Reklama

Pracowałam wtedy w przydrożnym barze. Nic specjalnego, ale w domu się nie przelewa, więc niby skąd miałabym brać pieniądze? Dziewczyna w moim wieku ma swoje potrzeby. Włosy ułożą się same, grzywkę umiem podciąć. Ale już kosmetyki w naszej drogerii kosztują majątek. A ubrania? A wyjście od czasu do czasu do kina?
Tyle że serwowanie kierowcom grochówki z kotła i karkówki z grilla nie było zajęciem popłatnym.

Reklama

Pewnego październikowego dnia stał się cud

Pan Mietek, szef, płacił grosze, a jeszcze stale gapił się na mój tyłek. Napiwki? Wolne żarty! Przed naszą budą zatrzymywali się albo kierowcy ciężarówek, albo same gołodupce w starych golfach i passatach. Tamtego październikowego poranka stał się jednak cud.
Na błotnisty podjazd przed szopą zajechało terenowe auto. W dodatku wysiadł z niego przystojny mężczyzna. Och, jak on różnił się od tych wszystkich łachmaniarzy, którzy stołowali się u mnie na co dzień! Opalony, ubrany w płaszcz i garnitur, w ręku trzymał najnowszego iPhone’a.
Na nadgarstku miał zegarek wyglądający na droższy od rocznych poborów matki (i od zasiłku ojca też). Niestety, na serdecznym palcu prawej dłoni dostrzegłam błysk obrączki. Był żonaty…
– Macie coś na śniadanie? Umieram z głodu, a nawigacja pokazuje, że do najbliższego McDonalda prawie pięćdziesiąt kilometrów!
– Mamy grochową i żurek, jest smażona kiełbasa, kaszanka i karkówka… – wyliczyłam, promiennie się uśmiechając.
Z perspektywy nastolatki, która przez całe życie nie oddalała się od swojej popegeerowskiej wsi dalej niż do granicy powiatu, facet – choć na oko czterdziestoletni – był zagubionym w szarzyźnie mojego życia księciem z bajki. Byłam gotowa na wszystko, żeby go tylko zatrzymać.
– Kaszanka na śniadanie?! – parsknął uroczym śmiechem. – Czyście powariowali?
Za sobą usłyszałam rozjuszone prychnięcie szefa. Pan Mietek nie znał się na żartach, a niezadowolonych klientów zwyczajnie przeganiał potokiem wyzwisk. Za nic nie mogłam dopuścić go do głosu!
– W karcie tego nie mamy, ale mogę usmażyć panu jajecznicę. Lub omlet – szybciutko zaproponowałam.
Tamten dopiero wtedy mi się przyjrzał.
– To bardzo uprzejme z twojej strony – zauważył, nareszcie się uśmiechając. – A dostałbym do tego jeszcze kawę?
– Może być rozpuszczalna?
Teatralnie rozejrzał się po pożółkłych od starego tłuszczu ścianach baraku, zarośniętym brudem oknie, koślawych stolikach i krzesłach.
– OK, przecież i tak nie spodziewałem się ekspresu do kawy w takim miejscu – zauważył.
Niedługo później podałam mu puszysty omlet z szynką, grzanki i kubek zabielanej kawy.
– Usiądziesz ze mną? – zaproponował, a pode mną aż ugięły się nogi.
– Nie powinnam… – zerknęłam w stronę kuchni, w której trzaskał garami pan Mietek. – Szef nie lubi, gdy się obijam.
Znowu ze zdziwieniem rozejrzał się po pustym o tej porze barku.
– Nie masz chyba w tej chwili zbyt dużo roboty? To może jednak?

Mój książę miał na imię Kuba

I tak się to zaczęło. Mój książę miał na imię Kuba i był chyba jakimś kierownikiem w międzynarodowej firmie. Zarówno jego stanowisko, jak i sama nazwa korporacji miały angielskie nazwy, a u mnie z językami obcymi było trochę kiepsko.
W szkole, do której miałam kilka kilometrów, nauczyciele angielskiego nie przykładali się specjalnie do swojej pracy. Zresztą zmieniali się tak często, że nie przykładali zbyt wielkiej wagi do umiejętności swoich uczniów.
– Masz chłopaka? – spytał, wkładając ze smakiem do ust ostatni kawałek omletu.
– A dlaczego pan pyta? – zalałam się rumieńcem.
– Bo pomyślałem, że dałabyś mi numer swojego telefonu i czasem byśmy sobie porozmawiali. Nie chciałbym jednak wchodzić nikomu w paradę…
Miałam ochotę spytać, jak na te nasze „rozmowy” zareagowałaby jego żona i czy nie byłoby to właśnie „wchodzenie w paradę”, ale się powstrzymałam. Za nic w świecie nie chciałam go urazić. Jeszcze by uciekł! Byłam zdecydowana chwycić pazurami swoją szansę i już jej nie wypuścić. Podyktowałam mu więc swój numer, a on wklepał go w swoją wypasioną komórkę.
– Paniczyk skubany! – zamruczał pan Mietek, kiedy tylko za moim księciem zamknęły się drzwi. – Ile napiwku ci zostawił?
– Całe pięćdziesiąt złotych! – pochwaliłam się.
Szef jednym ruchem wyjął mi banknot z dłoni.
– Odpalę ci z tego… piątaka – oznajmił. – W końcu to mój lokal, co nie? Na więcej nie licz.
I tak właśnie wyglądało do tamtej chwili moje życie. Jak tylko los coś mi dał, zaraz zjawiali się chętni, żeby mi to odebrać. Najlepszy w tym sporcie był tatuś. Jako nałogowy pijak umiał wywęszyć pieniądze w każdej kryjówce. Doszło do tego, że swoje skromne zarobki musiałam ukrywać pod workami ziemniaków w piwnicy!
Ale mama była niewiele lepsza. Bo kiedy tylko przyniosłam do domu pierwsze zarobione pieniądze, zaraz oznajmiła, że „koniec darmochy” i odtąd będę się dorzucać „do wspólnego gara”. A gdy powiedziałam, że tatuś jakoś nie oddaje jej swojego zasiłku, strzeliła mnie w pysk.
Podobnie było z chłopakami. Przynajmniej z tymi, którzy nie uciekli jeszcze z naszej podopolskiej wioski. Wszystko chcieli dostawać za nic. Pocałunki, macanki i całą resztę. A jak spotykaliśmy się na sobotniej zabawie w remizie, to żaden nawet coli nie postawił!
Dopiero Kuba okazał się inny.

Powiedział, że rozstaje się z żoną

Zadzwonił do mnie jeszcze tego samego wieczoru. I choć nie wszystkie jego słowa rozumiałam (rozmawiał chyba z pomieszczenia, w którym był taki pogłos, jakby siedział w łazience albo piwnicy), każde z nich rozlewało się płynnym miodem w moim sercu.
Podziękował mi za pyszne śniadanie, pytał, czy szef mnie nie objechał. Na koniec życzył słodkich snów (tak właśnie powiedział: „słodkich”) i spytał czy kiedyś nie odwiedziłabym go w Warszawie.
Aż mnie zatchnęło. Warszawa? Rany boskie! Nigdy nie byłam nawet w Opolu!
– Obawiam się… – szepnęłam – że nie stać mnie na bilet.
– Ależ to nie problem! Zafunduję ci bilet i pobyt!
Serce z radości skoczyło mi do gardła, ale tym razem musiałam już spytać:
– A twoja żona? Nie będzie miała nic przeciwko?
W telefonie zapadła nieprzyjemna cisza. Miałam już go nawet przeprosić, że taka jestem wścibska i niegrzeczna, ale wtedy Kuba wyszeptał:
– Z nią to już koniec. Bierzemy rozwód. Rozstajemy się.
– W takim razie chętnie cię odwiedzę, bardzo się cieszę
– odpowiedziałam równie cicho.
Co to była za wyprawa! Najpierw musiałam czatować na listonosza, który przyniósł mi przekaz od Kuby. Gdyby starzy się zorientowali, że córka dostała sto pięćdziesiąt złotych, zaraz by je „opodatkowali”.
Następnie wsiadłam rano w autobus do Opola. Już samo to stanowiło niezłą przygodę, a przecież był to dopiero początek! Na dworcu kolejowym kupiłam bilet pierwszej klasy, bo Kuba powiedział, że jego przyjaciółka nie będzie podróżować drugą klasą. Dotąd widywałam takie luksusowe pociągi jedynie w telewizji.
W końcu zasiadłam w wygodnym fotelu i patrząc przez okno oczami wielkimi jak spodki, w niecałe cztery godziny dotarłam do Warszawy.

Co to było za miasto! Drapacze chmur, Pałac Kultury, stacja metra. Pełno ludzi, mnóstwo sklepów, tysiące samochodów! Patrzyłam na to jak oniemiała, ale zaraz sobie przypomniałam, że Kuba powiedział, że nie będzie mógł przyjść po mnie na dworzec i mam zamówić sobie Ubera. Byle nie brać taksówki spod dworca, bo oskubią mnie do cna.
Tak więc zrobiłam i już po chwili jechałam przez rozjarzone światłami miasto.
Długo jechałam… I z każdą chwilą tych świateł ubywało. Drapacze chmur zostały w tyle, ulice opustoszały.
– To tutaj! – oznajmił kierowca, zatrzymując się pod małym i skromnym hotelikiem gdzieś na przedmieściu.
Poczułam lekkie rozczarowanie. Liczyłam, że przenocuję gdzieś bliżej centrum, a nie w motelu na wylotowej trasie. Nie było jednak co grymasić, i tak nigdy dotąd nie spałam w hotelu.
– Ma pani zarezerwowany apartament małżeński – recepcjonista bezczelnie puścił oko. – Rachunek już opłacony, śniadanie w cenie. Kolacji, niestety, już nie wydajemy. Kuchnia o tej porze zamknięta.
Kolejne ukłucie. Myślałam, że Kuba zabierze mnie z hotelu na zwiedzanie stolicy i zaprosi na kolację przy świecach, jak w tych serialach. Zaraz jednak się pocieszyłam, że to ważny dyrektor i pewnie jest strasznie zajęty. Z takim poczuciem położyłam się wcześnie spać.
I wreszcie! Ledwie rankiem zeszłam na śniadanie, a już go zobaczyłam. Wszedł do recepcji, rozglądając się, jakby obawiał się, czy nie jest śledzony. Wpadłam mu w ramiona.
– Tak się cieszę! – zakrzyknęłam. – To jakie plany? Chciałabym zobaczyć Stare Miasto, wjechać na szczyt Pałacu Kultury, pospacerować po Łazienkach i popatrzeć choćby przez płot na ogród zoologiczny.
Lekko się zmieszał.
– Innym razem – szepnął, odsuwając nas od patrzącego z bezczelnym uśmiechem recepcjonisty. – Dziś jestem… trochę zajęty… Wiesz, praca.
– To co będziemy robić? – spytałam, nie tracąc entuzjazmu.
– Może… chodźmy na górę? Do twojego pokoju? Mam ze sobą szampana. Usiądziemy, porozmawiamy…
Uprawiałam już wcześniej seks. Z takim jednym, na tylnym siedzeniu jego golfa. Nic specjalnego, muszę przyznać. Ale z Kubą to było co innego. Najpierw mnie długo całował w usta, potem powoli rozebrał. Nie powiem, miłe to było. Ze zdenerwowania zachichotałam, kiedy się rozebrał. Wówczas się nadąsał, musiałam go więc przeprosić.
Kobieca intuicja podpowiedziała mi, jak to zrobić najlepiej, i już po chwili wiliśmy się w łóżku. Widziałam już takie rzeczy na filmach, mam też koleżanki po ślubach. Na przykład Wikę, która niejedno opowiadała mi o „tych rzeczach”. Choć więc nie czułam specjalnego podniecenia, wzdychałam, jęczałam i robiłam rzeczy, za które matka chybaby mnie zabiła.
Kuba wydawał się zachwycony. Ja… Mnie wystarczyło, że on, mój książę, jest zadowolony. Na czerpanie przyjemności z seksu przyjdzie czas później, kiedy będziemy już parą albo i małżeństwem.
Mniej więcej po półgodzinie takiej gimnastyki Kuba nalał nam po kieliszku szampana. Normalnie stronię od alkoholu, ale co tam! Wypiłam duszkiem. On jednak tylko zamoczył usta.
– Nie pijesz? – zdziwiłam się.
– Muszę zaraz lecieć. Taka praca.
– A co ze mną?
– Zostawię ci pieniądze na powrót. Będziesz w Opolu po północy.
Nie spytałam, co zrobię sama na pustym dworcu w środku nocy. Jak wrócę do swojej wsi, skoro pierwszy autobus wyrusza dopiero rano? Zamiast tego wydukałam:
– Bardzo dziękuję.
– Bardzo proszę – uśmiechnął się.
Zapadła niezręczna cisza.
– Zadzwonisz? – pisnęłam cichutko jak myszka.
– No jasne!
– Może następnym razem… będziesz miał więcej czasu?
Przygryzł wargę.
– To się zobaczy.
Zaczął się już ubierać, a ja wciąż nie potrafiłam wydusić pytania, które cisnęło mi się na usta. Zdobyłam się na to dopiero, kiedy wiązał już krawat:
– Wracasz teraz do niej? Do żony?
Posłał mi spłoszone spojrzenie, potem gniewnie zmarszczył brwi, ostatecznie jednak odpowiedział ze spokojem:
– Mówiłem ci. To już skończone. Czekamy z rozwodem jedynie do czasu, aż dzieci skończą podstawówkę. Żeby nie stresować ich przed egzaminem ósmoklasisty.
Miałam ochotę mu przypomnieć, że przy poprzednim spotkaniu twierdził, że sprawa rozwodowa jest w toku. Lub zażartować, że jestem niewiele starsza od jego dzieci. Nie powiedziałam jednak nic. Tak bardzo bałam się, żeby go do siebie nie zrazić…

Piękna blondynka

I tak spotykaliśmy się raz, dwa razy w miesiącu. Nasze spotkania przebiegały według tego samego scenariusza. Tylko czasem, bardzo rzadko, Kubie udawało się zostać ze mną na noc. Zbywał protekcjonalnym uśmiechem moje pytania o zwiedzanie Warszawy, denerwował się, kiedy dociekałam, kiedy planuje rozwód.
A potem popełniłam wyjątkowe głupstwo. Jak zwykle wyszedł po naszym spotkaniu, zostawiając mi pieniądze na powrót. Było ich niewiele więcej niż koszt podróży do Opola, ale nadwyżka wystarczyła na opłacenie następnej nocy w hotelu.
Wpadłam więc na bardzo niemądry pomysł. Wiedziałam, gdzie mieszka Kuba. Kiedyś po seksie przysnął, a ja – gardziłam za to sobą, ale pokusa była zbyt wielka – zajrzałam do jego dokumentów i zapamiętałam adres. I właśnie wtedy, nazajutrz, postanowiłam tam pojechać. Nie, żeby wtargnąć do jego domu. Co to, to nie! Chciałam tylko popatrzeć na nich z ukrycia. Zobaczyć dzieci i tę zołzę, jego żonę…
Kuba mieszkał na przedmieściach, ale innych niż te, gdzie stał „nasz” hotel. Jego dom był położony w willowej dzielnicy otoczonej lasem.
Zaczaiłam się w krzakach i wkrótce ich zobaczyłam. Wyszli z domu, Kuba ściskał piękną, roześmianą blondynkę. Za nimi szedł syn. Był już dorosły! Z pewnością nie chodził do podstawówki!
Najbardziej zabolało mnie jednak, kiedy ona objęła jego twarz dłońmi, a potem długo się całowali. Czy tak zachowuje się para tuż przed rozwodem?!
– Szpiegowałaś mnie! – wydarł się, kiedy opowiedziałam mu następnym razem, co widziałam.
Miałam już wtedy dość naszych ukradkowych spotkań w zapyziałym hotelu. Skoro byłam „tą drugą”, chciałam znać przybliżony termin, kiedy będziemy razem.
Nie zdążyłam mu jednak tego wyjaśnić. Cios spadł na mnie niespodziewanie. Z lewej, z prawej… Dotąd tak mocno bił mnie jedynie ojciec!
– Zrywam z tobą! To koniec! – oznajmił Kuba, kiedy osunęłam się na ziemię.
I wyszedł. A ja zrozumiałam, że przez głupotę właśnie straciłam swoją życiową szansę…

Krzyczałam z bólu

Dał się przebłagać. W końcu odebrał ode mnie telefon, zgodził się na kolejne spotkanie. W hotelu wziął mnie tak, że aż krzyczałam z bólu. Wyjaśnił, że to za karę.
Do domu jednak wracałam szczęśliwa.
Przecież znów byliśmy parą! A że mnie zbił? Ojciec też bije matkę, a są ze sobą już prawie dwadzieścia lat! Skoro więc dostałam po twarzy, to chyba znaczy, że mu zależy? Bo to znaczy, że nie jest mu wszystko jedno…
Oduczyłam się też zadawać mu pytania o żonę i rozwód. Przez następne tygodnie jeździłam do Warszawy, kiedy tylko sobie tego zażyczył, ciesząc się, że jest na świecie facet, któremu jestem potrzebna. I to jaki facet!
W głębi duszy marzyłam jednak, żeby zająć miejsce jego żony. Jak to jedna osiągnąć? Jak wygryźć tamtą zatruwającą mu życie babę? Myślałam i myślałam, ale niczego nie wymyśliłam.
Postanowiłam więc poradzić się mądrzejszej i bardziej od siebie doświadczonej mężatki – Wiki.
– To proste! – aż klasnęła w dłonie, słysząc moje zwierzenia. – Musisz go złapać na dziecko! Przestań brać pigułki, zajdź w ciążę i odczekaj, aż będzie za późno na aborcję. Wtedy mu powiesz. Początkowo będzie się trochę wściekał, ale w końcu pogodzi się z losem. I będzie musiał zacząć traktować cię poważnie.

Poszłam za radą koleżanki. I był to największy błąd w moim życiu! Kiedy oznajmiłam Kubie, że jestem w czwartym miesiącu ciąży, zlał mnie tak, że aż recepcjonista musiał go postraszyć policją.
– Tym razem to naprawdę koniec! – warknął, kiedy niczym robak próbowałam pozbierać się z podłogi. – Nie dam się wrobić w bachora! Pewnie zresztą nie mojego! Nie będzie mnie szantażować byle głupia panienka!
Sama nie wiem, jak dałam radę wrócić wtedy do Opola. Bolało mnie całe ciało, krwawiłam. Dziecko jednak przeżyło. I dalej, tyle że już niechciane, a nawet znienawidzone, rosło we mnie jak jakiś robak…
Na szczęście brzuszek nie był jakoś specjalnie wielki. Udało mi się więc ukryć ciążę pod za dużymi, porozciąganymi swetrami. Nie połapał się ojciec, nic nie zauważyła matka ani rodzeństwo. Wszyscy w naszym domu mają swoje sprawy, co dzień mijamy się więc w milczeniu, nawet na siebie nie patrząc.
Początkowo cierpiałam. Straciłam Kubę – sens mojego życia. Potem jednak zaświtał mi w głowie sprytny plan.
Bo skoro dzieciak jest dla niego przeszkodą… to ja się postaram, żeby nie było dzieciaka. O aborcji nie było już mowy, zresztą zwyczajnie nie byłoby mnie na nią stać. Postanowiłam więc spokojnie zaczekać…
I w końcu, w słotny i dżdżysty jesienny dzień, nadeszła ta chwila. Regularne skurcze. Poszłam więc do łazienki, zamknęłam za sobą zasuwkę i nalałam do wanny gorącej wody.
Ono zaraz przyjdzie na świat. Przyczyna moich kłopotów, złamanego serca.
Noworodek jest słaby i bezbronny. Wystarczy... chwila pod wodą.
Już dużo wcześniej wykopałam dołek w klepisku pod zapasem ziemniaków.
Pogrzebię je tam, docisnę workami i zapomnę. A kiedy odzyskam formę, znowu pojadę do Warszawy. Znam adres Kuby, zaczaję się więc pod jego domem. I poczekam, aż wyjdzie sam.
Wtedy podbiegnę, przeproszę, obiecam, że już nigdy nie wspomnę o jego żonie. Byle tylko mnie kochał, pozwalał do siebie przyjeżdżać, byle mnie nie odtrącał.
A on mi przebaczy, bo przecież jesteśmy sobie przeznaczeni. To mój książę, a ja jestem jego księżniczką! I znów będziemy szczęśliwi. Jak w bajce!

Marta

Zobacz też:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama