Reklama

To stało się sześć miesięcy temu. Wtedy to moja córeczka przestała mówić. Od tego czasu ma też problemy ze snem, niewiele je i bardzo rzadko się uśmiecha. Bywają chwile, że w ciągu dnia zapomni się – rozweseli na moment, zajmie jakąś radośniejszą zabawą. Ale kiedy zbliża się wieczór i szykujemy się do snu, wracają straszne wspomnienia. Bezradnie patrzymy, jak strach znów odbiera nam nasze dziecko. Moja mała córeczka cierpi, a ja nie potrafię jej pomóc.

Reklama

Niedawno obudziłam się w nocy, a ona stała przy łóżku i patrzyła jak śpię.

– Majeczko, co się stało? – spytałam, ale ona jak zwykle nie odpowiedziała.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że już nie pamiętam, jak brzmi jej głos. Odtwarzamy go sobie z filmów, które nagraliśmy, zanim doszło do tej tragedii, ale to przecież nie to samo.

– Maja… – dotknęłam jej ramionka ręką, a z jej oczu popłynęły łzy.

Płakała też po cichu.

Przytuliłam ją, wzięłam na ręce i zaniosłam do łóżka. Położyłam się koło niej, głaskałam po główce i czułam, jak cała drży. Tak bardzo boi się, że znów przydarzy się jej coś podobnego. Rozpacz stała się naszym codziennym towarzyszem od tego dnia, kiedy Maja ostatni raz została na noc u babci.

Przeczuwałam, że stanie się coś niedobrego…

To była zwyczajna niedziela. Moja mama zaprosiła nas do siebie na obiad. Taty nie ma z nami już od wielu lat, więc odwiedzaliśmy ją często, żeby nie czuła się samotna. Ona szykowała pyzy, za którymi przepadaliśmy, a ja przynosiłam ciasto. Taka była tradycja tych spotkań. Zwyczajem stało się też, że nasza Majeczka tuż przed powrotem do domu zaczynała marudzić, że chce zostać u babci. Prawie zawsze jej na to pozwalaliśmy. Mama jeszcze ciągle pracowała, ale że mieszkaliśmy po sąsiedzku, to do przedszkola miała równie blisko, jak my. Babcia wieczorem zabawiała więc wnuczkę bajkami, a rano budziła, karmiła, ubierała i odprowadzała do przedszkola. A potem szła do pracy. Tak samo miało być tym razem. Choć, jeszcze zanim pozwoliliśmy Mai zostać, coś mnie tknęło, coś zaniepokoiło.

– Mamo, a może zabierzemy ją dziś do domu? – zapytałam. – Tyle się narobiłaś przy obiedzie…

– Nie, nie, spokojnie, dam radę – machnęła ręką. – Nie możemy jej tego zrobić, przecież by się zapłakała – uśmiechnęła się do nas.

– Ale na pewno się dobrze czujesz? Widziałam, że brałaś jakieś leki…

– To na nadciśnienie. Ale nic się nie martw, ja je biorę codziennie, profilaktycznie. Mówiłam ci przecież.

No i tak mnie przekonała. Maja została u babci, a my z mężem wróciliśmy do domu sami. Zawsze staraliśmy się wykorzystać ten czas na pielęgnowanie naszego małżeństwa – czyli jakąś dobrą kolację albo wspólne oglądanie filmów. Ale tego wieczoru nie mogłam się na niczym skupić. Cały czas myślałam o Mai i o mamie. Czułam dziwny niepokój. Dzwoniłam nawet do mamy kilka razy, żeby dopytać, czy wszystko jest w porządku, czy mała nie daje jej za bardzo popalić, ale po trzecim telefonie nakrzyczała na mnie, że panikuję i mam dać spokój. Więcej nie dzwoniłam. Poszliśmy z mężem spać.

Spaliśmy tak twardo, że nie usłyszeliśmy rano budzika. Obudziliśmy się więc pół godziny za późno i poranek był tak szalony, że zapomniałam zadzwonić do mamy. Przypomniałam sobie o tym dopiero, kiedy usiadłam w pracy za biurkiem. A że porządnie się spóźniłam, to była już godzina dziewiąta. Właśnie wtedy zadzwoniłam do mamy pierwszy raz. Nie odebrała, więc pomyślałam, że jest już w pracy i akurat nie może rozmawiać. Po godzinie spróbowałam jeszcze raz, ale znów się nie udało. Wtedy wybrałam numer stacjonarny do jej pracy, bo pomyślałam, że może ma wyciszoną komórkę albo gdzieś ją zostawiła.

– Halo? – odebrała jej koleżanka.

– Dzień dobry, pani Krysiu, tu Janka. Można prosić mamę?

– No właśnie nie ma jej dziś w pracy. Wszyscy się dziwimy, bo nikomu nie mówiła, że jej nie będzie, a wiesz, jaka jest sumienna. Może ty się domyślasz, dlaczego nie przyszła? – zapytała.

W jednej chwili cała krew uderzyła mi do głowy. Już wiedziałam, że musiało stać się coś złego. Rzuciłam tylko do słuchawki „przepraszam” i zaraz wybrałam numer do przedszkola. Tam dowiedziałam się, że Maja dzisiaj nie przyszła. Trzęsąc się z nerwów, zadzwoniłam do męża i kazałam mu jechać do mamy, a sama szybko zamówiłam taksówkę. Marek dotarł na miejsce pierwszy. Kiedy weszłam do mieszkania, on już tam był. Do końca życia nie zapomnę tego, co zobaczyłam. Nie zapomnę wrażenia, że kurczy mi się z żalu serce. Z całych sił musiałam walczyć o to, żeby nie zemdleć.

Marek siedział na podłodze z Mają w ramionach. Tuliła się do niego tak mocno, że nie było jej prawie widać. Kiwał się w przód i w tył, a z oczu leciały mu łzy. Obok nich, na łóżku leżała mama. Miała bladosiną twarz, rozchylone usta i rozrzucone na boki ręce. Jej klatka piersiowa nie unosiła się ani odrobinę. Kołdra spadła na ziemię. Leżała tuż obok Marka i Mai. Wtedy zrozumiałam, że mama nie żyje.

Dotarło też do mnie, że moja córeńka musiała obudzić się, kiedy babcia była już martwa albo, co gorsza, obudziła ją jej walka o ostatnie tchnienia. Wyobraziłam sobie, co musiała przeżyć. Jak bardzo się bała, jak samotna musiała się czuć przez cały ten czas, kiedy czekała, aż ktoś z nas przyjdzie i ją stąd zabierze. Musiała tu tak siedzieć przez wiele godzin. Potwornych, koszmarnych, przerażających godzin… Wszystkie te myśli uderzyły mnie w jednej chwili i poddałam się, zemdlałam. Jedyne, co zdążyłam zapamiętała, zanim starciłam przytomność, to bose małe stópki mojej córki, wystające z piżamy w grochy. Potem była ciemność.

Od tej chwili codziennie zmagamy się z lękiem

Obudziłam się, kiedy przyjechało już pogotowie. Zajęli się mną, ale przede wszystkim małą. Trudno mi opisywać ten dzień, bo to były najstraszniejsze chwile mojego życia. Straciłam matkę, a moje dziecko uciekło do krainy ciszy i smutku.

Na początku lekarze myśleli, że Maja przestała mówić, bo zdarła sobie gardło od krzyku. Bo krzyczała długo. Sąsiad przyznał się, że słyszał płacz, ale nie interweniował, bo myślał, że to jakaś „zwyczajna” awantura domowa. Po jakimś czasie struny głosowe doszły do siebie, a Maja dalej nie odzyskała głosu. Wtedy okazało się, że to reakcja psychiczna.

Tak jest do dziś. Maja stała się cieniem dziecka, którym była przed tamtym strasznym dniem, a my nie wiemy, jak jej pomóc. Chodzimy na terapię, jednak ona nie przynosi prawie żadnych efektów. Mała nie chce zasypiać, bo boi się, że znów przydarzy jej się coś tak okropnego jak wtedy. Bywa, że znajdujemy ją śpiącą pod naszym łóżkiem. Często bierzemy ją do siebie na całą noc. Ale i wtedy co chwila rozbudza ją lęk. Czuję, jak się budzi i nasłuchuje naszych oddechów. Dotykam jej buzi, a ona jest mokra od łez.

Czasem wyobrażam sobie, co Maja przeżyła tego dnia… Jak bardzo musiała się bać, próbując obudzić babcię. Jak dotykała ją roztrzęsionymi rączkami i czuła tylko chłód martwego ciała. Jak płakała, wzywając nas na pomoc. Jak pewnie w tej małej główce pojawiło się przekonanie, że nikt już po nią nie przyjdzie, że zostanie tu na zawsze – sama, opuszczona.

Kiedy o tym myślę, nienawidzę samej siebie, za to, że nie ustrzegłam jej przed tą traumą. Że nie przewidziałam tego, spałam, a ona, czteroletnia kruszynka odchodziła od zmysłów. A myślę o tym często. Za każdym razem, gdy staram się zasnąć…

Marta, 32 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Nie chciałam tego dziecka i byłam wściekła, że mąż mnie zmusił do porodu. To dzięki córce wykryto u mnie poważną chorobę”
  • „Syn nigdy mi nie wybaczył, że wyrzuciłem go z domu. Marzyłem o poznaniu swoich wnuków, ale tylko żona miała z nimi kontakt”
  • „Nasza niania gadała przez telefon, zamiast zajmować się dzieckiem. Kiedy zaczynało płakać, wynosiła je do innego pokoju!”
Reklama
Reklama
Reklama