Niby na co dzień wiesz, że twojemu dziecku mogą się zdarzyć przerażające rzeczy – może spaść ze schodów w szkole, może wpaść pod samochód, może się zadławić czekoladowym groszkiem – ale nie panikujesz za każdym razem, gdy dzieciak coś je albo wychodzi z domu.

Reklama

Cmokasz go w czółko i jedziesz do pracy albo każesz wrócić na kolację i zabierasz się do sprzątania. Dopiero kiedy coś się stanie… widzisz każde, najmniejsze zagrożenie. Tak właśnie teraz żyję i to nie jest dobre życie.

Moja córka była zwykłą ośmiolatką. Jasne włoski, uśmiech łobuziary, okulary, które nadawały jej buzi wygląd małej naukowczyni z bajki Disneya. Uwielbiała chodzić do szkoły, bo codziennie dowiadywała się tam czegoś nowego. Każdego dnia zostawiałem ją przed wejściem, machałem na do widzenia, mówiłem, że ją kocham, i patrzyłem, jak maszeruje, po drodze witając się z koleżankami.

A po pracy podjeżdżałem pod szkołę i czekałem, aż wyjdzie ze świetlicy i wskoczy do samochodu, dając mi buziaka. To było moje zadanie. Żona zajmowała się w domu naszym półrocznym synkiem i nie chciałem, by jeszcze męczyła się chodzeniem do szkoły z wózkiem, w tę i z powrotem.

Weronika cudem uniknęła porwania

Tamten dzień był fatalny od rana. W pracy mnóstwo zadań, szef zły jak osa, bo przegraliśmy duży przetarg, wszystko na wczoraj, w pośpiechu… Jadąc po Weronikę, musiałem przedzierać się przez korki i byłem już pięć minut w plecy. A miałem też zabrać do nas Dorotkę, koleżankę córki, bo dziewczynki chciały spędzić to popołudnie razem. Mama Dorotki się zgodziła.

Zobacz także

Podjechałem wreszcie pod bramę i dwie ośmiolatki wpakowały się na tylne siedzenie. Werka nie uśmiechnęła się do mnie na powitanie, nie dała całusa, gdy nadstawiłem policzek. Pewnie obraziła się o to małe spóźnienie. Dzieciom kilka minut wydaje się wiecznością.

– Długo będziesz się tak na mnie dąsać? – spytałem, patrząc na nią we wstecznym lusterku.

Wydęła usteczka, zadarła nosek.

– Po co po nas przyjeżdżałeś, skoro miał nas zabrać wujek? – odezwała się w końcu.

– Jaki wujek? – chwilę trawiłem jej odpowiedź.

– No, wujek. Twój kolega. Powiedział, że go po mnie wysłaliście, bo musiałeś zostać dłużej w pracy, dlatego dziś on mnie odwiezie. Obiecał, że mnie zabierze do wesołego miasteczka i na lody, bo daliście pozwolenie. No ale ja przecież umówiłam się z Dorotką, więc mu powiedziałam, że musi poczekać, bo ona jeszcze poszła do ubikacji…

Mała paplała, a mnie oczy robiły się coraz większe i większe. Nikogo po nią nie wysyłałem! Umówiłem się z mamą Dorotki, że zabiorę dziewczynki ze szkoły, a oni odbiorą córkę od nas przed dwudziestą. Nikomu nie daliśmy upoważnienia do odbierania naszego dziecka spod szkoły czy skądkolwiek! Weronika to wiedziała. Tak jak wiedziała, bo powtarzaliśmy jej to z milion razy, że nie wolno jej wsiadać z obcymi ludźmi do samochodu. Nigdy, pod żadnym pozorem, choćby byli bardzo mili i częstowali ją lodami.

– On był pod szkołą? Ten wujek? – zjechałem na pobocze, włączyłem światła alarmowe i odwróciłem się do córki.

– I co z nim? Czemu z nim nie poszłaś?

Miałem nadzieję, że w ostatniej chwili zmądrzała, przypomniała sobie o naszych przestrogach. Niestety…

– Jak poszłam po Dorotkę i wróciłam, to on właśnie odchodził. Myślałam, że może poszedł po samochód, jak ty czasem robisz, gdy musisz zaparkować dalej, ale nie wrócił, za to ty przyjechałeś… – znowu ta nadąsana minka.

Moja naiwniutka, głupiutka córka w ogóle nie zadawała sobie sprawy, jak blisko była piekła! Dosłownie niedobrze mi się zrobiło z nerwów. Zaciskałem dłonie na kierownicy, żeby na smarkulę nie nawrzeszczeć. Bo jej koleżaneczka nie lepsza. Słuchała naszej rozmowy, ale po minie sądząc, nie docierała do niej powaga sytuacji. Co jest z tymi dziećmi? Na jakim one świecie żyją?

Boże, nie! Co jest z tym światem?! Naprawdę chcę, by moje dziecko bało się każdego dorosłego, by było świadome wszystkich podłości i zbrodni, do jakich ludzkie bestie są zdolne? Chcę, by bała się wychodzić z domu? To moją rolą jest ją chronić.

Poprosiłem o nagranie z kamer

Głęboko odetchnąłem i zmusiłem się do spokoju. Mimo zimnego potu spływającego mi po plecach.

– Czyli był tam, kiedy przyjechałem? – upewniłem się.

Weronika kiwnęła głową, a ja zawróciłem pod szkołę.

– Rozejrzyjcie się uważnie. Jest tu jeszcze?

Dziewczynki wykonały polecenie, nawet uklękły, by spojrzeć przez tylną szybę, ale nie zauważyły mężczyzny.

– A co, chcesz się z nim przywitać, tato?

Miałem ochotę nią potrząsnąć. Jeszcze do niej nie dotarło, że to żaden mój kolega, tylko najobrzydliwszy typ człowieka?! A może nie była w stanie wyobrazić sobie takiego zła i tego, że mogłoby się przytrafić akurat jej. Pan był miły, więc mu zaufała. Gdybym dorwał gnoja…

Pobiegłem z nimi do szkoły. Wiedziałem, że są tu kamery i jeden leniwy ochroniarz. Powinni sprawdzić, co za jeden kręci się pod szkołą i zaczepia dzieci. Przed moimi oczami stanęły najgorsze obrazy tego, co mogło się zdarzyć. Porwanie dla okupu, przez pedofila albo mordercę… Cały dygotałem z emocji, gdy ochroniarz puścił mi nagranie. Nie było zbyt wyraźne, ale Weronika rozpoznała „wujka”, niech go szlag. Ochroniarz stwierdził, że przecież on go tu widzi dość często.

– Myślałem, że to ojciec któregoś z dzieci…

Ja myślałem, że zaraz tego idiotę rozszarpię! Lepiej by psa najęli, przynajmniej by szczekał na obcych.

Nie mogłem przejść nad sprawą do porządku dziennego. Moja córka była zaczepiana przez jakiegoś podejrzanego typa. Chciał, by gdzieś z nim pojechała, udawał mojego znajomego… Jezu! Musiał ją obserwować wcześniej, skoro wiedział, że to ja ją odbieram! Na bank nie miał dobrych zamiarów. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej się we mnie gotowało. Z powodu korka i rozkopanej ulicy moje dziecko mogła spotkać największa krzywda na świecie! Nie odpuszczę draniowi.

– Zawiadommy policję – szeptała moja żona, która siedziała pobladła i przejęta naprzeciwko mnie.

– I co zrobią? Pokręcą się parę dni pod szkołą, ten nie podejdzie wtedy do żadnego dziecka, a potem znów zaatakuje. Tym razem skutecznie. Zimno mi się robi na samą myśl, że Werę uratował przypadek. Gdyby nie umówiła się tego dnia z Dorotką, gdyby po nią nie poszła… Facet nie jest durny, wolał zrezygnować… Ale Weronika… – pokręciłem głową osłabiony. – Tyle razy jej mówiliśmy, że nie wolno, że to niebezpieczne. A ona…

Żona przymknęła oczy.

– Porozmawiam z nią. Tym razem będę dosadna. A ty…?

– A ja sobie pogadam z tym gnojem.

Postanowiłem sam przeprowadzić śledztwo

Wziąłem kilka dni wolnego. Odwoziłem córkę do szkoły i czekałem, aż skończy lekcje, obserwując teren. Jeden dzień, drugi, czwarty… Nic. Może gość już tu nie wróci, może zmienił okolicę? Zmarnowałem tydzień urlopu. Ale przynajmniej nie pobiłem typa. Bo mógłbym to zrobić. Za to, że śmiał zaczepić moje dziecko. Za to, że użył mnie jako wymówki, podając się za mojego znajomego.

Bałem się sam siebie. Byłem przerażony, że siedzi mi w głowie coś takiego. Miałem się dotąd za łagodnego, wolałem negocjacje niż konfrontację. Nie zwykłem podnosić głosu, a tym bardziej ręki na kogokolwiek. A teraz…

Piątego dnia Weronika go zauważyła. Pokazała mi typa palcem, jeszcze zanim wysiadła z samochodu.

– Posłuchaj, kotku. Musisz teraz zrobić tak, jak ci powiem. Pójdziesz do szkoły. Nie patrz na tego pana, dobrze? Nie chcę, by uciekł, zanim z nim porozmawiam. Rozumiesz?

Moja córka zrobiła, jak poprosiłem. Już nie była taka beztroska, już wiedziała, że ten pan kłamał, że udawał miłego. Przez tę wiedzę jej słoneczny świat spochmurniał, i za to też miałem ochotę zmasakrować gnoja.

Gdy Weronika zniknęła w szkole, wysiadłem z samochodu. Obszedłem fragment ulicy i zaszedłem gościa od tyłu.

– No, witam… Nie mogłem się doczekać spotkania – wycedziłem. – Córka mówiła, że podobno jesteś moim znajomym i miałeś ją zabrać…

Nim skończyłem mówić, facet zerwał się do ucieczki. Za wolno. Niosła mnie furia, adrenalina dodawała pary. Dogoniłem go po paru sekundach. Powaliłem na ziemię i zacząłem okładać po gębie.

– Podobają ci się małe dziewczynki? Ty gnoju! Zatłukę!

Bronił się, ale nie ustępowałem. Przed oczami miałem czerwoną mgłę, nie czułem bólu w dłoniach. Nie czułem niczego, prócz rozsadzającej mnie wściekłości. Chciałem po prostu zniszczyć tego gnoja. Gdyby nie miał nic do ukrycia, nie uciekałby. Powiedziałby, że pomylił dzieci, cokolwiek. A ten od razu zaczął wiać. Siedziałem na nim okrakiem i wymierzałem cios za ciosem. Póki jacyś krzepcy przechodnie mnie nie odciągnęli.

– Panie, policję wezwiemy! – odgrażali się.

– Sam to zrobię! – warknąłem i wyciągnąłem telefon.

Wiedziałem, że poniosę konsekwencje swojego czynu, że postawią mi zarzuty pobicia, pewnie poważnego uszkodzenia ciała, bo waliłem w tego śmiecia jak w bęben.

Policjant, który kontaktował się ze mną w sprawie złożenia zeznań, przekazał mi potem informację, że to, co znaleźli w kompie „poszkodowanego”, przyprawiało o mdłości najtwardszych. Prawo prawem, ale on to by mi dał medal. Nikt nie zgłaszał, że dzieci były zaczepiane. Może więc dopiero typował ofiarę. Trafiło na Weronikę, a więc i na mnie, a ja nie zbagatelizowałem sprawy. Choć na przyszłość polecałby dzwonić na policję od razu, zamiast prowadzić śledztwo na własną rękę i prać winnego po ryju.

– Doskonale pana rozumiem. Mam dwie córki. Jako funkcjonariusz muszę zrobić swoje, ale jako ojciec… Dziękuję.

Ostatecznie sąd zakwalifikował mój czyn jako działanie w afekcie, co znacząco zmniejszyło wymiar kary. Zostałem jednak pouczony, że drugi raz tak łagodnie nie zostanę potraktowany. Nie odezwałem się słowem. Na przyszłość? Na drugi raz? Oby to się nigdy więcej nie powtórzyło. Bo wtedy, mimo groźby kary, nikt by mnie nie powstrzymał. Tyle już o sobie wiem. Odkryłem w sobie ciemną stronę. Nie spodobała mi się, nie jestem z niej dumny, ale ją mam i wiem, że znów może się we mnie odezwać. Bo w chwili zagrożenia mojego dziecka zostaje tylko instynkt ojca, który każe mi bronić córki za wszelką cenę.

Konrad

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama