Reklama

Córcia – mówię – popatrz na mnie i na ojca! Oboje całe życie uczciwie pracowaliśmy…

Reklama

– I co z tego macie? – przerywa mi ze złością moja jedynaczka. – M-3 w zapyziałym bloku? Meblościankę ze sklejki? Ja tak nie chcę!

Gosia ma szesnaście lat. Nie uczy się. Nie pracuje. Śpi do drugiej po południu, potem wstaje, siedzi przez dwie godziny w łazience, łaskawie zjada, co jej podsunę pod nos, i wychodzi. Nigdy nie mówi dokąd.

– Lepiej, żebyś nie wiedziała – słyszę, a potem córka dodaje: – Nie dzwoń do mnie. I tak nie odbiorę!

Mąż wychodzi przed klatkę, żeby kopcić papierochy. Nie wolno mu, ma rozedmę płuc, ale macha ręką, kiedy proszę, żeby przestał.

– Po co mam dbać o siebie? Jak się wcześniej zawinę, to przynajmniej nie będę patrzył na to wszystko!

Ze swoją ukochaną jedynaczką nie rozmawia, od kiedy w kłótni nazwała go niezaradnym kretynem. Zapadł się w sobie. Milczy. Cierpi.

U nas zawsze było skromnie. Oboje z mężem pracujemy fizyczne, nie mamy wykształcenia, więc zarabiamy mało, tyle żeby starczyło na podstawowe potrzeby. Luksusy i jakieś tam modne gadżety nie dla nas. Gosia zawsze chciała więcej.

Zazdrościła koleżankom ciuchów, komputerów, telefonów i tego całego sprzętu, którego ja nawet nie umiem nazwać. Płakała, dąsała się, potem zaczęła pyskować, że wszyscy mają, a ona jak żebraczka jakaś! W końcu powiedziała, że wstydzi się kogoś zaprosić, bo u nas nędza i prymityw.

– Nawet glazury w tym naszym kiblu nie ma, tylko ściany pomalowane na olejno – krzyczała. – Dziewczyny mnie zadziobią, jak to zobaczą!

No to postanowiliśmy z Zenkiem jej zrobić niespodziankę. Latem zeszłego roku, kiedy wyjechała na obóz wakacyjny, wzięliśmy pożyczkę i zaczęliśmy remont. Oczywiście, nie było nas stać na drogie kafle, ale te najtańsze, zielone, też były ładne. Jak my się cieszyliśmy, że przyjedzie, a tu taka ładna łazienka!

Wyzywała nas od roboli i ciemniaków bez szkoły

– Co to za chłam? – zapytała. – Szpital zrobiliście z mieszkania? Kompletne badziewie! Wiocha po prostu!

Do dzisiaj chce mi się płakać, kiedy sobie to przypomnę! Ale naprawdę źle zrobiło się wtedy, gdy Gosia poszła do gimnazjum… Łapała jedynkę za jedynką, nieustannie mnie wzywano do szkoły, bo zachowywała się arogancko i strasznie wagarowała. Tłumaczyłam, prosiłam – na próżno, jak grochem o ścianę!

Raz nawet zagroziłam, że jej spuszczę lanie, ale tylko się roześmiała.

– A spróbuj! – zagroziła. – Teraz nie wolno stosować przemocy wobec dzieci! Dotknij mnie palcem, a powiem komu trzeba, i cię wsadzą!

Nie wiedziałam, co robić. Wstydziłam się komukolwiek przyznać, że mamy z nią takie kłopoty…

Kiedy się urodziła, świętowała cała nasza rodzina. Ja się długo leczyłam, zaszłam w ciążę dopiero przed czterdziestką. Naprawdę, narodziny Gosi to był prawdziwy cud! Teraz czasami myślę, że może my jesteśmy za starzy na to, żeby się z naszą córką dogadać? Nie rozumiemy tego świata, w którym ona czuje się jak ryba w wodzie. Nie mamy o czym z nią rozmawiać, a raczej – to ona nie jest ciekawa tego, co moglibyśmy jej powiedzieć. Uważa nas za niedołęgi, ciemniaki, robole… Zastanawiam się, czy nas chociaż trochę kocha?

Wcale się z nami nie liczy, byle problem – bierze nas na krzyk.

Oboje z mężem jesteśmy ludźmi cichymi, spokojnymi, nienawidzimy hałasu i wrzasków. Gosia to wykorzystuje, bo wie, że kiedy zacznie histerię, może z nami zrobić wszystko. Trzaska drzwiami, wrzeszczy, klnie najgorszymi słowami… U nas w rodzinach nigdy nikt się tak nie zachowywał, więc nie zgadzam się z tym, że dziecko wszystkiego uczy się w domu. Teraz wychowuje telewizja, internet, koledzy i koleżanki. Jak inni rodzice sobie z tym radzą?

Niedawno Gosia zaczęła się ładniej ubierać. Ciągle miała na sobie coś nowego. To drogie i nieużywane rzeczy, więc na pewno nie kupiła ich w lumpeksie. Zapytałam, skąd je ma.

– Nie twoja sprawa. Może zarobiłam? – rzuciła zaczepnie.

– Jak zarobiłaś? Gdzie?

– Nawet z domu nie musiałam wychodzić – roześmiała się. – Pracuję w cieple, wygodnie. Nie namęczę się. Nie tak jak ty przy tych swoich mrożonkach! I skrzynek też nie dźwigam!

– Dziecko, ty chyba nie robisz nic złego? – zapytałam ze strachem, że mi odpowie: „Tak, robię to, co myślisz, dokładnie to robię”.

A Gosia nagle spoważniała.

– Na razie się nie puszczam – stwierdziła. – Na razie… Więc się tak nie ciesz! Teraz można zgarnąć niezłą kasę na czym innym.

– Na czym?

– Eee, i tak nie zrozumiesz – najpierw machnęła ręką, a potem jednak dodała: – Wystarczy mała kamerka

i internet. Każdy facet chętnie obejrzy ładny tyłek i cycki. Nie dotykają cię, a płacą. Może być lepszy interes?

Lekarze nie dawali Gosi praktycznie żadnych szans

Wtedy faktycznie niewiele z tego zrozumiałam. Myślałam, że się fotografuje w jakichś wyuzdanych pozach, i już to było dla mnie koszmarem. Jednak wolałam zmilczeć, bo przecież i tak byłabym bezradna. Jednak prawda okazała się gorsza…

Ona myślała, że to gdzieś zniknie w sieci. Taka niby cwana i znająca się na komputerach, nie przewidziała, że jej rozbieranki ktoś sfotografuje i będzie ją tym szantażował.

Była mocna w gębie, udawała, że nie przestraszy się żadnego świństwa, ale kiedy ten cwaniak zagroził, że wstawi jej gołe fotki na różne strony, wpadła w panikę. On chciał więcej, miał ochotę na prawdziwe spotkania, też filmowane… Zgodziła się na jedno, bo jej obiecał, że to wystarczy.

Nie wystarczyło. Dalej ją szantażował i zmuszał do gorszych rzeczy. Czuliśmy z mężem, że dzieje się coś strasznego, ale tchórzliwie milczeliśmy, dawaliśmy się zbywać i okłamywać. Nigdy sobie tego nie darujemy. I tego, że nasza córka nie miała do nas zaufania i nie zawołała o pomoc!

Szczególnie ja, z moim matczynym instynktem powinnam była wiedzieć, że ona ginie! Przecież gdyby tonęła naprawdę, na moich oczach, to chociaż słabo pływam, rzuciłabym się na ratunek, krzyczałabym, nie przyglądałabym się bezradnie, jak ją wciąga czarna woda! A przez tyle czasu nic nie zrobiłam!

Ze strachu, ze wstydu, że w moim porządnym domu zagnieździł się ktoś obcy, z kim sobie nie radzę. I że to jest moje rodzone dziecko. No i któregoś dnia Gosia nałykała się tabletek męża i moich. Jednym cudem było to, że się urodziła, drugim, że ją odratowano. Bo lekarze od razu stwierdzili, że na wybudzenie ma zerowe szanse.

Teraz Gosia jest w szpitalu psychiatrycznym. Nie chce z nami rozmawiać. Grozi, że spróbuje jeszcze raz. Nadal nie wiem, co robić. Codziennie ją odwiedzamy. Niech wie, że nie jest sama. Piszę do niej listy, powtarzam, że ją kocham, i że wszystko będzie dobrze, tylko niech sobie i nam da szansę.

– Na razie wszystkie listy córka drze na drobne kawałeczki – mówi lekarz. – Ale niech pani nie rezygnuje… Może w końcu któryś przeczyta. Trzeba mieć nadzieję…

Co innego mi zostało?

Krystyna, 53 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Matka zarzuca mi, że faworyzuję syna. Nastawiła córkę przeciwko mnie i chce, żeby z nią zamieszkała”
  • „Przez lata baliśmy się powiedzieć córce, że jest adoptowana. Teraz musimy, bo od tego zależy życie innego dziecka…”
  • „Chciałam adoptować Maję i stworzyć jej dom. Kiedy dostała spadek po babci, odnalazł się jej biologiczny tatuś”
Reklama
Reklama
Reklama