Mogłem kłamać i dzięki temu wciąż mieć córkę, choć szczerze mnie nienawidzącą. Albo: powiedzieć prawdę i stracić ją na zawsze. W mojej głowie stworzyłem tylko dwa scenariusze zdarzeń. Nie sądziłem, że może być jeszcze trzeci...

Reklama

– Gdzie idziesz, Zosiu? – zapytałem, widząc córkę zbierającą się do wyjścia z domu. – Robi się już ciemno…

– Jest dopiero szósta. A ja mam szesnaście lat.

– Ale chyba możesz mi jeszcze powiedzieć, gdzie idziesz, córeczko?

– Nie mów do mnie „córeczko”! – zdenerwowała się. – Nie jestem małą dziewczynką i nie znoszę, jak mnie tak traktujesz. A idę na cmentarz, pomodlić się za mamę. Zapomniałeś? Dziś minęły trzy lata od chwili, kiedy powiedziała mi, że jest nieuleczalnie chora. I że będę pewnie musiała zamieszkać z tobą… Mógłbyś pamiętać o rocznicach z nią związanych!

Zobacz także

– Znam datę jej urodzin i śmierci. I zawsze wtedy jestem na cmentarzu.

– I uważasz, że to wystarczy?

– Tak uważam. I nie mam zamiaru obchodzić każdej bzdurnej rocznicy, którą wymyślisz! – zdenerwowałem się.

– Ale pozwolisz, że ja to będę robić? – Zosia chyba była zadowolona z tego, że wyprowadziła mnie z równowagi.

Postanowiłem nie dać się jej dalej prowokować

– Nie wracaj zbyt późno. Koło cmentarza nie jest bezpiecznie. Uważaj na siebie.

Od kiedy się o mnie tak troszczysz? – moja córka nie odpuszczała. – Przez tyle czasu miałeś mnie kompletnie w nosie, a teraz nagle…

– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia – uciąłem kłótnię i poszedłem do swojego pokoju.

Chwilę potem usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Podszedłem do okna i zobaczyłem, jak Zosia idzie tym swoim szybkim, nerwowym krokiem, łudząco podobnym do kroku Magdy, jej matki. Przypominała ją zresztą nie tylko sposobem poruszania się. Tak naprawdę była jej idealną kopią.

Te same oczy, włosy i sposób mówienia. Zapewne i uśmiech miała podobny do matki, ale tego nie mogłem sprawdzić, bo Zosia się przy mnie od dawna nie uśmiechała. Starała się mnie w ogóle unikać, na ile to możliwe dla osób mieszkających pod jednym dachem. A gdy już znajdowaliśmy się w jednym pomieszczeniu patrzyła na mnie zwykle z wyrzutem.

Uważa, że to przeze mnie zmarła jej matka

Nie poczuwałem się do winy, ale w jakiś sposób rozumiałem, dlaczego tak myśli. Kiedy rozwodziłem się z Magdą, Zosia miała dziesięć lat. Bardzo ciężko znosiła nasze rozstanie. I od początku, w ślad za matką, obwiniała mnie o wszystko.

Wprawdzie próbowałem zachować z nią jak najlepszy kontakt i wyjaśnić, że sprawa nie jest taka prosta, jak się jej wydaje, ale nie mogłem jej powiedzieć, jak jest naprawdę. Tej prawdy nie mogłem powiedzieć z wielu względów. Po pierwsze Zosia była jeszcze za mała, żeby tłumaczyć jej takie rzeczy. Bałem się też, że Magda wykorzysta to, co powiedziałem i pozbawi mnie możliwości widywania się z Zosią.

I wreszcie, nie chciałem, żeby moja córka miała złe zdanie o matce, z którą mieszkała. Już wolałem, żeby na razie myślała źle o mnie. A prawdę niech pozna, gdy będzie już dorosła.

Wszystko zmieniło się, gdy żona zachorowała na raka

Złośliwy nowotwór rozwijał się błyskawicznie. Lekarze mówili, że to dlatego, że Magda ma słabą krzepliwość krwi i osłabiony układ odpornościowy. Ona dodawała do tego fakt, że to przez stres i nerwy, które zafundowałem jej rozwodem. I to przekonanie utrwaliła w naszej córce.

Po śmierci mojej byłej żony Zosia przeprowadziła się do mnie. Od początku jasno dawała mi do zrozumienia, że nie jest szczęśliwa z tego powodu. Największa półka w jej pokoju zamieniła się w ołtarzyk poświęcony matce. Stały tam zdjęcia, różne wspólne pamiątki, wszystko, co było związane z matką.

Każda z tych rzeczy miała też jeszcze jedną dodatkową cechę. Nie miała nic wspólnego ze mną. Godziłem się na to, bo rozumiałem, jak ciężko Zosia przeżywa śmierć matki. Dlatego wiedziałem, że wciąż nie mogę jej powiedzieć, jak to było naprawdę z tym naszym rozwodem. I godziłem się na rolę winnego…

Spojrzałem na zegarek. Minęła już ósma

Cmentarz, na którym pochowano Magdę, znajdował się od naszego domu najwyżej 10 minut autobusem i pół godziny spacerem. Zatem Zosia powinna już zdecydowanie wrócić. Pomyślałem, że dam jej jeszcze pół godziny i zadzwonię do niej. Kiedy minęło wpół do dziewiątej, miałem już do niej telefonować.

Ale nie zdążyłem wziąć do ręki komórki, gdy odezwał się jej dzwonek. Odebrałem.

– Pan Krzysztof Banaś? – zapytał ponury głos w słuchawce. – Tak, to ja. A o co chodzi?

– Pana córka miała wypadek, ma złamaną nogę i straciła sporo krwi…

Nie czekając ani chwili, rzuciłem się do wyjścia. Zakładając pospiesznie kurtkę, spytałem jeszcze tylko dzwoniącego do mnie lekarza, w którym szpitalu leży moja córka. Na szczęście obok naszego domu był postój taksówek, bo sam bym nie był w stanie prowadzić.

Przestraszyłem się nie tyle tej złamanej nogi, ale krwawienia, o którym wspomniał lekarz dzwoniący do mnie. Zosia w spadku po matce odziedziczyła słabą krzepliwość krwi. Szkoda, że nie dostała po niej także dość powszechnej grupy krwi, czyli AB Rh plus, tylko miała bardzo rzadką 0 Rh minus.

Tej szpitalom najczęściej brakowało...

A była ona niezbędna, bo osoby które ją miały, nie mogły dostać krwi od nikogo z inną grupą… Wpadłem do szpitala i plącząc się straszliwie ze zdenerwowania, dopytałem się, gdzie leży moja córka. Była w ciężkim stanie, dlatego mnie do niej nie wpuszczono.

Spytano tylko, czy mogę być dawcą, a kiedy zaprzeczyłem, powiedziano, żebym czekał, bo robią co w ich mocy, ściągając krew z innych szpitali. Przesiedziałem na korytarzu całą noc.

Na szczęście krew dotarła i stan mojej córki powoli się stabilizował. Mogłem się z nią na chwilę zobaczyć. Poza złamaniem miała rozległą ranę na udzie i pośladku i była ogólnie potłuczona. Nie pamiętała chwili wypadku i tego, że ktoś najechał na nią, gdy szła chodnikiem niedaleko cmentarza. Jej stan poprawiał się stopniowo i po miesiącu mogła zostać wypisana ze szpitala.

Przez ten czas odwiedzałem ją codziennie na kilka godzin i nawet miałem wrażenie, że stosunki między nami zaczęły się poprawiać. Lecz gdy przyjechałem, aby zabrać ją ze szpitala, była strasznie naburmuszona. Odpowiadała mi półsłówkami i wyglądało na to, że najchętniej by się do mnie w ogóle nie odzywała.

– Zosiu, czy coś się stało? Coś cię boli? – zapytałem już w domu.

– Tak.

– Z nogą gorzej?

– Nie o nogę tu chodzi. Przez ten tydzień myślałam… wydawało mi się, że ci na mnie zależy.

– Ależ oczywiście, że mi zależy. Zawsze mi na tobie zależało! Jak mogłaś pomyśleć co innego?

– Tuż przed wypisaniem ze szpitala dowiedziałam się, że nawet nie oddałeś dla mnie krwi.

– Mam inną grupę, mówiłem im…

– Ale ja wiem, że masz taką jak ja!

– A skąd to wiesz?

– Bo znam własną i znam grupę mamy. Były różne. A moja przecież nie wzięła się z kosmosu!

Zosia pokuśtykała wściekła do swojego pokoju

Ja zaś stanąłem przed największym dylematem w swoim życiu. Jeśli chciałem odzyskać zaufanie córki, musiałem jej wyznać smutną prawdę. A jednocześnie wyznając ją, w jakiś sposób nieodwracalnie traciłem córkę. Tylko czy był sens wciąż jeszcze ukrywać prawdę?

Może lepiej stracić córkę, niż miałaby mnie nienawidzić? Poszperałem trochę w starych dokumentach i wyjąłem swoją legitymację honorowego dawcy krwi sprzed lat. Schowałem ją do kieszeni i poszedłem do pokoju córki. Siedziała na łóżku wpatrzona w zdjęcie matki. Znów ogarnęły mnie wątpliwości, czy powinienem jej to wyznawać. Ale chyba już nie miałem wyjścia.

– Czego chcesz? – burknęła.

– Zobacz – podałem jej swoją legitymację. – Nie oddawałem już wprawdzie krwi od lat, ale jej grupa się nie zmienia…

– Ale to niemożliwe… – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Ty nie możesz mieć AB Rh plus!

– Chyba nie myślisz, że spreparowałem tę legitymację dwadzieścia lat temu, żeby teraz przekonać cię o swojej niewinności?

– Ale jak to… jak to możliwe?

– Niestety nie jesteś moją córeczką, Zosiu.

– Nie, to nie może być prawda! Przecież ożeniłeś się z mamą dwa lata przed moimi urodzinami!

– Jesteś już chyba na tyle dorosła, że rozumiesz, iż ludzie się czasem niestety zdradzają…

Zosia jeszcze jakiś czas się broniła przed prawdą. Dla niej matka była świętą osobą, kimś absolutnie niezdolnym do czegoś tak przyziemnego i obrzydliwego jak zdrada.

Wiedziałem, że burzę cały jej świat wartości, który szczególnie dla kogoś tak młodego jak Zosia jest czymś niesłychanie ważnym.

Ale musiałem wyjaśnić jej tę sprawę do końca…

Musiałem jej opowiedzieć, że jej matka przed ślubem ze mną była bardzo w kimś zakochana. Ten ktoś złamał jej serce, lecz nie zabił jej miłości. Związek ze mną był próbą pocieszenia. Przyjęcie moich oświadczyn czymś w rodzaju aktu desperacji, bo jej dawna miłość też miała się żenić.

Ale matka wciąż kochała tamtego. I zdradziła mnie z nim. On się bardzo wystraszył, gdy Magda zaszła w ciążę. Zaś ona chciała mnie zostawić, by ułożyć sobie życie z tym dupkiem. Lecz on nie miał zamiaru się rozwodzić, zerwał z nią wszelki kontakt, a wkrótce wyjechał ze swoją żoną z kraju.

To ostatecznie wyleczyło matkę Zosi z tej miłości. Ja byłem wciąż nieświadomy tego wszystkiego i strasznie się cieszyłem z narodzin córeczki. I dopiero, gdy Zosia miała osiem lat, poznałem jej grupę krwi i domyśliłem się wszystkiego.

To był dla mnie straszny cios. Magda mówiła mi wprawdzie, że tamten to już przeszłość, że nic do niego nie czuje i w tej chwili kocha już tylko wyłącznie mnie. Ale ja nie potrafiłem się pogodzić z tym, co stało się przed laty.

Zażądałem rozwodu

Magda próbowała mnie szantażować swoim złym stanem zdrowia, bo już wtedy dość często chorowała. Z Zosi uczyniła również swoistą kartę przetargową. A ja, z różnych względów, nie mogłem powiedzieć jej prawdy.

Lecz godziłem się płacić na nią alimenty. Bo gdybym chciał się od tego wymigać i przyznał się głośno do tego, że nie jestem jej ojcem, mógłbym stracić prawo widywania się z nią.

Zosia po usłyszeniu tego wszystkiego była w szoku. Zostawiłem ją samą, żeby sobie to przetrawiła na spokojnie i poszedłem do swojego pokoju. Przyszła do mnie dopiero późnym wieczorem. Po podpuchniętych oczach można się było domyślić, że płakała. Usiadła obok mnie na kanapie i przytuliła się.

Nie wiedziałam, że mama… że mama…

– Nic nie mów, Zosiu – głaskałem ją po głowie. – To nie mamy wina, że kochała kogoś innego…

– Ale ty jej nie wybaczyłeś tej zdrady…

– Wybaczyłem, Zosiu. Tylko nie potrafiłem żyć z myślą, że byłem takim pocieszeniem. Trudno mi było uwierzyć w to, że mama naprawdę kocha również mnie. Teraz, z perspektywy lat, trochę żałuję, że chciałem rozwodu.

– Dlatego że umarła?

– Nie, nie dlatego. Nie uważam, że trwanie naszego małżeństwa uratowałoby mamie życie. Ale mógłbym wtedy spędzić więcej czasu z nią i z tobą. Rozumiesz, Zosiu?

– Tak… tato. Czy mogę cię o coś prosić?

– Oczywiście, Zosiu.

– Mów do mnie jak najczęściej „córeczko”. Bardzo lubię, gdy tak mówisz…

Nigdy już nie wracaliśmy do tematu zdrady Magdy. Nasze relacje z Zosią od tamtej chwili diametralnie się poprawiły. I, na całe szczęście, moja córka nie zaczęła myśleć źle o swojej matce. W jej pokoju wciąż jest swoisty ołtarzyk, poświęcony pamięci Magdy. A jedyne, co się tam zmieniło, to fakt, że znalazło się też miejsce na moje zdjęcia.

Adam, lat 40

Czytaj także:

Reklama
  • „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
  • „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
  • „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”
Reklama
Reklama
Reklama