Reklama

Usłyszałam szuranie w korytarzu, a potem mąż stanął w drzwiach kuchni, wkurzony jak diabli.
– Nie wiesz, że mokry parasol się rozkłada, żeby wysechł, a nie żeby z niego kapało? – zamachał mi przed oczami moją parasolką.
– Zupełnie zapomniałam, miałam go powiesić w łazience, ale telefon… – zaczęłam się tłumaczyć, lecz urwałam. – Ale co ty się tak czepiasz o głupi parasol?
– Porządek w domu powinien być chyba, no nie? – pokręcił głową, odłożył ten nieszczęsny parasol na taboret i wyszedł z kuchni.

Reklama

Od słowa do słowa, awantura gotowa

Przy obiedzie dzieci – 15-letnia Julka i 10-letni Szymek – siedzieli jak trusie. Wiedzieli, że ojciec jest w złym humorze, więc woleli go niczym nie prowokować. Niestety… Zanim podałam drugie danie, Piotrek zapytał:
– Jak tam w szkole? Lekcje odrobione, jesteście gotowi na jutro?
– Tak, tato, u mnie wszystko w porzo – odparł Szymek.
– A co to za język, jakie w porzo?! – rzucił się od razu Piotr.
– O rany, tato – jęknął syn i popatrzył na mnie, szukając ratunku.
– U mnie wszystko gra – powiedziała szybko Julka.
– Co to znaczy: gra? Od dzisiaj macie mi na bieżąco zdawać relację ze szkoły, odrobione lekcje pokazywać, meldować o ocenach – Piotrek rzucał słowa z szybkością karabinu maszynowego.

Udało mi się wtrącić, że przecież ja panuję nad sytuacją, wiem, że się uczą i jakie oceny przynoszą, więc nie ma się o co niepokoić. Wtedy dostało się też i mnie.
– Jasne, ty zawsze ich bronisz! – popatrzył na mnie z wyrzutem. – I sprzątasz ich pokoje, jakby sami nie potrafili – zmarszczył groźnie brwi. – Od dzisiaj żebym nie widział nawet, jak matka za was sprząta! I macie mi mówić o każdym wyjściu! I wracać przed dziewiątą! – tu spojrzał na Julkę.

Tato, przecież ty nie masz czasu

Skorzystałam z okazji, że mąż zamilkł na chwilę, i powiedziałam, że Julka nigdy nie wraca później, a on naprawdę jest przemęczony, powinien wziąć na wstrzymanie, bo dłużej takiej nerwówki w domu nie da się znieść. A w ogóle teraz jemy obiad, co prawda dość późno, ale zawsze to rodzinny, wspólny posiłek, który powinien przebiegać w spokoju, a nie w nerwowej atmosferze, jaką on nam wszystkim funduje.
– No właśnie, tato, ty nigdy nie masz na nic czasu, z pracy wracasz zmęczony… – poparła mnie Julka. – Powinieneś odpocząć.
– Dobra, dobra – burknął Piotrek. – Ale poleceń nie cofam! W końcu od tego jestem, żeby wychować was na porządnych ludzi.

Widziałam, jak dzieciaki rzucały mi rozpaczliwe spojrzenia, jednak ja dobrze znałam swojego męża i wiedziałam, że w tym wypadku najlepiej będzie po prostu przeczekać. Ten zły humor Piotrka, jego zawirowania w robocie… Przez lata naszego małżeństwa miałam już w tym wprawę – na mnie nie robiły większego wrażenia jego pokrzykiwania i pretensje do całego świata, ale co mu były winne nasze dzieciaki?

Ja przeczekam, ale im będzie trudno

– Jest szansa na to, żeby te problemy w twojej firmie jakoś się wkrótce skończyły? – spytałam go wieczorem, gdy zostaliśmy w pokoju sami.
– Nie wiem – odburknął mąż wpatrzony w telewizor. – Wszyscy chodzimy w biurze na rzęsach.
– Chyba nie tylko wy – rzuciłam kąśliwie. – My tu w domu też.
– O co ci chodzi? – popatrzył na mnie złym wzrokiem. – Coś ty się taka złośliwa ostatnio zrobiła? No przecież zupełnie nie do wytrzymania jesteś!
– Ja jestem nie do wytrzymania?! – wkurzyłam się. – Ty lepiej popatrz na siebie! Od paru dni chodzisz po domu zły jak diabli, o wszystko się czepiasz dzieci…
– A co, może nie mam racji? – spytał gniewnie. – Bajzel w pokojach taki mają, że szok, to niech wreszcie posprzątają, bo ty za ich sprzątaczkę robić nie będziesz! A ze szkołą też trzeba ich trzymać krótko, nie myśl sobie… – i umilkł wreszcie, zasapany.

Zwariować można!

Chciałam mu wytłumaczyć, że przecież ja to wszystko mam pod kontrolą, ale na próżno. Tak przykręcał dzieciom śrubę, że następnego dnia Szymek przyszedł do mnie ze skargą. Że tata jest terrorystą domowym i on dłużej tego nie zniesie.
– Zrób coś mamo, bo my zwariujemy, jak tak dalej pójdzie – poparła go zaraz Julka.

Cóż, ja mogłam sobie przeczekiwać problemy męża w pracy, ale nie dzieciaki. Jednak nie mogłam im powiedzieć wprost, żeby jawnie sprzeciwili się własnemu ojcu, bo on nie ma racji. To byłoby przecież niepedagogiczne
– Oj, tata ma kłopoty w pracy – westchnęłam. – Więc chociaż niech w domu będzie tak, jak on chce… – i tu popatrzyłam na nich z przekornym uśmiechem. – Chce was totalnie kontrolować, to okej. Ale wy jesteście mądre dzieci, więc wymyślcie coś, żeby mu się ta kontrola nad wami… No, żeby stała się trochę dla niego uciążliwa. Wiecie, taki klin klinem.
Popatrzyli po sobie trochę niepewnie, lecz zaraz Julka się roześmiała i pociągnęła młodszego brata do pokoju.

Strajk włoski dzieci

Nie czekałam długo na efekty. Już rano, gdy robiłam wszystkim kanapki, zobaczyłam, jak dzieci wręczają ojcu jakieś dwie kartki.
– To jest plan naszego dnia, wszystkie zajęcia rozpisane, prosimy o akceptację – powiedziała służbistym tonem córka.
– Ale… teraz? Trochę się spieszę – odparł Piotrek, niechętnie rzucając wzrokiem na kartki.
– Chcemy, żebyś wiedział, co dzisiaj będziemy robić – nie ustępowała córka. – Ze szczegółami, a wieczorem dostaniesz do wglądu zeszyty. Możesz nas też odpytać ze wszystkich przedmiotów.
– No dobra już, dobra – pokiwał głową mąż i coś tam namazał na planach dzieci.

Uśmiechnęłam się pod nosem, bo już wiedziałam, co wymyśliła Julka. I rzeczywiście, wieczorem razem z bratem stanęła przy Piotrze, gdy ten wypoczywał w fotelu.
– Tato, to jest moje wypracowanie na temat znaczenia poezji w życiu człowieka, to projekt z biologii o naczelnych, a to trzy strony rozwiązanych zadań z matematyki. Jeżeli mogę cię prosić, to sprawdź, czy je dobrze zrobiłam… – wypaliła Julka, składając ojcu zeszyty na kolanach.
– A ja mam wypracowanie z angielskiego i zadania z przyrody – dodał stojący za nią Szymek.

Gdy zobaczyłam minę Edka, musiałam wyjść z pokoju, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
– Tak teraz mam to wszystko wam sprawdzać? – usłyszałam jeszcze niepewny głos męża.
– No przecież postępujemy zgodnie z twoim poleceniem – Julka była nieprzejednana. – Tylko się pospiesz, tato, bo jeszcze to musimy przepisać na czysto.

Teraz ty się nimi opiekuj

Wolałam nie wiedzieć, co tam się działo dalej. Znalazłam sobie w kuchni jakieś zajęcie i czekałam cierpliwie, aż wielka akcja „kontrola” dobiegnie końca.
Po jakiejś godzinie przyszedł Piotrek z lekko ogłupiałą miną.
– Ty widziałaś? – spytał. – Co im się tak nagle stało?
– Dzieci robią tylko to, co im kazałeś – wzruszyłam ramionami. – Ja jutro wrócę później z pracy, mamy naradę, a potem jeszcze chciałam iść do kosmetyczki, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
Mój małżonek popatrzył na mnie trochę dziwnie, ale nic się nie odezwał, westchnął tylko ciężko. Chyba zrozumiał, że teraz jego kolej na opiekę nad dziećmi. Skoro sam tego chciał…

Ta nasza wojna na gesty i na słowa trwała jeszcze dokładnie całe dwa dni. Solidaryzowałam się z dziećmi, bo mąż chwilami rzeczywiście był nie do wytrzymania, zwłaszcza że jego kłopoty w firmie zdawały się nie mieć końca… Chyba zasłużył na jakąś pyszną nagrodę.

Ja nie mam siły…

Wreszcie, trzy dni później, mąż usiadł przy mnie ze smętną miną.
– Nie wiesz, czy oni już tak na zawsze? – spytał, wskazując głową pokoje dzieci.
– Ale o co ci chodzi, skarbie? – spytałam, udając zupełnie niezorientowaną w temacie.
– No te ich plany dnia do mojej akceptacji, pokazywanie zeszytów, no i w ogóle to wszystko… – zrobił nieokreślony ruch ręką. – To przecież zwariować idzie! Ja nie mam ani czasu, ani siły siedzieć wieczorami i sprawdzać, co które ma do zrobienia w szkole!
– Przecież sam tak zarządziłeś! – roześmiałam się. – Wprowadziłeś w domu taki terror…
– Naprawdę tak uważasz? – popatrzył na mnie przestraszony. – Aż tak źle to odbieracie?
– No jasne! Cud boski, że dzieciaki to wytrzymały przez tyle dni! – popatrzyłam na niego uważniej. – Ale ty jakiś spokojniejszy już jesteś, ułożyło się w robocie?
– Tak, wreszcie można trochę odetchnąć. Przyjęli kilka osób, bo przecież nie dawaliśmy już rady – skinął głową. – Tylko że teraz strasznie mi głupio, że taki okropny dla was byłem, aż terrorystą mnie nazwaliście – popatrzył na mnie przepraszająco.

Trzeba być sprytną!

– Ja jestem przyzwyczajona, ale dzieci miały faktycznie ciężko…
Nagle coś przyszło mi do głowy – mogłam upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu!
– Wycofaj się honorowo z tego terroru i podpisz z nimi ugodę! – roześmiałam się. – Tylko wynegocjuj coś i dla mnie.
– To znaczy?
– Na przykład, że nie będziesz ich tak kontrolować totalnie, jednak muszą codziennie sprzątać w swoich pokojach, zmywać po sobie naczynia, wycierać łazienkę – podpowiedziałam mu.
– Ale ty jesteś cwana – Edek popatrzył na mnie podejrzliwie.
– Czyś ty czasem sama tego nie wymyśliła? No wiesz, tych ich planów do akceptacji, i w ogóle…
– No co ty, gdzież bym śmiała! – ucałowałam go w oba policzki. – Do dzieła, skarbie.

Tak więc Edek poszedł negocjować z dziećmi, a ja pomyślałam, że czasem nawet kłopoty męża w pracy mogą się na coś przydać w domu. Przecież zwłaszcza mnie właśnie ten układ odciążał od wielu domowych prac. A że przy tym dzieciaki nauczą się porządku bez ciągłego przypominania – to tylko dla nich korzyść. Jednak, żeby mój mąż już tak całkiem nie był pokrzywdzony, to pomyślałam, że przyrządzę mu coś ekstra. Najlepiej superwypasiony obiad z trzech dań, i to wyłącznie z jego ulubionych, nawet z flakami w roli głównej.

Jolanta

Przeczytaj też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama