„Córka jest wrażliwa, więc gdy jej chomik umierał, podmienialiśmy go na nowego. To błąd, ale nie chcemy złamać jej serca”
„Renatka to bardzo wrażliwe dziecko. Na widok nieżyjącego ptaka, wybuchła płaczem i nie przestawała przez tydzień. Nie chce myśleć, co by było, gdyby, wiedziała o naszych przekrętach”.
- redakcja mamotoja.pl
Weszłam do ulubionego sklepu zoologicznego po karmę dla rybek. Od progu poczułam specyficzny zapach, charakterystyczny dla takich sklepów. Mieszanka karmy, ziół, siana, trocin. Zawsze miło mi się to kojarzyło.
Zanim podeszłam do lady, poprzyglądałam się zwierzakom w terrariach. Wesoło baraszkujące koszatniczki, śpiące pokotem myszki, świnka morska z noskiem przytkniętym do szyby, rozszczebiotane papużki. I patrzący spode łba królik miniaturka, który zapewne właśnie obmyślał, jak poprzegryzać kable w mieszkaniu przyszłego właściciela. Oj, mieliśmy kiedyś takiego łobuziaka. Jeden był, a rozrabiał za trzech. Nigdy więcej.
– Dzień dobry, czy ma pani biało-beżowe chomiki? – za plecami usłyszałam zdenerwowany kobiecy głos.
Pytanie było skierowane do ekspedientki stojącej za ladą.
– Proszę zerknąć do terrarium – odparła spokojnie. – Jeśli któryś się pani spodoba, to go wyjmę.
– Łaciaty mi potrzebny. To znaczy biały z beżowymi plamkami – tłumaczyła kobieta. – Synek wyjechał do babci na kilka dni, jutro wraca, a jego ukochany chomik leży sztywny i zimny w klatce. Nie wiem, co mu się stało. Jeszcze wczoraj zjadł marchewkę i ziarenka, brykał w nocy, słyszałam, jak hałasuje, a rano… leży nieżywy.
Sprzedawczyni pokiwała głową, a ja odwróciłam się i zerknęłam na kobietę szukającą chomiczego sobowtóra. Mogła mieć koło trzydziestki.
– Nie wiem, jak to powiem synkowi. Pomyślałam, że jeśli kupię takiego samego, to się nie zorientuje – przykucnęła przed terrarium z chomikami i przyglądała się im uważnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Sama parę razy biegałam do zoologicznego, żeby dokonać podmiany chomika. Może to niewychowawcze, ale Święty Mikołaj też nie istnieje, a podtrzymujemy tę piękną bajkę, póki się da. Chomiki są idealnymi pierwszymi zwierzątkami, testerami dziecięcej odpowiedzialności, również dlatego, że nie żyją zbyt długo. Tyle że potem trzeba malcowi wytłumaczyć, czemu ulubieniec nie reaguje na stukanie w klatkę, czemu leży i się nie rusza. To bywa trudne. Zwłaszcza gdy dzieciak naprawdę przywiązał się do zwierzaka, a ze śmiercią nigdy dotąd w swoim życiu się nie zetknął.
Niemniej kiedyś będzie musiał to zrozumieć.
Chomik wyglądał jak nieżywy, a tylko spał
Kobieta obejrzała dokładnie chomiki w terrarium i westchnęła ciężko.
– Żaden nie jest podobny – oznajmiła ze smutkiem. – Nie ma pani na zapleczu innych? – spytałam z nadzieją.
Sprzedawczyni spojrzała niepewnie na klientkę i odchrząknęła.
– Proszę pani… – zaczęła.
Do kobiety dotarł absurd jej pytania.
– Oczywiście – powiedziała prędko. – Nie trzymacie przecież zapasu chomików na zapleczu – westchnęła.
– Proszę zobaczyć jeszcze w sklepie na Pudlerskiej. Może tam będą – doradziła uprzejmie sprzedawczyni.
– Zawsze można kupić podobnego i powiedzieć, że ulubieniec zmienił kolor sierści – wtrącił starszy pan, stojący przed akwariami. – Skoro koty czy psy zmieniają sierść, to można wmówić malcowi, że chomik też gubi futerko. A potem odrasta mu inne.
Spojrzałyśmy na niego jak na wariata.
– Oczywiście, jeśli chomik był ciemny, to nawet dziecko może nie uwierzyć, że nagle zrobił się jasny… – mężczyzna odchrząknął i oddalił się ku klatkom z papugami.
– To ja pójdę na tę Pudlerską – w głosie kobiety zabrzmiała desperacja.
Wtedy coś mi się przypomniało.
– A może on po prostu śpi?
Kobieta spojrzała na mnie.
– Jak to śpi? I dlatego jest sztywny i zimny? – wyraźne mi nie dowierzała.
– No… tak. Mieliśmy kiedyś chomika, który zapadał w letarg.
– Co też pani opowiada?! – obruszyła się sprzedawczyni. – Przecież chomiki nie zapadają w sen zimowy. To nie niedźwiedzie czy borsuki.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie znam się, mówię, jak było. Nasz chomik wyglądał jak nieżywy, ale wcale nie umarł. Niech go pani spróbuje ogrzać. A kiedy się przebudzi, napoi odrobiną wody z glukozą.
Kobieta i sprzedawczyni wciąż wyglądały na nieprzekonane. Ich sprawa, chciałam dobrze. Kupiłam karmę dla rybek i wyszłam ze sklepu. Swoją drogą nie dziwię się, że wątpiły w moje słowa. Sama bym nie wierzyła, gdyby nie fakt, że przytrafiło się to właśnie naszemu pupilowi.
Tamtego wieczoru moja córka przybiegła z płaczem do pokoju
– Mamo, mamo, Kubuś się nie rusza! – w wyciągniętych rączkach Renatka trzymała sztywnego chomika.
Był z nami już ponad dwa lata, chociaż córcia wierzyła, że więcej (ach, te podmiany chomików). Uznałam więc, że odszedł do chomiczego raju.
– Widzisz… – zaczęłam, zastanawiając się, jak wytłumaczyć siedmiolatce, że jej pupil umarł. – Zwierzątka…
Początek mojej przemowy został przerwany przez powrót męża do domu. Renatka z chomikiem w rączkach pobiegła do przedpokoju.
– Tato! Kubuś zachorował! – usłyszałam jej rozżalony głos.
– Zaraz sprawdzimy – odpowiedział spokojnie Rafał.
Oboje weszli do pokoju. Mąż mrugnął do mnie porozumiewawczo. Wziął zwierzątko i przyjrzał mu się uważnie. Dmuchnął w futerko, dotknął sztywnych łapek.
– Myślę, że Kubuś po prostu zasnął – oznajmił po dłuższej chwili.
Przytaknęłam prędko. Wiedziałam, co miał na myśli. Ktoś rano pobiegnie do zoologicznego, a potem…
– Na pewno do jutra się obudzi, prawda? – spojrzał na mnie znacząco.
– Tatuś ma rację – uśmiechnęłam się do córki. – Kubuś pewnie się zmęczył i chciał odpocząć. Kiedy jutro wrócisz ze szkoły, będzie już wyspany.
Renatka otarła rączką zapłakane oczy i spojrzała na nas nieufnie.
– Przecież Kubuś nie oddycha – oznajmiła z powagą.
– Jak to nie oddycha? – zdziwił się mój mąż. – Sama zobacz, jak leciutko porusza mu się futerko – podsunął chomika przed twarz Renatki.
– Położymy go w jego domku i pozwolimy mu odpocząć, dobrze?
Ku naszej uldze córcia się zgodziła. Kiedy przeczytałam jej bajkę i usnęła, usiadłam obok męża w pokoju.
– Kolejna podmiana? – spytałam.
– Chyba już najwyższy czas powiedzieć Renatce, że takie małe zwierzątka żyją bardzo krótko.
– Jest do niego przywiązana. Pamiętasz, jak zareagowała, kiedy zobaczyła martwego gołębia? Tydzień płakała.
Fakt – pokiwałam smętnie głowę.
– Wrażliwe dziecko nam się trafiło.
– Włożę go do pudełka, a rano zakopię pod jakimś drzewem – obiecał Rafał. – Podejdziesz do zoologicznego?
– Podejdę – potwierdziłam.
Mąż włożył chomika do pudełka po margarynie i postawił na górnej półce w szafie w przedpokoju.
– Czekaj… Zawsze wkładaliśmy im tam watę – zawołałam.
Napchałam waty do opakowania, otuliłam nią truchło chomika i odstawiłam pudełko. Dopiero w nocy przypomniałam sobie, że zapomniałam je przykryć. Wstałam i poszłam do przedpokoju. Już miałam położyć na pudełku pokrywkę, gdy zauważyłam, że Kubuś jednak oddycha. To znaczy poruszyła się wata, którą był okryty. Dotknęłam go ostrożnie, rozgarnęłam watę. Chomik był zimny i sztywny, ale ta łapka, która zadrżała…
Nie dawało mi to spokoju. Ogrzaliśmy go, a potem napoiliśmy
Zabrałam pudełko do pokoju i położyłam je na kaloryferze. Potem zaś obudziłam Rafała i powiedziałam mu, co zaobserwowałam.
– Halinko, to chomik. One nie zapadają w sen zimowy – mój mąż uśmiechnął się pobłażliwie.
Długo przyglądaliśmy się Kubusiowi.
– O rany, naprawdę ruszył łapką! – szepnął podekscytowany Rafał.
– Może było mu zimno na tym parapecie? I się zahibernował czy coś?
Postanowiliśmy go ogrzać. Mąż przyniósł suszarkę do włosów i ostrożnie skierowaliśmy strumień ciepłego powietrza na chomika. Ku naszemu zdumieniu po kwadransie Kubuś zaczął niemrawo ruszać wszystkimi łapkami. Próbował nawet wstać.
– Daj mu coś do picia.
– Ale co?
– Osłabiony jest. Może wody z cukrem? Albo ciepłego mleka?
Pełna nadziei ruszyłam do kuchni. W szafkach znalazłam resztkę glukozy w proszku. Rozpuściłam odrobinę z wodą. Uzbrojona w kroplomierz wróciłam do pokoju. Udało nam się napoić Kubusia, choć pił dość niemrawo i wtedy… ożył! Dwie godziny później brykał wesoło na kołowrotku. To było niesamowite.
– Nie rozumiem… – Rafał patrzył to na chomika, to na mnie. – Cud jakiś?
– Może zasłabł czy coś – snułam swoje teorie. – Może zmarzł? Temperatura skacze, nieraz chłodno jest, zwłaszcza jak wiatr w okna wieje. Może są nieszczelne. Mówiłam, że nie zaszkodziłoby ich wymienić…
– Z powodu hibernującego się chomika mam okna w całym domu wymieniać?
Wzruszyłam ramionami.
Nazajutrz rano Renatka po obudzeniu przybiegła do mnie z uśmiechem na ustach. Była bardzo szczęśliwa.
– Kubuś wstał! – zawołała. – Widać już odpoczął.
Od tamtej pory Kubuś wyciął nam taki numer jeszcze trzy razy. Do dziś nie wiemy, co sprawiało, że zasypiał. Przenieśliśmy go z parapetu, a i tak trzy razy znajdowaliśmy go sztywnego w klatce i trzy razy ogrzewaliśmy, poiliśmy wodą z glukozą, by odzyskał siły. Niestety za czwartym razem ten sposób już nie zadziałał. Musieliśmy pogodzić się ze śmiercią pupila. Był z nami prawie cztery lata. Jak na chomika to i tak bardzo długo.
Do tamtego sklepu zoologicznego zajrzałam ponownie miesiąc później. Chciałam dokupić jeden z preparatów do akwarium. Sprzedawczyni rozpoznała mnie od razu.
– A wie pani, że tamten chomik faktycznie spał? Miała pani rację… – poinformowała mnie, gdy podeszłam do lady. – Ta klientka wróciła tutaj na drugi dzień, bo na Pudlerskiej mieli tylko chomiki mandżurskie i nie kupiła żadnego. Powiedziała, że ogrzała zwierzaka i faktycznie ożył. Podejrzewa, że zasnął, bo jak syna nie było w domu, z oszczędności zakręcili kaloryfer w jego pokoju i temperatura mocno spadła. Może te chomiki zamiast syryjskie powinny się nazywać zombie – zażartowała na koniec.
Beata, 35 lat
Czytaj także:
- „Matka alkoholiczka zafundowała mu traumę. To ja byłam macochą idealną. Teraz ona wróciła i poszłam w odstawkę”
- „Tylko rodzeństwo mogło być dawcą dla Marysi. Zaszłam w drugą ciążę, która zagrażała mojemu życiu, aby ratować dziecko”
- „Moje dziecko zaginęło na obozie i przez cały dzień nikt tego nie zauważył. Policja znalazła ją w przydrożnym toi toiu”