Reklama

Została mi tylko praca. Dzięki niej się nie załamałem, tylko zrobiłem się twardy, nieczuły i zły na cały świat. Szczególnie wkurzali mnie młodzi ludzie. Tyle mieli szans i perspektyw, tyle zdrowia i siły, że aż chciałem im przytrzeć nosa, żeby się tak z tym wszystkim nie obnosili. Jak ktoś mi z czymś podpadł, nie było zmiłuj.

Reklama

Ona szczególnie działała mi na nerwy

Szczególnie taka jedna mnie wkurzała! Dwadzieścia parę lat, ładna, wesoła, wszędzie jej było pełno, wszyscy ją lubili, chociaż to nikt ważny – po prostu odbierała telefony i maile oraz pomagała w pracach biurowych. Starała się, na niczym jej nie przyłapałem, więc nie było powodu do zwolnienia, tym bardziej że pracę u nas załatwił jej mój syn. Powiedział mi kiedyś:
– Słuchaj, tato, mam taką koleżankę na roku. Fajna, zdolna, miła, tylko wciąż ma pod górkę. Najpierw dom dziecka, potem parę razy dostała po nosie od złych ludzi. Pomoglibyśmy jej…
– Jak? – zapytałem. – Chcesz ją wziąć na utrzymanie? To jakaś twoja bliska znajoma?
– Nie! – roześmiał się Jacek.
– Lubię ją. Pomyślałem, że może by u nas popracowała jakiś czas.
Sądziłem, że mają romans, ale nic na to nie wskazywało. Zresztą Jacek wkrótce zachorował i już się dla mnie nic nie liczyło oprócz walki o jego zdrowie.

Podczas pogrzebu od razu ją zauważyłem, chociaż stała z boku wielkiego tłumu, który żegnał mojego syna. Trzymała bukiet konwalii przewiązanych biało-czarną wstążką. Konwalie to były ulubione kwiaty Jacka. Ciekawe, czy to przypadek, czy o tym wiedziała? Nawet chciałem ją o to zapytać, ale było mi głupio. Zresztą, jakie to miało znaczenie.

Miała na imię Lucyna…

Zapomniałbym o jej istnieniu, gdyby nie adwokat, który od lat prowadził wszystkie nasze sprawy. Zadzwonił, poprosił, żebym przyszedł do kancelarii, bo jest coś, co na pewno mnie zainteresuje. Poszedłem.
Okazało się, że Jacek niedługo przed śmiercią sporządził testament na rzecz Lucyny i jej syna. To była poważna suma, zdecydowanie za duża dla kogoś obcego. Takich prezentów się nie robi za nic, więc pomyślałem, że pewnie mojego syna i Lucynę coś łączyło. Może mieli romans? A może tylko wmówiła mu, że urodziła jego dziecko, i on postanowił je zabezpieczyć? Zawsze był łatwowierny i naiwny, więc sprytna babka mogła z nim zrobić wszystko, co chciała.
Gdybym wcześniej wiedział, mógłbym jakoś interweniować, ale nie wiedziałem…
Mogłem się tylko wściekać i próbować obalić ten zapis, żeby cwaniara nie korzystała z moich pieniędzy tylko dlatego, że udało się jej oszukać albo wzruszyć ciężko chorego chłopaka.

Wezwałem ją do siebie i bez wstępów zapytałem, czy spała z moim synem.

„Dziecko jest moje!”

– Zaplanowałaś to? Myślisz, że pozwolę, żeby taka jak ty zrobiła mnie w konia? Naprawdę na to liczyłaś? – mówiłem oschłym tonem.
– Po kolei – odpowiedziała spokojnie, choć oczy jej błyszczały jak w gorączce. – Spałam z Jackiem, ale nie wiem, czy to jego dziecko, bo wcześniej miałam chłopaka i też z nim żyłam. To się stało, kiedy narzeczony mnie rzucił… Rozpaczałam i wtedy raz czy dwa byłam z pana synem. Mówię prawdę, mogłam zajść w ciążę i z jednym, i z drugim. Zdarza się.
– Czyli jesteś dziwką?! – krzyknąłem, chcąc ją obrazić i upokorzyć.
– Nie jestem – nadal była zimna jak głaz.
– Miałam tylko dwóch mężczyzn.
– Myślisz, że ci uwierzę?
– Może pan wierzyć albo nie, nic mnie to nie obchodzi. Nie zależy mi!
– Ale na mojej kasie ci zależy!
– Wie pan, że nie bardzo? To Jacek chciał mi pomóc, ja o nic go nie prosiłam. Mówił, że długo nie pożyje, a on nie chce, żeby jego dziecko klepało biedę. Sam zdecydował. Kiedy mały się urodził, on był już chory. Ja nie chciałam się kłócić i go denerwować…
– Jaka szlachetna! – zakpiłem. – Czyli kiedy to było? Jak do nas przyszłaś, to dzieciak był już na świecie?
– Tak. Mój synek ma teraz trzy latka. Utrzymuję go zupełnie sama. Od was nie wzięłam na razie ani grosza, jednak nie wiem, czy tak zostanie. W życiu różnie bywa…
– I co wtedy?
– Wyrwę panu pieniądze z gardła. Bez wahania.
– Nie wątpię. Jesteś pozbawiona honoru i ambicji. Ale nie pozwolę się okraść!
– Pan zapomina, że mam prawo do tych pieniędzy – rzuciła hardo.
– A ja mam prawo wiedzieć, czy to naprawdę mój wnuk. Zrób badania, wtedy uwierzę!
A ona wówczas powiedziała coś zupełnie niesłychanego i bezczelnego:
– Do niczego nie ma pan prawa. Jacek pana nie pytał o zgodę, gdy robił testament, dlatego i ja pana zgodę mam gdzieś! Żadnych badań, żadnego sprawdzania… Dziecko jest moje.

Boże, ten mały też nie cierpi nosić kapci w domu!

Odwróciła się, trzasnęła drzwiami i tyle ją widziałem. Następnego dnia dowiedziałem się, że złożyła wymówienie…

Wydaje mi się, że nie jestem człowiekiem podłym i pozbawionym uczuć, wielu ludziom pomogłem, dbam o swoich pracowników i ich rodziny, nie odmawiam, jeśli ktoś znajomy zwróci się do mnie z prośbą o pożyczkę. Tym bardziej zadbałbym o synka mojego ukochanego jedynaka, wziąłbym na siebie cały ciężar jego utrzymania i wykształcenia. Lecz przecież ta dziewczyna nie wiedziała, z kim ma dziecko!

Miałem się troszczyć o obcego chłopaka, kiedy mojego już nie było?! To mi się wydawało okropnie niesprawiedliwe…
„Powiedziałby mi, gdyby był pewny, że jest ojcem – przekonywałem sam siebie. – Byliśmy przyjaciółmi, zawsze się dobrze rozumieliśmy… Skoro nic nie mówił, sam nie był pewny! Tylko czemu dał im tę kasę? Było mu jej żal, współczuł małemu, bo pewnie czuł, że nie będzie miał lekko z taką matką. Miał czułe serce, poza tym nie wiadomo, co mu naopowiadała. Może go zmusiła? Muszę przestać się tym przejmować, bo i ja stracę resztkę zdrowia…”.
A jednak nie dałem rady. Dowiedziałem się, gdzie ona mieszka, i pewnego popołudnia zapukałem do drzwi oklejonych drewnopodobną tapetą. Nikt nie otwierał.
Dopiero po chwili uchyliły się drzwi mieszkania obok i na korytarz wyjrzała starsza pani.

– Szuka pan sąsiadki? – zapytała. – Wyszła do apteki. Mały trochę kicha, lata bez kapci, to się chyba przeziębił… Ale żeby nie wiem co, pantofli nie założy. Nie lubi – uśmiechnęła się.
Aż mnie w sercu dźgnęło ze wzruszenia.
Mój Jacek też nienawidził nosić kapci po domu. Ile moja żona się naprosiła, nazłościła, że skarpet nie można doprać, że ciągle poprzecierane. Jak grochem o ścianę!
Nagle zza kolan starszej pani wysunął się malec z jasnymi loczkami i zapytał:
– Umiesz zreperować auto? Koło odpadło.
– Umiem – odpowiedziałem, a on wziął mnie za rękę i pociągnął do środka.
Nie wiem, jak i kiedy to się stało, ale siedziałem przy nim na dywanie i oglądałem strażacki samochód pozbawiony możliwości poruszania się, bo wszystkie koła leżały luzem, jakby je ktoś pracowicie zdemontował.

Największa miłość

Chłopczyk nie był podobny do Jacka, lecz miał jego oczy – zielonkawe, duże, bystre, wesołe… Patrzył na mnie tymi oczami, a ja czułem, rozumiałem, pojmowałem, że oto zaczyna się największa miłość w moim życiu. Późna, trudna, bolesna, ale największa…
I że innej już nie będzie!
– Kto ty jesteś? – zapytał mały. – Znasz mnie? Po co przyszedłeś?
– Do dzisiaj nie znałem, więc przyszedłem, żeby cię poznać – powiedziałem, chociaż moje gardło było tak ściśnięte, że ledwo mówiłem. – I chciałem, żebyś ty poznał mnie.
– Po co?
– Bo jestem twoim dziadkiem. Chcesz mieć dziadka? – zapytałem ostrożnie.
Skinął głową, a potem się uśmiechnął zupełnie tak jak mój syn… Kiedy Jacek tak się uśmiechał, mógł zrobić ze mną wszystko! I ten malec też może. Wszystko i na zawsze!

Piotr

Zobacz też:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama