Reklama

Nigdy nie przykładałam wagi do wyglądu, bo nie musiałam – natura plus geny były dla mnie łaskawe i wyglądałam młodziej, niż wynikało z metryki. Ludzie wciąż się dziwili, gdy zdradzałam, ile naprawdę mam lat. Za młodu to było wręcz irytujące, gdy wciąż brano mnie za smarkulę, gdy w sklepie proszono mnie o dowód osobisty, a domokrążcy pytali, czy jest ktoś starszy w domu. Gdy jako dwudziestopięciolatka urodziłam córkę, musiałam znosić komentarze, że dzieci mają dzieci. Ale już szesnaście lat później miło mi było, gdy uznawano mnie za siostrę Natalki. Mamą „z wyglądu” stałam się dopiero dla drugiej córki, którą urodziłam jako trzydziestopięciolatka… Zmarszczek nie miałam, skóra mi nie wisiała, chomicze policzki się nie tworzyły. Figury – i to po dwóch ciążach – też może mi było pozazdrościć. Szczupła, a z porządnym biustu i krągłymi biodrami; nawet nie musiałam ćwiczyć, taka przemiana materii.

Reklama

Więc co się nagle stało? Dlaczego z dnia na dzień poczułam się jak staruszka?

– Mamo, zostaniesz babcią! – oświadczyła tamtego dnia Natalka, aż podskakując z ekscytacji na krześle.

Przeniosłam wzrok z córki na zięcia, który szerokim uśmiechem potwierdził wielką nowinę. Potem spojrzałam na męża, który już się podnosił i wyciągał ręce, by przytulać swoją księżniczkę. A ja?

Oniemiałam. Niby wiedziałam, że taka jest kolej rzeczy, ale…

– Jak to: babcią? – bąknęłam.

Przecież ledwie co stuknęła mi czterdziestka. Potem nie wiedzieć kiedy przyplątała się kolejna dekada. A za trzy lata skończę sześćdziesiąt lat. Niby racja, niby wiem, ale…

– Mamo, chyba nie muszę ci tłumaczyć, skąd się biorą dzieci? Nie zapomniałaś jeszcze, co? – dowcipkowała Natalia.

Nie mogłam się otrząsnąć

Nie rozbawiła mnie ani trochę. Nie byłam gotowa na rolę babci. Właściwie jeszcze nie bardzo pogodziłam się z faktem, że jestem matką dwóch dorosłych córek. Wioletta studiowała i mieszkała w Warszawie już trzeci rok, ale jakoś to do mnie nie docierało. W mojej głowie one wciąż były takie małe, a ja… jak ich siostra. Jak miałam ni z tego, ni z owego przeskoczyć z etapu „starszej siostry” do etapu babci?

– Spokojnie, kochani, musi to do niej dotrzeć… – uspokoił dzieci mąż i pocałował mnie w czubek głowy.

– Pewnie, pewnie, ja trzy dni nie mogłem uwierzyć, że zostanę tatą! – mój zięć promieniał dumą, jakby jemu pierwszemu na świecie udała się ta sztuka.

Pewnie, że pamiętałam, jak się robi dzieci. Nie byłam, na Boga, taka stara, żeby seks stał się dla mnie tematem tabu! O to chodziło. Czułam się za młoda na „babciorzyństwo”. Zaskoczyli mnie totalnie. Nie byłam wścibską matką ani teściową, która co miesiąc dopytuje młodych małżonków, kiedy w końcu raczą pobłogosławić ją wnukiem. Uważałam, że to ich sprawa, a jeśli będą mieć w tej kwestii jakiekolwiek pytania, to umieją mówić. A oni co? Milczeli. Nawet nie wiedziałam, że starają się o dziecko! Może wtedy jakoś inaczej bym zareagowała, miałabym więcej czasu na przygotowanie się, na osłabienie szoku…

– Nie cieszysz się, mamo? – Natalia spojrzała na mnie z rozczarowaniem.

Przywołana do porządku, jakbym się ocknęła ze snu. Zerwałam się i przytuliłam oboje.

– Córeczko, oczywiście, że wam gratuluję. To wspaniała wiadomość! Po prostu jestem zaskoczona. Coś takiego… Będę babcią…

Cieszyłam się, naprawdę. Jako matka, jako człowiek. Ale jako kobieta byłam wstrząśnięta i wystraszona. Kiedy dzieciaki wyszły, posprzątałam ze stołu, pozmywałam, a potem poszłam do łazienki, zmyłam makijaż i dokładnie przyjrzałam się swojej twarzy. W okularach, takich do czytania. Niby oglądałam swoją twarz codziennie, ale po pierwsze, zmiany nie następują nagle, więc do nich przywykłam, nim je zauważyłam, a po drugie, makijażu nie da się zrobić w okularach, więc zwykle nie widziałam żenujących szczegółów. Teraz miałam je jak na dłoni i chciało mi się płakać. Zwiędłam. Obwisłam. Zmarszczyłam się. Bruzdy na czole i od nosa do ust, kurze łapki sięgające skroni… Makabra jakaś!

Oto przykra prawda. Oto, kim jestem.

Babcią. Starą babą.

Jak mogłam tego nie zauważyć?

– Halinko, co ty się tak w siebie wpatrujesz? Jeszcze ci się diabeł pokaże – mąż nakrył mnie na tym badaniu twarzy. – Chcesz potwierdzić, że nadal jesteś piękna jak czterdzieści lat temu, gdy się poznaliśmy? Jesteś, jesteś piękna, dla mnie nic się nie zmieniłaś…

– Dla ciebie? Też mi pocieszenie! – prychnęłam. – Bez okularów jesteś ślepy jak kret. Zapewniam cię, że się zmieniłam. Minęło czterdzieści lat. Jak mogłabym się nie zmienić? I wiesz co? Dobija mnie, że dopiero dziś w pełni to sobie uświadomiłam, jak mnie tą babcią zastrzelili… Minęło czterdzieści lat, odkąd się znamy. Czterdzieści! Trzydzieści siedem od naszego ślubu. Trzydzieści dwa od narodzin Natki…

– A dwadzieścia dwa od narodzin Wioli – mąż dołączył do moich wyliczanek. – No i co z tego? Czas leci.

– Właśnie! I po mojej twarzy to widać, co też dopiero dziś tak naprawdę zobaczyłam. Już nie jestem kobietą, jestem… babcią!

– A ja dziadkiem, więc pasujemy do siebie. Chodź już spać, babciu.

Miałam ochotę go zdzielić za taką pociechę. Ale co to da? Facet tego nie zrozumie, nie wczuje się, nie przejmie. Facet wstaje rano, myje zęby, goli się albo i nie, nakłada jakiś krem na pysk albo i nie, i wychodzi z domu. Bez makijażu. Bez martwienia się, że ma zmarchy jak pęknięcia na sponiewieranej suszą glebie. Nie dbając o to, czy ma wory pod oczami i indyczą szyją pod brodą. Czy ma jakieś znamię na środku czoła. Czy skóra na ramionach mu zwiotczała, czy siwe włosy wylazły spod farby. Kobiety mają przerąbane. Od małego poddawane jesteśmy swego rodzaju tresurze. I martwimy się swoim wyglądem, bardziej lub mniej, ale się martwimy. Moją czujność uśpiły te wszystkie komplementy, których nie traktowałam jak komplementów, tylko potwierdzenie rzeczywistości. Byłam smarkulą, która musiała pokazać dowód, wyrobiony trzy lata wcześniej, żeby kupić piwo w samie. Byłam młodocianą mamusią. Byłam siostrą swoich córek. Czy teraz będą mnie brać za matkę mojego wnuka, gdy wyjdę z nim na spacer? Na pewno nie!

Bo teraz wyglądam na babcię!

Straciłam tyle czasu…

Przecież mogłam zainwestować w swój wygląd. Nie przesadnie, ale w ogóle. Mogłam odwiedzać kosmetyczkę, jakieś masaże czy algi sobie fundować. Mogłam po którymś komplemencie puknąć się w głowę i pomyśleć rozsądnie, że nic nie trwa wiecznie. Teraz jest już za późno. Jestem stara, jestem babcią i to widać!

Każdego dnia patrzyłam w powiększające lustro, które nabyłam, i badałam się centymetr po centymetrze, szukając nowych oznak starzenia się. Kolejnych zmarszczek, bruzd, obwiśnięć, przebarwień, nie wiem, plam wątrobowych.

Może coś przybyło przez noc? Może ktoś zauważy to wcześniej niż ja? Może coś powie? Ale byłby wstyd… I tak w kółko. Ranek za porankiem, wieczór za wieczorem. Inne problemy dnia codziennego zeszły na dalszy plan. Wiedziałam, że to głupie, małostkowe, dziuniowate, ale nie potrafiłam przestać. Zamartwiałam się, kupowałam drogie kremy i zbierałam kasę na ostrzyknięcie się jakimś odmładzającym, prasującym zmarszczki specyfikiem.

Umknęła mi w tym wszystkim ciąża Natalii…

Telefon, że jedzie do szpitala, bo zaczęła rodzić, zaskoczył mnie niemal tak samo, jak wieść o ciąży. Kilka godzin później już naprawdę i ostatecznie zostaliśmy dziadkami. Stało się. Etykieta przylepiona. Oto pani babcia.

I co? I uśmiechałam się, jakby mi czegoś zadali. Szeroko, od ucha do ucha, tak że uwidoczniły się wszystkie zmarszczki. Mało tego, pogłębiły! I pewnie tworzyły się nowe. Miałam to gdzieś. Głęboko i daleko, jak mawiały moje córki. Najważniejsza była teraz moja malutka wnusia. Jej cudowne, granatowe oczy, którymi tak mądrze patrzyła na świat. Jej słodkie łapki, jej zapach, jej istnienie. Była doskonała, choć czerwona i pomarszczona. Cudowna i perfekcyjna.

Już nie patrzyłam w lustro, a na jej buzię. Na jej drobne rączki, którymi chwytała bezwiednie nasze palce, co nas cieszyło i rozczulało. Wszystkie moje zmartwienia, związane z moją przemijającą urodą i młodością, rozpłynęły się. Liczyło się tylko zdrowie i szczęście mojej wnuczki oraz mojej córki. Żeby jedna zdrowo rosła, a druga czasem się wysypiała.

Na kilka miesięcy dałam się opętać starości, która zalęgła mi się w głowie. Bo to nie zmarszczki zmieniają cię w starą babą. Sama się nią stajesz, gdy myślisz jak stara baba, gdy trujesz, biadolisz, płaczesz nad utraconą młodością, jakby tobie pierwszej przytrafiła się starość. No, hello… Ponoć nie udała się Panu Bogu, ale szczerze mówiąc, lepiej się zestarzeć i pomarszczyć, niż umrzeć piękną i młodą, nie doczekawszy cudu bycia babcią dla jakiejś słodkiej małej istotki.

Halina

Zobacz także:

Reklama
  • „Zaszłam w ciążę z najlepszym przyjacielem męża. Do końca życia będę żyła w strachu, że się wyda”
  • „Zaszłam w ciążę tuż przed studiami. Kocham swoje dziecko, ale jest mi żal straconych szans i marzeń”
  • „Lekarz powiedział, że jestem bezpłodna. Gdy zdecydowałam się na adopcję, stał się cud i... zaszłam w ciążę”
Reklama
Reklama
Reklama