podziękuje

Chwilę później zjawiły się dwie kobiety. Były aż czerwone z emocji. Domyśliłem się, że to matka i ciotka chłopca.

– O, mamusia! Nareszcie jesteś! – ucieszył się maluch. Jedna z kobiet złapała go w ramiona.

– Nic ci się nie stało, kochanie? Jesteś cały? – pytała rozgorączkowana.

– Nic. Ten wujek mnie znalazł. I nawet lizaka mi kupił – Jasio wskazał na mnie. Kobieta odwróciła głowę. Byłem pewien, że zaraz mi podziękuje z całego serca. Byłem przecież jedynym, który zainteresował się jej zaginionym synkiem. Tymczasem ona oddała chłopca siostrze, podeszła do mnie, zamachnęła się i… uderzyła mnie w głowę torbą. Byłem tak zaskoczony, że nie zdążyłem się uchylić.

– Ty zboczeńcu! Mam nadzieję, że w pierdlu się z tobą rozprawią! – wrzasnęła i znowu wzięła zamach.

– Proszę się uspokoić. Chciałem tylko pomóc – próbowałem ją powstrzymać. Ale w matkę Jasia jakby jakiś diabeł wstąpił.

– Pomóc? Już ja wiem co z ciebie za pomocnik! – zaatakowała mnie z furią kolejny raz. Biła na oślep jak oszalała, wyzywając mnie od pedofilów. Ochroniarze nie reagowali, wokół nas gromadziło się coraz więcej ludzi. Zwietrzyli sensację! Nie byli, delikatnie mówiąc, nastawieni przyjaźnie. Patrzyli na mnie z odrazą, obrzucali wyzwiskami, niektórzy robili zdjęcia. Kilku zastanawiało się nawet, czy nie przyłączyć się do wymierzania kary. Byłem przerażony. Torbami z zakupami osłaniałem się przed ciosami rozwścieczonej kobiety i modliłem się, żeby na miejscu w końcu zjawiła się policja. Gdy dostrzegłem charakterystyczne mundury, odetchnąłem z ulgą.

Policjanci okazali się rozsądni. Nie zakuli mnie od razu w kajdanki, tylko postanowili wyjaśnić sprawę na miejscu.

– Co tu się stało? – zapytał jeden z nich.

– Mój synek zaginął. Ten zboczeniec go porwał i chciał skrzywdzić. Na szczęście panowie z ochrony w porę go odnaleźli. Bogu za to dzięki, bo nie wiadomo, czy bym go jeszcze zobaczyła żywego – zaczęła opowiadać matka Jasia.

– Tak tak, ten mężczyzna już wsiadał z chłopcem do windy. Pewnie chciał zjechać do garażu – potwierdził ochroniarz.

– Wcale nie! Zaraz powiem jak było naprawdę – zaprotestowałem, ale kobieta nie dała mi dojść do słowa.

– Zamknij się! Nikt cię nie pyta. Wszyscy widzieli, jak było! – warknęła. Gapie od razu zareagowali. „Tak, tak, to pedofil! Trzeba go zamknąć i wykastrować. Do więzienia z nim” – pokrzykiwali.

– Spokój! Wyjaśnimy wszystko po kolei! – krzyknął policjant. Ludzie posłusznie zamilkli i patrzyli na niego wyczekująco.

– Co ma pan do powiedzenia w tej sprawie? – zwrócił się do mnie.

– No, wreszcie ktoś nie rzuca bezpodstawnych oskarżeń, tylko chce mnie wysłuchać – odetchnąłem. A potem już spokojnie, ale głośno, żeby wszyscy słyszeli, opowiedziałem, co się naprawdę stało. O tym, jak znalazłem zapłakanego Jasia, którego mamusia i ciocia zostawiły na pastwę losu. Jak chciałem go zaprowadzić do informacji i poprosić o odnalezienie najbliższych, ale zatrzymali mnie ochroniarze i od razu uznali za zboczeńca. No i jak mamusia przybiegła i dała mi w głowę, a na dodatek narobiła takiego rabanu, że ściągnęła gapiów, którzy natychmiast uwierzyli, że jestem pedofilem.

– To nie ja powinienem się tłumaczyć, tylko matka Jasia. To ona tak była zajęta zakupami, że zapomniała o istnieniu dziecka. Ciuchy były dla niej ważniejsze! A ci ochroniarze? Za dużo filmów się naoglądali. Jamesy Bondy od siedmiu boleści! A wy? Od razu wydaliście na mnie wyrok, chcieliście mnie zlinczować. Choć tak naprawdę niczego nie widzieliście! – wrzasnąłem na koniec.

Otaczający nas wianuszek gapiów nagle zaczął się rozluźniać. Ludzie wycofywali się chyłkiem. Ci, którzy zostali, zdumieni i trochę zażenowani spoglądali to na ochroniarzy, to na matkę Jasia. Nie wyglądali już na tak pewnych siebie jak jeszcze kilkanaście minut temu.

– Faktycznie, może zareagowaliśmy zbyt gwałtownie. Ale teraz tyle się słyszy o tych zboczeńcach… I jeszcze ten lizak. Chcieliśmy dobrze – odezwał się w końcu jeden z ochroniarzy.

– To przez nich wpadłam w taką panikę. Usłyszałam, że złapali mojego synka z jakimś starszym facetem. No to od razu pomyślałam, że to pedofil. Każdy by tak pomyślał – przyznała matka chłopca.

Nikt mnie nie przeprosił za te podłe oskarżenia

Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Policjanci zabrali nas na bok, sporządzili notatkę służbową i się pożegnali. Gdy tylko odjechali, ochroniarze się ulotnili. Bąknęli tylko, że robili, co do nich należy, i zeszli mi z oczu. Mamusia Jasia też szybko zniknęła. Gdy formalności zostały załatwione, złapała synka za rączkę i pociągnęła w stronę wyjścia. Nawet mi nie podziękowała. Prawdę mówiąc, miałem to gdzieś. Chciałem jak najszybciej pojechać do domu. Gdy już się tam zjawiłem, opowiedziałem o wszystkim żonie i córce. Pożartowały sobie ze mnie, pośmiały się, ale w końcu odpuściły. Miałem nadzieję, że więcej już nie będziemy musieli wracać do tego przykrego zdarzenia. Niestety, kilka dni temu przekonałem się, że ta historia jeszcze się nie skończyła…

To było późnym wieczorem. Kładliśmy się z żoną spać, gdy do naszej sypialni wbiegła córka. W rękach trzymała laptopa.

– Umówiliśmy się, że zanim wejdziesz, będziesz pukać! – przypomniałem jej.

– O rany, wiem, ale w tych okolicznościach nie chciałam tracić czasu! – odparła.

– W jakich okolicznościach?

– Pamiętasz jeszcze tę swoją przygodę w centrum handlowym? Jak to cię oskarżyli o pedofilię?

– Pewnie, że pamiętam… Ale chciałbym jak najszybciej zapomnieć. To wcale nie było zabawne…

– No to nie zapomnisz. I to długo. Ja i mama też nie.

– Ale dlaczego? – spojrzeliśmy na nią z żoną zdziwieni.

– Sami zobaczcie! – podsunęła nam laptopa pod nos. Rzuciłem okiem na ekran i zdębiałem. Było tam moje zdjęcie. Z podpisem: „Uwaga, pedofil! Gdy go zobaczysz w pobliżu dziecka, dzwoń na policję”.

– Jak to zobaczyłam, to myślałam, że padnę. Fotka od kilku dni krąży w internecie. Nie wiadomo, ile osób ją widziało – odezwała się córka.

– Ale kto ją wrzucił i dlaczego? Przecież okazało się, że ojciec jest niewinny. A to całe zdarzenie było kompletnym nieporozumieniem – zastanawiała się moja żona zszokowana.

– Jak to kto? Pewnie jeden z gapiów. Opowiadałem ci, że jak matka Jasia waliła mnie po głowie i wyzywała, kilka osób robiło zdjęcia. Ktoś wrzucił jedno do internetu, nie zważając na to, że to podłe kłamstwo – wykrztusiłem.

– Ale tak przecież nie można… Najpierw trzeba sprawdzić fakty – zająknęła się.

– Owszem. Ale kogo to obchodzi?

– I co teraz będzie?

– Nie wiem, naprawdę nie wiem – odparłem. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezsilny.

W nocy nie zmrużyliśmy z żoną oka nawet na minutę. Zastanawialiśmy się, co zrobić. Nie mogliśmy tego tak zostawić. Przecież na zdjęcie mogli natrafić nasi znajomi, współpracownicy, rodzina, przyjaciele córki. Na samą myśl, co się wtedy stanie, robiło nam się słabo… Część osób pewnie by zrozumiała, że to pomyłka, nieporozumienie, ale wielu miałoby wątpliwości.

Następnego dnia bladym świtem pojechaliśmy na policję. Obiecali, że skontaktują się z właścicielem portalu i zdjęcie zostanie usunięte, a jego autor pociągnięty do odpowiedzialności. Uprzedzili nas jednak, że nie ma gwarancji, że zdjęcie znowu gdzieś nie wypłynie… Ludzie przecież kopiują fotki, przesyłają je dalej. Kto wie, ile ich krąży w sieci.

Byliśmy też u adwokata. Poradził mi, żebym pozwał ochroniarzy i mamusię Jasia do sądu i zażądał odszkodowania za szkody moralne. Przecież to przez nich wybuchła ta afera. Gdyby zamiast oskarżać mnie o pedofilię, najpierw spokojnie mnie wysłuchali, nic złego by się nie stało. A tak mam przez nich kłopoty…

Albert

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama