Reklama

Marysia była chorowita od urodzenia, ale w przedszkolu i szkole zaczął się prawdziwy dramat. Ciągle katary i kaszle, zapalenia oskrzeli, do tego astma. Żyłam jak w jakimś kołowrotku, zero wytchnienia. Pracodawca przez jakiś czas tolerował moje nieustanne nieobecności, nawet przymykał oko na spóźnienia czy wcześniejsze wyjścia. No ale ile można? W końcu mnie zwolnił i w sumie nic dziwnego.

Reklama

Poświęciłam się dla rodziny, zostałam z niczym

Kiedy zostałam bez pracy, to nawet trochę mi ulżyło. Mogłam się wreszcie skupić na Marysi i prowadzeniu domu, a roboty było co niemiara. Wpadłam z jednego kołowrotka w drugi, ale przynajmniej nie miałam na głowie szefa i jego zrzędzenia. Mój mąż wtedy nieźle się ustawił i utrzymywał naszą trójkę. Nie musiał się przejmować chorobami Marysi, miał wolną rękę, wyjeżdżał w delegacje, kiedy tylko chciał, to był układ niemal idealny. Wtedy nie myślałam o przyszłości, żyłam chwilą. I to był błąd.

Po paru latach takiego życia nie miałam już co marzyć o powrocie na rynek pracy. Miałam dziurę w CV, zresztą sprawy szkolne i zdrowotne Marysi wciągnęły mnie na tyle, że nawet nie myślałam, żeby się uniezależnić. A powinnam, bo mniej więcej jak Marysia poszła do liceum, między mną a mężem zaczęło się psuć. On coraz częściej wyjeżdżał, żył swoim życiem, nie pasowała mu już taka kura domowa, jaką się stałam. A ja się nagle obudziłam – nie miałam własnych pieniędzy, żadnego dochodu i żadnych oszczędności!

Koniec końców z mężem się rozwiodłam. To on tego chciał, znudził się mną i chyba znalazł sobie inną kobietę. Zostałam sama. Marysia wyjechała na studia, więc ją ojciec utrzymuje, ale na mnie zupełnie się wypiął! Nie obchodzi go, że nie mam za co żyć, tak jakby wyrzucił do kosza te wszystkie lata, kiedy to ja ogarniałam dziecko i dom, żeby on mógł pracować i się rozwijać. Podjęłam pracę w sklepie. Zarabiam grosze, ale na nic innego nie mam siły. Zaczęłam chorować, mam problemy z sercem. Ze strachem myślę o emeryturze. Wiem, że są jakieś alimenty na byłą małżonkę, ale rozwiedliśmy się bez orzekania o winie. Zresztą nie mam głowy, żeby się teraz ciągać po sądach z byłym.

Chciałam za Waszym pośrednictwem przestrzec wszystkie kobiety, matki, żeby nie zapominały o sobie, rodząc dzieci i poświęcając się dla rodziny. Później na starość i tak będziecie musiały liczyć same na siebie.

Żaneta

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama