Reklama

Prasowałam bluzkę, którą chciałam włożyć, kiedy zadźwięczała komórka. Na wyświetlaczu zobaczyłam zdjęcie Marty i przyznam szczerze, że w pierwszym odruchu postanowiłam nie odbierać. Od razu jednak sama siebie skarciłam w myślach.

Reklama

A jeśli coś się stało? Jak nie odbiorę, będę miała wyrzuty sumienia!

– Mamo, wpadniemy na godzinkę, nie musisz nic szykować na obiad. No chyba, że masz jakąś zupkę dla dzieci… – nie zdążyłam nawet zapytać, o której przyjadą, bo Marta – jak to miała w zwyczaju – rozłączyła się, nie pytając, czy się zgadzam na niezapowiedziane odwiedziny.

Cała piątka stanęła w progu już po pół godzinie. Od razu w całym domu zapanował rozgardiasz. Dzieci jedno przez drugie domagały się zabawek, bajek w telewizji, picia, a Pawełek darł się, że chce na sedes.

No i zawekowałam im to mięsko. A potem już poszło!

Ledwie ogarnęłam to zamieszanie, Marta zaciągnęła mnie do kuchni. Robiąc przegląd lodówki, zaczęła o czymś z przejęciem opowiadać. W pierwszej chwili nie zwracałam na jej paplaninę uwagi. Już miałam ból głowy i zastanawiałam się, kiedy wszyscy sobie pójdą i zostawią mnie w spokoju. Nagle to, co mówiła córka, zaczęło do mnie docierać, chociaż z potoku słów niełatwo było wyłowić sens.

– Jesteś w ciąży? – upewniłam się.

Marta przytaknęła i dalej jakby nigdy nic rozlewała resztki pomidorowej do trzech talerzy.

– Córeczko, myślałam, że się zabezpieczasz. Zapomniałaś połknąć pigułki? – zapytałam.

– Nie, mamo, to jest planowana ciąża.

– Nie mówiłaś, że masz takie plany. W twoim wieku to ryzyko, dobrze o tym wiesz… Poza tym Pawełek dopiero wyszedł z pieluch… – w końcu do mnie dotarło najgorsze. – Czy ty myślisz, że kolejne dziecko ja też będę ci chować? – zapytałam wzburzona.

– Właśnie idzie o wiek, mamo, a teraz proszę cię, nie mówmy już o tym – rzuciła stanowczym tonem. Po chwili zmieniła głos i jak malutka dziewczynka zapiszczała do wchodzącego do kuchni zięcia:

– Misiaczku, jak tylko dzieci zjedzą, pójdziemy do naszego domku, prawda? – powiedziała. – Martusia się trochę zdrzemnie, a ty zajmiesz się Karolcią i Pawełkiem… – córka pogłaskała Michała po twarzy, przymilnie się o niego ocierając.

Zwyczajnie szlag mnie trafił. Moja córka zmieniała skórę jak kameleon. Odkąd wyszła powtórnie za mąż, w ogóle nie mogłam jej poznać.

Owszem Marta zawsze była mistrzynią w gierkach. Zupełnie jak jej ojciec. Zawsze potrafiła się dostroić do sytuacji. Kiedy Zenek czegoś potrzebował, robił się miły i gładki jak futerko królika, dopóki tego nie dostał. Kiedy już trzymał w garści zdobycz, odwracał się od dobroczyńcy i zapominał o nim do następnego razu. Strasznie nie lubię tej cechy u męża, ale jesteśmy razem już ponad czterdzieści lat, więc się przyzwyczaiłam. Poza tym oprócz cech, które od początku mnie denerwowały i doprowadzały do częstych spięć między nami, Zenek ma też sporo zalet. Nikt w naszej rodzinie nie ma takiego talentu do interesów jak on. Nie znam też żadnego innego mężczyzny, który potrafi tak dbać o dom i najbliższych.

Sama zresztą już nie wiem, czy nie zostałam z Zenkiem tak długo tylko dlatego, że mi stworzył wygodne życie? Było mi z tym dobrze. Przyznaję.

Niestety, mój spokój i wygodę zburzyła Marta, nasza jedynaczka.

Kiedy po studiach wyszła za mąż, zaczęły się ciągłe żądania.

– Zrób naleśniki z serem… Twoje są pyszne, a wpadnie do nas parę osób.

– Jacek uwielbia twoją szarlotkę. Zrobisz dla zięciunia, prawda?

Gdy zbliżały się długie weekendy albo wakacyjne wyjazdy, moja córka nieustannie składała zamówienia.

– Jedziemy z przyjaciółmi na Mazury. Zrobiłabyś mięsko w wekach? Tak na dziesięć dni, dla czterech osób…

Kiedy mówiłam, że to przesada, że mogą sobie sami coś upichcić albo pójść na obiad do baru, robiła minę obrażonej księżniczki i stwierdzała, że doskonale wiem, że ona gotować nie potrafi, bo jej tego nie nauczyłam.

– Ależ chętnie cię poinstruuję, jak to zrobić – zaoferowałam się.

– Chyba zapominasz, że pracuję od rana do wieczora i nie mam czasu na mieszanie w garnkach.

Próbowałam się bronić, ale wszystko na nic. Zakrzyczała mnie i potulnie wykonywałam polecenia.

Tłumaczyłam sobie, że córka robi karierę i kiedy w końcu zostanie adwokatem, wszystko się ułoży. Zatrudni pomoc domową, która zapanuje nad kuchnią i ogarnie całe gospodarstwo. Takie plany miała moja córka.

Tymczasem dostała marną pensyjkę i oboje z mężem, początkującym inżynierem nie mogli sobie pozwolić na wiele. Jednak z całą pewnością stać ich było na jedzenie obiadów w barze podczas urlopów.

Chciałam postawić na swoim i nie rozpieszczać córki domowym jedzeniem na wynos. Już wtedy bałam się, że jak raz zrobię, to koniec, ale akurat miałam kilka wolnych dni… Koniec końców zawekowałam im to mięsko. A potem to już poszło.

Sto pierożków i barszczyk na urodziny dla zięciunia

Kiedy córka urodziła Kamila, nie było dnia, żebym do niej nie nosiła wałówy i nie zajmowała się dzieckiem!

– No wiesz, mamuś, muszę się uczyć do aplikacji! Przecież chcesz mieć dobrego adwokata w rodzinie – przymilała się w swoim stylu. Tak, już wtedy ćwiczyła na mnie te swoje sztuczki…

No a kiedy się z Jackiem rozwiedli, to kto przejął całkowitą opiekę na dzieckiem? Babcia Laura oczywiście.

Byłabym niesprawiedliwa, gdybym teraz mówiła, że nie chciałam. Kamil to udane dziecko, miłe, nie płakał, kiedy był mały. A poza tym tak się wtedy złożyło, że przeszłam na wcześniejszą emeryturę, no to mogłam więcej czasu poświęcić wnukowi.

Potem było coraz mniej obowiązków, bo najpierw przedszkole, potem szkoła… Co prawda trzeba było go wozić w tę i z powrotem: do szkoły, na angielski, na tenisa, ale jakoś dawałam radę. Mąż tylko okazjonalnie mnie wyręczał.

Córka już miała aplikację w ręku i zaczęła pracę w cenionej kancelarii, kiedy napatoczył się ten szczeniak. Jak on mógł jej zawrócić w głowie? Taki dzieciak! Michał jest o osiem lat młodszy od Marty. Z początku myślałam, że to korepetytor Kamila, bo pierwszy raz widziałam go u córki, kiedy pomagał wnukowi robić testy z angielskiego. Ale okazało się, że pracuje w tej samej kancelarii co córka.

Kiedy sześć lat temu oświadczyła nam, że jest w ciąży i w kwietniu bierze ślub, oboje z Zenkiem myśleliśmy, że nie znamy jeszcze jej wybranka. Tymczasem okazało się, że to Michał.

– Mamo, teraz młodszy mąż czy kochanek to nie jest żaden wstyd! No, tak się porobiło… – mówiła, tajemniczo się uśmiechając. Potem jeszcze dodała, że przynajmniej dziecko będzie miało zamożnego tatę i tyle.

Na ślubie pełno było szczeniaków w wieku mojego nowego zięcia. Córka za to nawet całej rodziny nie zaprosiła, bo stwierdziła, że będą się gapić na jej brzuch. Rzeczywiście był już duży. Marta była w szóstym miesiącu.

Liczyłam na to, że mój młody zięć przejmie część obowiązków, a przynajmniej będzie zawoził Kamila na tenisa. Niestety, tak samo jak moja córka, był niezwykle zapracowanym człowiekiem. No i jeszcze tak bardzo polubił moją kuchnię…

– Twoja mama robi takie pyszne pierożki – zachwalał, nie mówiąc tego wprost do mnie, bo wciąż nie wiedział, jak ma się do mnie zwracać.

Rzeczywiście miałam trochę pierogów zamrożonych w lodówce i to było jedyne, co mogłam podać na szybko, kiedy bez zapowiedzi przyszli do nas świętować naszą rocznicę ślubu… Nie szkodzi, że nierówną i że tydzień przed terminem.

Uwielbienie zięcia dla moich talentów kulinarnych było tak ogromne, że na swoje urodziny zażyczył sobie w prezencie ode mnie… sto pierożków, a do nich barszczyk.

Zaprotestowałam. Córka natychmiast zrobiła mi awanturę i powiedziała, że przecież tu chodzi o nią.

– Są Michała urodziny, przychodzą jego rodzice i siostra z mężem… Jak ty sobie wyobrażasz, że ja z tym brzuchem będę stała kilka godzin przy kuchni, żeby ulepić sto pierogów – wrzeszczała, a ja słuchałam osłupiała, nie mogąc słowa z siebie wydusić.

Wtedy wtrącił się mój małżonek.

– Nie rób dramatu – powiedział.

– Uwiniesz się raz dwa, a Marta rzeczywiście ma kłopot…

Odzyskałam w końcu mowę i wyjaśniłam córce, że nie ma obowiązku podawać pierogów, że jeśli nie ma siły i ochoty na pracę w kuchni, to niech zamówi catering.

– Stać cię na to! – oświadczyłam stanowczo. – Dość już mam obowiązków związanych z twoją rodziną i nie będę brała na siebie kolejnych, dlatego że ty podejmujesz teściów, szwagierkę i Bóg wie kogo jeszcze!

Obraziła się i wyszła. Mój mąż też miał mi za złe moje wystąpienie. Zaszył się w swoim pokoju i przez kilka dni mijaliśmy się w domu w milczeniu. W sumie było mi to na rękę. Przynajmniej mogłam trochę odpocząć. Podczas rozmowy telefonicznej z wnukiem dowiedziałam się, że jego nowy tatuś, zawozi go na tenisa, pomaga w lekcjach oraz w angielskim i że w ogóle jest w porządku. Te wiadomości pozwoliły mi odzyskać spokój, a ponadto pomyślałam, że może ten mój młody zięć nie jest taki zły. Tylko co się stało z córką?

Narodziny Karoliny przebiegły bez sensacji. Wnusia urodziła się śliczna i zdrowa. Była może bardziej płaczliwa niż mój wnuk, jednak w pierwszych tygodniach życia małej chętnie odciążałam Martę, aby mogła wydobrzeć po porodzie. Zresztą, bez względu na jej różne wyskoki, kocham córkę i pragnę jej szczęścia. Tym razem jednak postanowiłam, że nie dam się wykorzystać i pozwolę, aby córka sama spełniała się w roli matki. Niestety, myliłam się w swoich rachubach, ponieważ Marta nie zamierzała wytrwać w domu z maleństwem nawet do końca urlopu macierzyńskiego. Stwierdziła też, że nie będzie karmić piersią Karolci tak samo długo jak karmiła Kamila.

– Muszę wrócić jak najszybciej do pracy. Wiesz, mamo, nie mogę zagrzebać się w domu, bo Michał ma różne służbowe obowiązki, powinien pokazywać się z żoną, więc muszę się ostro wziąć za siebie.

Od razu zaświtało mi w głowie, że w swoich planach moja córka uwzględniła mnie, a ściślej – wykombinowała, że to ja zajmę się wychowywaniem jej drugiego dziecka.

No dobrze, zgodzę się, ale pod pewnymi warunkami!

Zgodziłam się, naiwnie określając pewne warunki, między innymi takie, że Marta nie przesiaduje w pracy do wieczora, nie ma w weekendy wyjść ani wyjazdów, o których nie jestem uprzedzona z co najmniej dwudniowym wyprzedzeniem i nie gotuję obiadów dla całej jej rodziny, a tylko przygotowuję posiłki dla dzieci.

Na mojej liście warunków znalazło się jeszcze parę drobiazgów, jak to, że nie zamierzam wozić Kamila na drugi koniec miasta na tenisa.

– Oczywiście, mamo! – córka zgodziła się entuzjastycznie, dodając słodko. – Jesteś taka kochana!

Z początku wszystko grało. Byłam zadowolona, widząc radość córki, kiedy każdego dnia wracała do swojej gromadki. Usuwałam się wtedy szybko, żeby dać jej szansę spełniać się jako matka, żona i pani na włościach.

Wkrótce okazało się jednak, że w domu córki nie ma gorących posiłków i że to właściwie moja wina, bo kiedy ona ma niby gotować? Poza tym wyszło na jaw, że córka zaniedbuje Kamila i to nie tylko, nie dając mu porządnego obiadu. Wnuk opuścił się w szkole, bo nie był dopilnowany…

Wróciłam do córki na pełny etat. Miało być na chwilę… Karolcia niedługo skończy pięć lat, a więc trochę się ta chwila przeciągnęła. W międzyczasie, zupełnie przypadkiem, na świecie pojawił się Pawełek. Teraz częściej wnuki są u mnie, bo tak jest wygodniej. Czasem zostają na noc, gdy ich rodzice gdzieś balują albo wyjeżdżają. Często sama je wieczorem odwożę. Kiedy już z Kamilem odrobimy lekcje, pakuję jego i młodszą dwójkę do samochodu i z gotową kolacją dla córki i zięcia, jadę do ich eleganckiej willi kilkanaście kilometrów za miastem.

Dziś przyjechali mnie „odwiedzić”, żeby przy okazji przekazać radosną nowinę o nowym potomku. Jak ona wyobraża sobie moją opiekę nad tą gromadą dzieciaków?!

– Skąd ten pomysł na czwarte dziecko? Masz ponad czterdzieści lat, kiedy je wychowasz? – zapytałam, gdy w końcu po wielu namowach udało mi się ją wyciągnąć w kolejną niedzielę na spacer z Karolcią.

– No właśnie. Muszę się odmłodzić. Sama mówiłaś, że widać różnicę wieku między mną a Michałem… – stwierdziła obrażonym tonem.

– Zaraz, zaraz… – nagle mnie olśniło. – To ta ciąża jest po to, żeby się odmłodzić? A gdzie w tym wszystkim jest dziecko. I tak będzie miało starą matkę, nie pomyślałaś o tym?

– Oj, mamo, przesadzasz. Mnóstwo kobiet teraz rodzi w tym wieku, wiesz chodzi o hormony, no i ogólnie tak…

– Ale ty masz już trójkę, którą prawie się nie zajmujesz. Karolcia wciąż się myli i do mnie mówi mamo, ponieważ ciebie prawie nie ogląda…

– Jesteś okropna! – córka żachnęła się. – To normalne, że dziadkowie pomagają w wychowaniu wnuków!

– Pomagać a wychowywać to dwie różne sprawy, to po pierwsze. A po drugie: jak można rodzić dziecko tylko po to, żeby się odmłodzić? To cynizm i brak odpowiedzialności!

Nie doczekałam się odpowiedzi, ale już postanowiłam. Tym razem nie zostanę zastępczą matką dla dziecka mojej córki. Nie mogę. Dla dobra tej małej istoty nie mogę znów wyręczyć córki w obowiązkach matki. Poza tym, ja w końcu też mam prawo do swojego życia. Trudno, niech się córka obrazi. Kiedyś jej przejdzie.

Laura

Zobacz także:

Reklama
  • „Po śmierci mojego męża teściowa pochowała go bez mojej wiedzy. Nigdy mnie nie lubiła, ale to był cios prosto w serce”
  • „Teściowa wyzyskuje moje dzieci i zaprzęga je do roboty jak konie. Kazała synowi całymi dniami rąbać drewno”
  • „Gdy po 7 latach starań zaszłam w ciążę, teściowa mi nie uwierzyła. Uznała, że mam urojenia i udaję, bo za dobrze wyglądam!”
Reklama
Reklama
Reklama