„Dla zdrowia dziecka, chciałam przenieść się na wieś. Mąż musiał wybrać, co jest dla niego ważniejsze – syn, czy kariera”
„Staś był poważnie chory. Kiedyś miał taki atak duszności, że zabrała go karetka. Lekarze zalecili nam przeprowadzkę na wieś. Decyzja nie była łatwa. Bałam się, że mój mąż, który kocha miejskie życie, nigdy do niej nie dojrzeje, a nasze małżeństwo nie przetrwa…”.
- redakcja mamotoja.pl
Kilka lat temu mieszkaliśmy z mężem i naszym maleńkim synkiem Stasiem w bloku na warszawskim Mokotowie. Piotr był grafikiem w agencji reklamowej, ja zajmowałam się domem i prowadziłam z przyjaciółką butik z damskimi ciuszkami. Miewaliśmy problemy, jak każde małżeństwo, ale jakoś sobie radziliśmy. Święcie wierzyliśmy, że czeka nas wspaniała przyszłość. Oczywiście w Warszawie, bo nie wyobrażaliśmy sobie, że moglibyśmy mieszkać gdzieś indziej. Szczególnie mąż był bardzo związany z miastem. Nie znosił wsi i wcale tego nie ukrywał. Często proponowałam, żebyśmy się wybrali na wakacje do moich rodziców na Podlasie, ale on tylko się krzywił.
– Kochanie, daruj sobie. Nie wytrzymałbym tam tak długo. Wieś jest dla mnie za spokojna, za sielska i za anielska – mówił z przekąsem.
Do rodziców jeździliśmy więc rzadko, i to na jeden, góra dwa dni, bo trzeciego Piotr robił się troszkę nerwowy. Brakowało mu miejskiego zgiełku, bieganiny, zatłoczonych skrzyżowań. Uspokajał się dopiero wtedy, gdy przekraczaliśmy rogatki.
Początkowo nasz synek rósł zdrowy i silny. Kiedy jednak skończył trzy latka, zauważyliśmy, że często się przeziębia i jest alergikiem. Nawet kilka razy w miesiącu musiałam chodzić z nim do lekarza. Dostawał leki, coraz silniejsze, ale jego stan wciąż się pogarszał. Kiedyś miał taki atak duszności, że przestraszyłam się nie na żarty. Karetka zabrała go do szpitala. Lekarze opanowali sytuację, ale uprzedzili, że ataki będą się powtarzać. Coraz silniejsze i groźniejsze.
– Nic więcej nie możecie zrobić? Nie mogę patrzeć, jak moje dziecko się męczy – dopytywałam przerażona.
– My już raczej nie, ale państwo, jako rodzice, owszem – usłyszałam.
– Zrobimy wszystko, co trzeba!
– Konieczna jest zmiana klimatu. Najlepiej, gdybyście zamieszkali z synkiem gdzieś na wsi, z dala od miasta. Wtedy dolegliwości być może złagodnieją – odparł lekarz.
– Być może? Czyli pewności nie ma? – wtrącił się mąż.
– Niestety nie – przyznał.
To tylko szansa, nie ma gwarancji
W pierwszej chwili byłam w szoku. Wszystkiego się spodziewałam, tylko nie tego. Mielibyśmy zostawić swoje dotychczasowe życie i wyprowadzić się do jakiejś głuszy? I to bez gwarancji, że to przyniesie oczekiwany skutek? Ta myśl mnie przerażała. Lecz gdy tylko oszołomienie minęło, uznałam, że jestem gotowa przenieść się nawet na koniec świata, byleby synek wyzdrowiał. A Piotr? Czułam, że nie będzie tym, delikatnie mówiąc, zachwycony. Rzeczywiście, jak wyszliśmy ze szpitala, miał nietęgą minę.
– I co o tym myślisz? – zapytałam.
– Nie wiem… Może jeszcze poczekamy… – odparł ostrożnie.
– Na co? Aż Stasio się udusi? – zdenerwowałam się.
– Nie… Ale słyszałaś, co powiedział lekarz: pewności nie ma…
– Ale jest szansa – przerwała mu.
– Niewielka…
– No i co z tego? Musimy ją wykorzystać! Inaczej sobie nie daruję…
– Rozumiem, ale zastanów się, z czego będziemy żyć na tej wsi? Gdzie będziemy pracować? Wyobrażasz to sobie, bo ja, choć bardzo się staram, jakoś nie potrafię – jęknął.
– Ja też na razie nie, ale jeśli natychmiast nie zacznę działać, to nigdy sobie tego nie wybaczę – wrzasnęłam.
– Co masz na myśli?
– Zabieram Stasia i wyjeżdżam na jakiś czas do rodziców. Dom jest duży, więc bez problemu się pomieścimy. A potem zobaczymy.
– Zwariowałaś?! A co będzie, jak dostanie ataku? Przecież tam do najbliższego szpitala jest prawie sto kilometrów! Karetka może nie dojechać na czas… Poczekaj, usiądziemy, zastanowimy się i spokojnie przedyskutujemy sprawę, okej?
– Ojciec ma przecież samochód, w razie czego zawiezie nas do szpitala. A w ogóle, to nie ma o czym dyskutować – ucięłam. – Nie mamy wyboru.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Zostawiłam butik na głowie przyjaciółki i kilka dni później wyjechałam z dzieckiem na Podlasie. Rodzice przyjęli nas z otwartymi ramionami.
– Zobaczysz, Stasio na pewno u nas wydobrzeje. Świeże powietrze czyni cuda – przekonywała mnie mama, tuląc do siebie jedynego wnuka.
– Tak, tak, wokół tylko lasy i pola… Niczym nieskażona natura. Dla dziecka nie ma lepszego lekarstwa. Za jakiś czas po kaszlu i alergii nie będzie śladu – wtórował jej mój tata.
Oboje mocno wierzyli, że przeprowadzka pomoże Stasiowi. Chyba nawet bardziej niż ja… Mieli rację – w kolejnych miesiącach stan zdrowia synka się poprawiał. Powoli, ale konsekwentnie. Na początku odwiedzaliśmy lekarza tak często jak dawniej, ale w miarę upływu czasu wizyty stawały się coraz rzadsze, a po roku właściwie ustały. Staś przestał kaszleć, już się nie dusił. Stał się radosnym, wesołym dzieckiem.
Lekarz uprzedził jednak, że kiedy przeniesiemy się do miasta, dolegliwości mogą wrócić.
– To co? Zostaniecie u nas na dłużej? – zapytała pewnego dnia mama.
– Innego wyboru nie mamy – westchnęłam.
– Co jest? Masz jakieś wątpliwości?
– Ja nie… Ale Piotr. Nie sądzę, żeby był gotowy na przeprowadzkę – szepnęłam.
– Nie dziw mu się. To dla niego duża zmiana. W stolicy ma pracę, przyjaciół, znajomych…
– A ja nie mam? Ale dla dobra Stasia z tego wszystkiego zrezygnowałam. Jak każda matka. Niestety, ojcowie myślą o tylko sobie. Wolą, żeby wszystko było po staremu.
– A może Piotr jest wyjątkiem?
– Żartujesz? Przyjeżdża na weekendy i szybciutko wraca do Warszawy. Jakby go coś goniło. Za nic w świecie nie przeprowadzi się na wieś!
– Tęsknisz za nim?
– Bardzo. Jak dalej będziemy widywać się tylko w soboty i niedziele, nasze małżeństwo się rozpadnie. Nie wierzę w związki na odległość.
– W takim razie powinnaś z nim porozmawiać. I to jak najszybciej. Bo inaczej ta niepewność cię zabije.
– Masz rację, Piotr musi wybrać. Albo dobro dziecka, albo wygoda i zadowolenie! – odparłam z mocą.
Niech myśli, że jest wyjątkowy
Nie zdecydowałam się od razu na rozmowę. Zwlekałam kilka następnych tygodni. Chciałam mieć to już za sobą, ale bałam się, że gdy postawię męża pod ścianą, to usłyszę, że jest mu bardzo przykro, ale zostaje w mieście. A na to nie byłam gotowa. Kochałam Piotra i pragnęłam, byśmy jak dawniej byli normalną, a nie tylko weekendową rodziną. W końcu się odważyłam. Kiedy przyjechał w kolejną sobotę, wzięłam go na stronę.
– Musimy porozmawiać… – zaczęłam.
– Ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia.
– Tak? To mów pierwszy.
– No dobrze. Sporo ostatnio myślałem. O Stasiu, o nas…– zawiesił głos.
– I co wymyśliłeś? – poganiałam go.
– Że tak dalej być nie może. Ja tam, wy tutaj. To kompletnie bez sensu. Trzeba coś z tym zrobić.
– Uprzedzam, że nie wrócę ze Stasiem do Warszawy. Nie mogę. Lekarz powiedział, że to niebezpieczne. Nie zamierzam ryzykować…
– O rany, przecież wiem! – przerwał mi zniecierpliwiony. – I dlatego zdecydowałem się na przeprowadzkę.
– Słucham? Co mówisz? Możesz powtórzyć? – nie dowierzałam.
Byłam pewna, że zażąda, abyśmy wrócili do Warszawy, a tu taka cudowna niespodzianka!
– Zostaję z wami na wsi. Nie mam pojęcia, jak się tu odnajdę, bo miastowe ze mnie zwierzę, ale spróbuję.
– A co z pracą? – wykrztusiłam.
– Rozmawiałem z szefem. Nie był zachwycony, ale zgodził się, żebym pracował zdalnie, przez internet. Oczywiście od czasu do czasu będę musiał pojechać do firmy, ale nie częściej niż raz na tydzień… Rano pojadę, wieczorem wrócę… No i pieniądze mniejsze będzie mi płacił. Ale pomyślałem, że zrekompensujemy to sobie wynajęciem mieszkania. Już nawet mam chętnych. Co o tym myślisz?
– Co? To najwspanialszy pomysł pod słońcem. Zgadzam się, bez zastrzeżeń – rzuciłam mu się na szyję.
– Uff, to dobrze… A teraz mów, o czym chciałaś ze mną porozmawiać. Jestem bardzo ciekawy…
– Ja? Właściwie o niczym konkretnym. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jesteś cudownym mężem. I bardzo, bardzo wyjątkowym – uśmiechnęłam się do niego promiennie.
Pewnie spodziewacie się, że teraz napiszę, że Piotr błyskawicznie przyzwyczaił się do życia na wsi? Nic z tego. Musiało minąć sporo czasu, zanim odnalazł się w nowym miejscu. Choć nie przyszło mu to łatwo, wydaje mi się, że teraz czuje się tutaj szczęśliwy. Nigdy nie przyznałam się mężowi do tego, że w niego zwątpiłam. Niech Piotr myśli, że jest wyjątkowy. Bo w sumie jest, prawda?
Ewelina, 34 lata
Czytaj także:
- „Porzuciłem Milenę, kiedy zaszła w ciążę. Nie dzwoniłem, nie wysyłałem pieniędzy. Ale teraz chcę kontaktu z córką”
- „Moje dzieci myślą, że zginęłam w wypadku. Tak naprawdę uciekłam, bo chciałam zrobić karierę i spełnić swoje ambicje”
- „Po latach w końcu zeznałam, że mąż się nade mną znęca. Postanowił się zemścić, więc zabrał mi dziecko”