„Nauczyciele nie reagowali na dręczenie mojego syna przez kolegę z klasy”
„Rozumiem, że jakieś dziecko może mieć kłopoty w rodzinie i trzeba mu pomóc. Ale dlaczego mój syn z tego powodu ma nadstawiać karku?”.
- redakcja mamotoja.pl
Odrobiliście lekcje? – zawołałam, ledwo weszłam do mieszkania.
Wróciłam z pracy później niż zwykle i trochę się martwiłam o to, jak poradziły sobie dzieciaki podczas mojej nieobecności. Antoś miał siedem lat, Marcelina dziesięć.
– Jedliście może coś? Zaraz zajmę się kolacją!
Zdjęłam płaszcz i odwiesiłam na wieszak. Podniosłam reklamówki z zakupami i zatargałam je do kuchni.
– Marcelina! Antoś! Co z wami? Wróciłam!
Zwykle gdy wracałam do domu, pociechy wybiegały do przedpokoju, dopytując się, co im kupiłam. Tym razem odpowiedziała mi cisza. Zaniepokojona zajrzałam do ich pokoi.
– Rany boskie! – jęknęłam wystraszona.
Dzieciaków nie było!
Prędko wygrzebałam z torebki komórkę i zadzwoniłam do męża, który był jeszcze w pracy. W tym tygodniu pracował na drugą zmianę i wracał dopiero po dwudziestej trzeciej.
– Arek, młodzi gdzieś się wybierali? Mówili ci coś? – spytałam nerwowo, gdy tylko odebrał.
– Antoś chyba miał iść do szkoły na jakieś zajęcia. Pewnie Marcelina poszła z nim.
– Sprawdzę to – rzuciłam średnio uspokojona, bo nie przypominałam sobie, żeby syn informował mnie o dodatkowych zajęciach.
Przeszukałam pokoje dzieci, ale nie znalazłam żadnej kartki z wiadomością, gdzie poszli i o której wrócą. Marcelina miała komórkę, mogła zadzwonić albo wysłać SMS-a. Spanikowana zaczęłam się zastanawiać, co robić, gdy usłyszałam szczęk klucza w drzwiach. Pognałam do przedpokoju.
– Jesteście! – odetchnęłam z ulgą. – Gdzie byliście? Dlaczego nie uprzedziliście, że wychodzicie? Antoś, jak ty wyglądasz? W liściach się tarzałeś?
– Przewrócił się, mamo – wyjaśniła za brata Marcelina.
– Przewrócił się...? – patrzyłam podejrzliwie to na syna, to na córkę.
– Biegaliśmy po parku i tak jakoś...
– Antoś unikał mojego wzroku.
– Nic ci nie jest? – upewniłam się.
– Nic – odparli zgodnie oboje.
– Przebierzcie się, umyjcie ręce, zaraz przygotuję kolację – oznajmiłam, zabierając ubrudzoną kurtkę syna do prania. – Lekcje odrobiliście? – zawołałam z łazienki.
– Tak! – znów odrzekli unisono.
Nie miałam siły sprawdzać, czy tak jest naprawdę. Byłam wykończona psychicznie. Wysłałam tylko SMS-a do męża, że wszystko w porządku i zajęłam się kolacją. Jedli niemrawo.
– Antoś, a co ty jesteś taki brudny na buzi? – w jasnym świetle lampy kuchennej zauważyłam szarą smugę na policzku syna.
Antek potarł buzię dłonią, ale smuga pozostała.
– Zjedzcie, obejrzyjcie bajkę i do spania – zarządziłam. – No i umyjcie się. Porządnie.
Syn nie jest chuliganem. Co się z nim dzieje?
Wieczorem, kiedy Arek wrócił z pracy, a dzieciaki już spały, miałam wreszcie chwilę dla siebie. Postanowiłam wziąć relaksującą kąpiel. Czekając, aż woda naleje się do wanny, przejrzałam kieszenie kurtki Antosia, którą zamierzałam włożyć do pralki. Osłupiałam, gdy wyciągnęłam z nich pomięte kartki z wulgarnymi słowami. Pokazałem je Arkowi.
– Nasz syn miał to w kieszeniach. Skąd on w ogóle zna takie słowa?
Mój mąż spojrzał na mnie z wyraźnym politowaniem.
– Z podwórka, ze szkoły... Dzieci chłoną wszystko jak gąbka, zwłaszcza złe nawyki. Już zapomniałaś, jakie wyrazy przyniosła Marcela po pierwszym tygodniu szkoły? I jak pluła na podłogę, bo jej koleżanka tak robiła? Ile się natłumaczyliśmy, że pewnych rzeczy się nie robi, a pewnych słów nie używa.
– Więc i teraz musimy zareagować. Trzeba porozmawiać z Antosiem.
Arek westchnął ciężko.
– To dla niego nowe otoczenie. Może chciał pokazać kolegom, że jest taki sam jak oni, że do nich pasuje? To już nie przedszkole, tylko pierwsza klasa…
– Nie wychowuję chuligana! – obruszyłam się. – Chcę, żeby był szczęśliwy, ale też kulturalny, grzeczny...
– Zdecyduj się: szczęśliwy czy grzeczny – przerwał mi Arek. – Bo czasami jedno wyklucza drugie.
– Już lepiej nic nie mów – burknęłam.
Następnego dnia po powrocie z pracy od razu wzięłam syna na rozmowę. Pokazałam mu znalezione karteczki.
– Co to jest? Czy ty w ogóle wiesz, co znaczą te słowa?
Antek wzruszył ramionami.
– To nie jego – Marcelina najwidoczniej podsłuchiwała pod drzwiami i teraz weszła do pokoju.
– A kto napisał te wszystkie brzydkie słowa? – indagowałam dalej. – I dlaczego nosisz je w kieszeniach kurtki?
Dzieciaki spojrzały na siebie, jakby wzrokiem uzgadniały zeznania.
– No dalej – pogoniłam ich. – I tak nie odpuszczę, więc mówcie całą prawdę.
– Franek to pisał – wyznała wreszcie Marcelina.
– Franek? To twój kolega z klasy?
Antoś pokiwał głową.
– W takim razie dlaczego znalazłam te karteczki u ciebie?
– Bo kazał mi je nosić – wybąkał zarumieniony synek.
– W kieszeniach?
– Nie. Wyzywa go od… – Marcela zająknęła się – no od tego wszystkiego, co jest tam napisane, a potem przyczepia Antosiowi te kartki do pleców. I ma tak z nimi chodzić po korytarzu. A dzieci się z niego śmieją.
Antek zawstydzony spuścił głowę. Miałam ochotę paskudnie zakląć.
Gdzie byli nauczyciele?
– Synku, chodź tu do mnie – złapałam Antosia za ramiona i spojrzałam mu w twarz.
Szara smuga na buzi nie zniknęła. Coś mnie tknęło. Przeciągnęłam po niej palcem i wtedy do mnie dotarło.
– To nie jest brud…
– Franek go popchnął i przycisnął do poręczy. Chciał, żeby Antoś włożył głowę pomiędzy szczeble – pospieszyła z wyjaśnieniem Marcelina.
– Co takiego?! Po co?!
– Powiedział, że wtedy przyjedzie straż pożarna i nie będzie lekcji – szepnął Antoś.
– Kochanie... – mimo wzburzenia starałam się panować nad sobą – czy ten Franek tylko ciebie tak traktuje?
– On dla nikogo nie jest miły i ciągle się bije z chłopakami – wyjawił Antoś. – Jego mama miała przyjść do szkoły, ale nie przyszła. A mnie nie lubi najbardziej, bo mówi, że jestem pi..a.
– Zgłaszaliście to pani? – spytałam.
Antek pokręcił głową. Marcelina dołożyła garść wyjaśnień.
– Franek powiedział, że jak Antek na niego doniesie, to mu wleje. Dlatego nic wam nie powiedzieliśmy o spotkaniu w parku. Franek kazał mu przyjść. Więc ja też poszłam jako ta, no, ochroniarka. Ale był za silny, więc tylko krzyczałam.
– Krzyczałaś?
– No bo Franek przewrócił Antka i zaczął go kopać. Próbowałam go odciągnąć, ale nie dałam rady, więc zaczęłam krzyczeć i jakieś panie się zainteresowały. Wtedy Franek puścił Antka i uciekliśmy – zrelacjonowała córka.
Byłam w szoku.
– Dlaczego to przed nami ukrywaliście? Ja i tata jesteśmy od tego, żeby was chronić! Macie nam mówić wszystko. Jasne? A jutro pójdę do szkoły i porozmawiam z twoją panią – obiecałam synkowi.
Reakcja wychowawczyni mnie zaskoczyła. Odniosłam wrażenie, że zbagatelizowała problem, bo ponoć dzieci czasami się popychają, szarpią, nie zawsze są miłe wobec siebie. Poza tym nie należy przesadzać z nadopiekuńczością.
– Czyli co, mam pozwalać, by ktoś bił, wyzywał i zastraszał moje dziecko?
– Oczywiście że nie, ale… wie pani, może problem leży w tym, że Antek nie potrafi odnaleźć się w grupie. To dopiero pierwszy semestr, dzieci się poznają, ustalają hierarchię w stadzie, zwłaszcza chłopcy. Antek musi nauczyć się asertywności. Przyda mu się w życiu. A co do Franka, owszem, przysparza kłopotów, ale jego sytuacja rodzinna jest trudna. Może wystarczy, że Antek będzie mu schodził z drogi.
Jeśli nadal będzie dręczony, pójdę na policję
Mało mnie szlag na miejscu nie trafił! Współczułam dzieciom, które urodziły się w patologicznych rodzinach. Ale czy to znaczy, że mamy pobłażać chuliganom? A ich ofiarom mamy radzić, by nie drażniły swoich prześladowców?
– Nie chcę, by Antek dostosowywał się do Franka – wycedziłam. – Czy musi dojść do tragedii, żebyście się przejęli? Największym problemem jest wasz brak reakcji. Ostrzegam, jeśli dowiem się, że Franek nadal dręczy mojego syna, zgłoszę tę sprawę. Do kuratorium, do prasy, na policję.
– Zapewniam panią, że mnie też zależy na dobrej atmosferze w klasie – nauczycielka jakby spuściła z tonu. – Po prostu wiem z doświadczenia, że takie sprawy nigdy nie są czarno-białe i czasem lepiej nie ingerować zbyt mocno. Pani dba wyłącznie o swoje dziecko, i to zrozumiałe, ale ja muszę mieć na względzie również Franka, zwłaszcza że rodzice nie bardzo się nim interesują. Przecież to też tylko dziecko. Jemu też trzeba pomóc. Jeśli go napiętnujemy, będzie tylko gorzej.
Obiektywnie rozumiałam jej racje, subiektywnie jako matka byłam gotowa spełnić swoją groźbę.
Aktualnie trzymam ręką na pulsie, wypytuję swoje dzieci, udałam się także z Antkiem do psychologa. Skłamałbym, twierdząc, że teraz wszystko układa się gładko, Antoś koleguje się z Frankiem i każdego dnia z radością idzie do szkoły. Ale przynajmniej wie, że zawsze staniemy za nim murem.
Małgorzata, 36 lat
Czytaj także:
- „Zbiórka na prezent na Dzień Nauczyciela to kpina! Może mam jeszcze wziąć kredyt?!” [LIST DO REDAKCJI]
- „Mama bez słowa porzuciła mnie jak bezpańskiego psa. Po latach dowiedziałam się, że uciekła ze swoją wielką miłością”
- „Straciłam syna i nikt mi nie współczuł, a teściowa oskarżyła o potworne rzeczy”