„Córka wyprowadziła się, twierdząc, że sobie poradzi. A potem zaczęłam dostawać listy. Zrobiło mi to moje własne dziecko”
Moja urocza, wygadana córeczka w którymś momencie zmieniła się w arogancką, rozwydrzoną pannicę. I zaczęły się kłopoty…
- redakcja mamotoja.pl
Często słyszałam, że Maja to skóra zdjęta z matki. No cóż, dobre geny. Ja starzałam się wolno i ładnie, ona dojrzewała pięknie i zdrowo. Nie czekałam też z dzieckiem do czterdziestki, więc szybko zaczęłam słyszeć, że wyglądamy jak siostry. Majka najpierw krzywiła się na takie stwierdzenia, ale potem bawiło ją to i wbijało w jakąś tam dumę, wszak lepiej, gdy matka wygląda jak siostra, nie jak babcia.
Wychowywałam ją właściwie sama. Mąż, na kontrakcie marynarskim, był gdzieś daleko. Brakowało mi go, ale taką podjęliśmy decyzję, trudną, ale wspólną – Antek będzie pływał na długich kontraktach, bo w ten sposób szybko zarobimy na mieszkanie.
Szkoda, że równie szybko przywykł do bycia rzadkim gościem w domu. Nie umiał odnaleźć się w rytmie życia, które prowadziłyśmy z Majką, bo nie był jego częścią.
Tęskniłyśmy za nim, rzucałyśmy mu się na szyję, gdy wracał, chciałyśmy spędzić z nim każdą chwilę… Ale już po tygodniu widziałam, że mąż wzdycha za morzem i wolnością. Kochał nas, czułyśmy to, jednak bardziej kochał morze i swoje życie z dala od nas. Więc znowu zostawałam sama.
Majka była zdolnym, inteligentnym dzieckiem. Nie potrzebowała pomocy w nauce, była na tyle bystra, by sama odrabiać lekcje.
Cieszyłam się, że choć ten obowiązek mam z głowy i córcia sama pilnuje swoich spraw. No i była ładna. Miło, gdy na spacerach obcy ludzie się za nią oglądali.
– Prześliczna! Cała mamusia! – ćwierkały starsze panie.
Nie da się zaprzeczyć. Porównując nasze zdjęcia z dzieciństwa, można się było pomylić, która jest która. Różnica tych dwudziestu lat bardziej była widoczna w modzie i fryzurach. Pochlebiało mi, nie ukrywam, gdy w sklepie proszono mnie o dowód. A Majka, gdy włożyła moje ciuchy i się podmalowała, mogła uchodzić za mnie. Czasem się tak przebierałyśmy dla zabawy.
Czas ochronny dla matek skończył się, gdy Majka poszła do liceum. Buntowała się, nie chciała się uczyć, bo teraz jechanie na opinii nie wystarczało, trzeba było przysiąść fałdów. Zadawała się z nieciekawym towarzystwem i ściągała sobie na głowę kłopoty.
Chyba brakowało jej męskiej ręki w domu
Potrzebowała stawiania granic, większej dyscypliny, której ja nie potrafiłam dopilnować. Poza tym ze wszystkim byłam sama. Pracowałam, dbałam o dom i o nastoletnie dziecko. Comiesięczne przelewy pensji męża nie rozwiązywały każdego problemu. A już na pewno nie mogły zastąpić córce ojca, którego obecność w życiu dojrzewającego młodego człowieka jest nie do przecenienia. Dwa miesiące w ciągu roku to stanowczo za mało na zbudowanie więzi, utrzymanie autorytetu, bycie wzorem, a straszenie nim już nie działało. Gdyby został z nami na dłużej, to może, ale… Antek nie chciał zrezygnować ze swojego samotniczego życia, a ja nie umiałam go do tego zmusić.
Tak samo jak nie potrafiłam zmusić Majki, by poszła na studia. Wydawało jej się to takie postępowe i dorosłe, gdy postanowiła, że zamiast dalej się uczyć, pójdzie do pracy. W porządku, niech pracuje, nie chciałam darmozjada w domu, ale… Nie mogła znaleźć satysfakcjonującej ją pracy. Nawet jeśli załapała się w jakimś sklepie, to wyrzucali ją po kilku tygodniach albo rezygnowała.
– Daj spokój, nie będę tyrać za jakąś śmieszną stawkę! Jeszcze nie zwariowałam! – mówiła tonem pełnym pretensji.
– Z takim wykształceniem nie licz na wiele więcej. Idź na studia, zdobądź ten papierek i…
– I strać pięć lat życia na jakieś pierdoły, zamiast się w nim ustawiać i zarabiać. Nie, dzięki.
Majka z inteligentnego, uroczego dziecka stała się przemądrzałą, arogancką dziewuchą. A jej ojciec rozkładał ręce, mówiąc, że jest dorosła, więc niczego nie może jej nakazać. I koło się zamykało.
Nie nalegałam, by Majka się wyprowadziła, choć w ogóle nie pomagała w domu. Ale przynajmniej miałam na nią oko i mogłam jeszcze cokolwiek jej powiedzieć. Niestety, uparła się, spakowała i wyprowadziła do mieszkania, w którym wynajmowała jeden pokój.
– Nie pracujesz, skąd będziesz mieć pieniądze? – pytałam.
– Nie interesuj się. Jak się umie kombinować, to się ma.
Na hasło „kombinowanie” przechodziły mnie ciarki.
– Majeczko, przecież w domu są dwa wolne pokoje, masz ciszę i spokój, po co…
– Muszę dorosnąć, wziąć odpowiedzialność za sobie. Nie mogę wiecznie mieszkać z mamusią.
– Ale skąd weźmiesz pieniądze na życie? Tata ci da?
– Poradzę sobie, zobaczysz.
Dałam Majce czas, niepotrzebnie
Nie od razu zobaczyłam, bo przestała się odzywać, odbierać telefony, odpisywać. Mąż radził, byśmy też trzymali dystans, nie narzucali się. Kiedyś zrozumie, że w rodzinie siła, i się ogarnie. W jego ustach brzmiało to jak kpina. Świąteczny tatuś, cholera, bo nawet nie niedzielny.
A mnie trudno było trzymać się z daleka od własnego dziecka. Dałam jednak Majce czas, choć nie było to łatwe. Tydzień, dwa, miesiąc, trzy miesiące…
Zaczęły przychodzić dziwne listy. Z banków, w których nie miałam konta. Najpierw wrzucałam je do zwrotów, bo sądziłam, że to pomyłka. Ale kiedy nie przestawały przychodzić, otworzyłam jeden z nich, licząc, że znajdę tam jakiś kontakt i wyjaśnię lawinę niechcianej korespondencji. Połączyłam się z infolinią i okazało się, że nie ma żadnej pomyłki! Byłam dłużniczką w tym banku. Ja! Drżącymi rękami otwierałam następne koperty… Boże, miałam całą masę długów!
Informacje o niespłaconych ratach kredytów. O wszczęciu postępowania windykacyjnego. Przedsądowe wezwania do zapłaty. To wszystko urosło w spory stosik. Spanikowana zadzwoniłam do męża. Nie, on też nie brał żadnych kredytów. Bo i po co? Zarabiał dobrze, ja pracowałam, wystarczało nam na życie, byliśmy w stanie odkładać…
– Nie podpisywałaś czegoś ostatnio? Żadnych zgód na później? A dowodu nie zgubiłaś? – starał się dociec prawdy.
Rzuciłam się do portfela. Dowód zniknął.
– Widać ktoś ci go sprytnie ukradł i teraz hula, biorąc kredyty. Dzwoń do banków, trzeba to wyjaśnić.
Pisałam pisma, dzwoniłam, chodziłam do oddziałów, żeby wyjaśniać sprawę osobiście. W życiu takich nerwów nie przeżyłam. Jakim cudem dostałam prawie dwieście tysięcy w kredytach i kartach kredytowych, nic o tym nie wiedząc, niczego nie podpisując?! I jeszcze te chwilówki… Straszenie windykatorami, licytacją majątku… Bałam się do nich pójść, ale w końcu udałam się do jednego z biur i tam dotarła do mnie straszna prawda.
– O, dzień dobry, potrzebuje pani jeszcze jakiejś pożyczki?
– Przeciwnie. Ja nie rozumiem, dlaczego w ogóle mam u państwa jakiś dług, przecież niczego nie podpisywałam.
– No jak to? – kobieta się uśmiechnęła. – Przecież osobiście podpisywałam z panią dokumenty.
Od słowa do słowa… Wyjaśniło się, kto podpisywał te dokumenty. Skóra zdjęta z mamusi. Owszem, tamta pani ciut młodo wyglądała jak na wiek podany w dowodzie, ale…
Nie powiem, kobieta się przejęła, bardziej niż ludzie w bankach. Tamci umywali ręce albo brali mnie za naciągaczkę, ale nie ich wina, że moja córka chciała mnie okraść.
Podpisała tyle umów na pożyczki i karty kredytowe, ile tylko mogła. A potem uciekła z kasą i przestała odbierać od nas telefony. To ma być dobry start w nowe życie? Wrabiając rodziców w długi? Paląc za sobą mosty? Gdyby uczciwie chciała tyle zarobić, zajęłoby jej to długie lata. Ale jak się sprytnie pokombinuje, manna spada z nieba…
Najtrudniejsze było podpisanie zeznań na policji. Musiałam zgłosić wyłudzenie przez własne dziecko. Moja córeczka, takie mądre, słodkie dziecko… które wyrosło na jakiegoś potwora, obcą istotę bez sumienia. Ten dług obciąża też mojego męża. Ciągle dostajemy telefony i listy od firm windykacyjnych, postępowania się toczą, a policja nie jest w stanie namierzyć Majki.
Boję się, że nigdy nie odzyskam dobrego imienia, pozostanę na wieki w rejestrze dłużników. Mąż chce się pozbyć oszczędności, by spłacić choć część tego zadłużenia, ale ja cały czas walczę. Spłata byłaby jak przyznanie się do winy, a moja wina polega na tym, że nie zorientowałam się wcześniej, iż dowód, którego nie używałam na co dzień, zniknął. No i powinnam otwierać listy…
Nie rozumiem, jak Maja mogła mi to zrobić. Płaczę w poduszkę. Czasem myślę, że jej nienawidzę. Czasem za nią tęsknię. Czasem żałuję, że ją urodziłam. Taka podobna do matki… Całe szczęście tylko z twarzy. Gdybym ja była zdolna do takich czynów… Muszę jednak żyć dalej. I walczyć o siebie, swoją godność i dobre imię. Nie ustąpię.
Renata
Zobacz także:
- „Córkę przed szkołą zaczepił podejrzany typ. Chciał, by z nim pojechała, udawał mojego znajomego… Postanowiłem go odnaleźć”
- „Wracałem na podwójnym gazie, ale przecież to blisko… Nagle przed maskę wyskoczyła mi mała dziewczynka…”
- „Kochałem Gosię, ale nie chciałem się żenić. Po co, skoro było dobrze? Tylko te sny nie dawały mi spokoju…”