Do dziś zdarzają się noce, kiedy śni mi się, że szukam Ali, a jej nigdzie nie ma
Niektórzy rodzice bywają nadopiekuńczy, wszędzie widzą zagrożenie dla swoich dzieci. Stąd bierność policji i pobłażliwe traktowanie opowieści o czyhających na każdym rogu zwyrodnialcach. Przynajmniej tak było w naszym małym miasteczku osiem lat temu. Niestety...
- redakcja mamotoja.pl
Chodź, proszę… – w moim głosie pobrzmiewały już chyba nutki bezsilności. Moja sześcioletnia córka, Ala, miała zawsze czas na wszystko. W przeciwieństwie do mnie.
– Zaraz, mamo – przystanęła, żeby pooglądać kwiatki na rabacie.
– Kochanie, naprawdę musimy iść do domu – siatki z zakupami wpijały mi się w dłoń, pasek od torebki zsuwał się z ramienia, a włosy ciągle opadały na oczy.
Tego dnia miałam już wszystkiego dość
Miałam wszystkiego dość. Marzyłam jedynie o tym, żeby wejść do mieszkania, ściągnąć buty, zrzucić z siebie garsonkę i napić się zimnej coli. Tymczasem musiałam podziwiać każdy kwiatek, kamień i listek przy drodze oraz odpowiadać na setki pytań. Uwielbiam moją córkę, ale jest to dziecko wyjątkowo męczące.
– Mamo! – Ala podbiegła do mnie w podskokach. – A na moje urodziny zaprosimy ciocię Jadzię?
– Dziecko – westchnęłam, – do twoich urodzin zostało jeszcze ponad pół roku.
– No ja wiem – skinęła głową, – ale zaprosimy ciocię Jadzię? – nie odpuszczała.
No niestety, jak Ala uczepi się jakiegoś tematu, to nie ma na nią mocnych.
Westchnęłam ciężko i w tym samym momencie siatka z warzywami pękła i wszystko rozsypało się na chodniku. Myślałam, że się popłaczę. Na szczęście jakiś mężczyzna zaczął zbierać ziemniaki.
– Dziękuję panu bardzo – powiedziałam i rzuciłam się, żeby mu pomóc.
Wspólnymi siłami pozbieraliśmy wszystko i poupychaliśmy w pozostałych torbach. Teraz pozostawało mi się tylko modlić, żebym doniosła je w całości do naszego mieszkania.
– Śliczna dziewczynka – nieznajomy uśmiechnął się do Ali, a ona niespotykanie jak na nią schowała się za moimi nogami.
– Córcia, co ty wyprawiasz? – zdziwiłam się. – Nie ma się czego wstydzić – spojrzałam na mężczyznę z przepraszającym uśmiechem. – Dziękujemy bardzo – powtórzyłam i poszłyśmy do domu.
– Czemu się za mnie schowałaś? – zapytałam, kiedy już się oddaliłyśmy.
– Ten pan mi się nie podobał – mruknęła pod nosem. – Był jakiś dziwny.
Zmarszczyłam brwi. Dziwny? Facet jak facet. Nie wyróżniał się niczym specjalnym. Ani bardzo przystojny, ani jakoś mocno brzydki. Typowy średniak, których codziennie mija się setki na ulicy.
Pan Szczur? To co powiedziała Ala, zaniepokoiło mnie
– Patrz, mamo, to on! – Ala pociągnęła mnie za rękę i pokazała paluszkiem na przeciwległy chodnik.
Wracałyśmy właśnie z przedszkola. Znów miałam ręce pełne zakupów. Niechętnie spojrzałam w stronę, którą pokazywała córeczka. Zauważyłam tylko plecy oddalającego się mężczyzny.
– Kto kochanie? – zapytałam bez większego zainteresowania, bo moja córka uwielbiała snuć długie fantastyczne opowieści będące mieszanką rzeczywistych wydarzeń, bajek i czystej fikcji.
– Pan Szczur – odparła poważnie.
– Dlaczego pan Szczur? – zainteresowałam się. – Tak się nazywa?
– No coś ty, mamo – spojrzała na mnie z politowaniem. – Tak na niego mówimy, bo jest podobny do szczura z bajki. On często stoi pod przedszkolem, jak wychodzimy na spacer, a potem idzie za nami na plac zabaw i chowa się za drzewami.
– Jesteś pewna? – jej słowa trochę mnie zaniepokoiły.
Nie odpowiedziała. Już była zainteresowana czymś innym i temat pana Szczura wyleciał jej z głowy. Normalka.
Po powrocie do domu opowiedziałam o wszystkim Markowi
– Daj spokój – lekceważąco machnął ręką mąż. – Może to jakiś ojciec, któremu była żona odmawia możliwości widywania się z dzieckiem, a może po prostu dzieciaki widziały go raz czy drugi i dorobiły sobie całą historię. Pamiętasz jak Ala zarzekała się, że do ich przedszkola chodzi prawdziwa księżniczka?
– Ale to może być poważna sprawa – powiedziałam bez przekonania, bo słowa mojego męża brzmiały rozsądnie.
– Przecież Ali nic się nie stanie – Marek wzruszył ramionami – zawsze jest z którymś z nas albo pod opieką przedszkolanek. Nie chodzi nigdzie sama, więc nikt nie miałby możliwości jej skrzywdzić.
Musiałam przyznać mu rację. Nasza córka była jeszcze za mała, żeby sama spacerować po mieście. Zapomniałam więc o całej sprawie aż do dnia, w którym Ala prawie została uprowadzona. W biały dzień i to na moich oczach!
Była piękna, słoneczna sobota. Córeczka namówiła mnie na wypad na duży, świeżo oddany plac zabaw w pobliskim parku. Plac zabaw był naprawdę imponujący. I imponująco zatłoczony.
– Mamo, mogę? – Ala spojrzała roziskrzonym wzrokiem na zjeżdżalnie, drabinki, równoważnie i całe mnóstwo innych konstrukcji, po których dzieciaki wspinały się jak małe małpki.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się zachęcająco. – Dasz sobie radę? Ja usiądę sobie gdzieś tutaj i poczytam, dobrze?
Plac był ogrodzony, położony w samym środku parku, z daleka od ulicy. Wydawał się absolutnie bezpieczny.
– Dobrze, mamuś – już prawie biegła.
– Gdybyś chciała się napić albo coś zjeść… – zaczęłam, ale już mnie nie słuchała, tylko pobiegła się bawić.
Na początku patrzyłam, jak sobie radzi, ale po kilku minutach uspokoiłam się, że nie zrobi sobie krzywdy. Była bardzo zwinna i doskonale dawała sobie radę.
Wyciągnęłam gazetę i zerknęłam na pierwszy artykuł. Oczywiście co chwila podnosiłam wzrok i sprawdzałam, gdzie jest Ala. Bawiła się z jakimiś dziećmi, wydawało mi się, że znam je z przedszkola.
Tak minęło może pół godziny. Kiedy któryś raz z rzędu zerknęłam na plac zabaw, zmarszczyłam brwi. Mojej córki nigdzie nie było widać. Wstałam i zaczęłam jej szukać. Z każdym krokiem rósł we mnie niepokój. Ala zapadła się pod ziemię.
Gdy mnie zobaczył, od razu zaczął uciekać
– Nie wiesz może, gdzie jest Ala? – przy ostatniej zjeżdżalni, tuż przy ogrodzeniu znalazłam Piotrka, kolegę mojej córki.
– Poszła do pani, bo ktoś przyszedł i powiedział, że mama ją woła – odparł rezolutny sześciolatek.
– Kto taki? – zapytałam z niepokojem.
– A taki pan, co często stoi pod przedszkolem – wzruszył ramionami.
– W którą stronę poszli? – starałam się zachować spokój, chociaż serce mi zamarło, kiedy to usłyszałam.
– O, tam idą – machnął ręką, a ja zauważyłam Alę i towarzyszącego jej mężczyznę zmierzających do furtki w ogrodzeniu.
Tamtego dnia pobiłam chyba olimpijski rekord prędkości. Miałam wrażenie, że unoszę się nad ziemią. Kiedy się do nich zbliżyłam, zaczęłam krzyczeć.
– Ala! Ala!
Moja córka odwróciła się i wyrwała dłoń zaskoczonemu mężczyźnie. On też spojrzał na mnie, a potem odwrócił się i uciekł, przeskakując przez niewysoki płotek. Po prostu zwiał, drań jeden!
Kiedy zobaczyłam jego twarz, pomyślałam, że już go gdzieś widziałam. Nie mogłam jednak przypomnieć sobie, gdzie i w jakich okolicznościach się spotkaliśmy.
– Mamusiu, to był pan Szczur! – Ala dobiegła do mnie i przytuliła się do mojej spódnicy. – Powiedział, że źle się poczułaś i musimy szybko do ciebie iść.
– Alusiu, kochanie… – przytuliłam mocno córkę i dopiero wtedy poczułam, jak po mojej twarzy spływają łzy. – Nie wolno nigdy oddalać się z nikim nieznajomym, przecież to wiesz.
– Ale przecież my szliśmy do ciebie – zaprotestowała córka.
Odetchnęłam głęboko. To nie ma sensu. Robienie wyrzutów sześciolatce nic nie da. Dzięki Bogu, zdążyłam za nią pobiec. Kto wie, dokąd prowadził ją ten mężczyzna, i co zamierzał jej zrobić. Na samą myśl o tym robiło mi się słabo.
Wytarłam twarz i uśmiechnęłam się. Nawet jeżeli ten uśmiech wypadł sztucznie, to i tak był lepszy niż okazywanie strachu, który czułam.
– Może pójdziemy na duże lody, chcesz? – zaproponowałam.
Po powrocie do domu opowiedziałam Markowi, co zaszło. Najpierw dostało mi się za to, że nie pilnowałam dziecka, a potem zgodnie stwierdziliśmy z mężem, że trzeba iść na policję. Po obiedzie podrzuciliśmy Alę na popołudnie do babci i pojechaliśmy na komendę.
– Czy może pani powiedzieć coś bliższego o tym mężczyźnie? – policjantka, która przyjmowała nasze zgłoszenie, była wyraźnie znużona swoją pracą.
– Niewiele – wzruszyłam ramionami.
– Niczym się nie wyróżniał, chociaż… Mam wrażenie, że już go gdzieś widziałam – zmarszczyłam brwi.
– Może właśnie gdzieś koło przedszkola – podpowiedział mi Marek.
– Nie – pokręciłam głową i zamyśliłam się. – To było dawniej… Nie wiem, dlaczego, ale ten mężczyzna kojarzy mi się z ziemniakami.
– Może to sprzedawca na straganie? Często tam chodzisz… – zgadywał mój mąż, ale ja znowu pokręciłam głową.
– Już wiem! – nagle mnie olśniło. – Pomagał mi zbierać rozsypane warzywa. Jakieś dwa miesiące temu, kiedy wracałam z Alą do domu, pękła mi siatka i warzywa rozsypały się na chodniku – opowiadałam szybko, jakbym się bała, że zaraz zapomnę. – On mi pomógł. Powiedział, że Ala jest śliczną dziewczynką, a ona schowała się za moimi nogami, bo się go bała. Tak, to był on – dokończyłam pewna siebie.
– Hm – mruknęłam policjantka. – Rozumiem, że mężczyzna niczym się nie wyróżnia, ale i tak prosiłabym, żeby spróbowała go pani opisać. Bez tego z całą pewnością nic nie wskóramy.
Zrobiłam, co mogłam. A potem opowiedziałam jeszcze o tym, że mężczyzna wystaje pod przedszkolem i jeszcze raz opisałam dzisiejsze wydarzenie.
– Zajmiemy się tą sprawą. Mam państwa dane, więc w razie czego będę się kontaktować – podsunęła nam protokół do podpisu i dała do zrozumienia, że to wszystko.
Kiedy wychodziliśmy z komendy, zauważyłam, że w pokoju, w którym nas przesłuchiwano, zostawiłam parasolkę. Musiałam po nią wrócić. Powiedziałam dyżurnemu o mojej zgubie, a on wpuścił mnie na górę. Niepostrzeżenie podeszłam do drzwi. Były uchylone, a w środku siedziały trzy osoby, paliły i gadały.
– Ludziom teraz naprawdę odbija – usłyszałam głos „naszej” policjantki.
– Wszędzie widzą pedofili.
– Nie, no wiesz, trochę tego się po świecie pęta… – odpowiedział jej męski głos.
– A dajże spokój – była wyraźnie zirytowana. – To już ósme zgłoszenie w tym miesiącu. O proszę, tu pan trener powiedział do dziewczynki, że rusza się jak księżniczka, tu nauczyciel rozdał dzieciom cukierki, o a to jest najlepsze – usłyszałam szelest kartek – „ksiądz na próbie ministrantów zwichrzył czuprynę mojego syna” – przeczytała. – Naprawdę uważasz, że to wszystko pedofile?
– Pewnie nie – wtrącił się jakiś inny mężczyzna, – ale ta dzisiejsza sprawa daje do myślenia. Jeżeli facet rzeczywiście kręci się w okolicy przedszkola…
– Mamuśka jest przewrażliwiona i tyle – policjantka nie dała się zbić z tropu.
– Już go widziałam, śledzi nas, wystaje pod przedszkolem, na pewno chce uprowadzić moją drogocenną córeczkę – przedrzeźniała mnie, a ja poczułam, że za chwilę wejdę tam i wytargam ją za kudły.
Nie liczyłam już na to, że mi jakkolwiek pomogą
Odczekałam chwilę, po czym zapukałam i zapytałam, czy mogę zabrać zapomnianą parasolkę. Na mój widok policjantka trochę się zmieszała, a jej koledzy szybko zgasili papierosy w popielniczce. Miałam ochotę powiedzieć jej, że wszystko słyszałam, ale się powstrzymałam.
– Da pani znać, jeżeli się pani czegoś dowie? – spytałam tylko, wychodząc.
– Oczywiście – odpowiedziała.
Po tym co usłyszałam wcześniej, nie miałam jednak złudzeń, że policja zajmie się rzetelnie tą sprawą. Bałam się wręcz, że w ogóle się nią nie zajmą.
– Pożyjemy, zobaczymy – powiedział spokojnie Marek. – A tymczasem nie wolno nam spuszczać Ali z oka.
Przez kilka następnych dni z niepokojem wypatrywałam „pana Szczura” w okolicy. Nie było go. Albo zniknął, albo zaczął się lepiej ukrywać. Pod przedszkolem też przestał wystawać. Nie mogąc doczekać się kontaktu ze strony policji, sama do nich zadzwoniłam.
– Niestety, nic nie mamy. Obserwujemy okolice przedszkola i pobliskiej szkoły, ale patrole nie zauważyły nikogo podobnego do mężczyzny z pani opisu – poinformowała mnie sucho policjantka. – Wywiad w przedszkolu też nie przyniósł wiele informacji. Owszem, dzieci opowiadały o jakimś panu Szczurze, ale przedszkolanki nie zauważyły niczego niepokojącego.
– Czyli co? Nic nie zrobicie? – jej słowa wcale mnie nie uspokoiły.
– Moim zdaniem sprawa się na tym zakończy – powiedziała wprost. – Natomiast jeszcze przez jakiś czas w państwa okolicy będzie więcej patroli.
– Cóż, dobre i to – mruknęłam.
Nie było na co liczyć. Ale z drugiej strony rzeczywiście, mimo natężonej uwagi, w ciągu kolejnych kilku tygodni nie dostrzegłam nigdzie w pobliżu tamtego mężczyzny. Jak się później okazało, nie znaczyło to wcale, że go nie było. Pierwszy raz mignął mi przed oczami miesiąc po tamtej feralnej sobocie. Nie byłam jednak pewna, czy to on. Tak mi się tylko wydawało. Za drugim razem, trzy dni później, nie miałam już wątpliwości. Ten człowiek w dalszym ciągu nas obserwował.
– Musimy iść na policję – zadecydował Marek. – Skoro znowu się pojawił…
– Policja nam nie pomoże – dobrze pamiętałam słowa policjantki o zwariowanej mamuśce. – Musimy sami coś przedsięwziąć. Nie wiem… Może wynajmiemy prywatnego detektywa?
– Może… – mąż nie był zdecydowany.
Ja jednak nie odpuściłam. Wyszukałam w internecie kilka agencji i zaczęłam dzwonić. Szybko okazało się, że ich usługi przekraczają nasze możliwości finansowe.
– To nie jest prosta sprawa – tłumaczyli mi, kiedy pytałam, czy nie da się taniej.
– Może zająć nawet kilka tygodni. Jeżeli facet się przyczai… Obserwacja kosztuje.
– Rozumiem. Dziękuję za informację – zrezygnowana odkładałam słuchawkę.
Miałam wrażenie, że zostaliśmy z problemem sami. Policja umywa ręce, na detektywa nas nie stać…
– Pozostało nam chyba tylko złapać drania własnymi rękami – powiedziałam ponuro. – I raz na zawsze wybić mu z głowy zainteresowanie dziećmi. Bo na sąd też pewnie nie ma co liczyć…
– Czekaj, czekaj – Marek nagle się ożywił. – To jest jakieś rozwiązanie.
– Co? – byłam zdezorientowana.
– Sami go złapiemy i odstawimy na komendę – oświadczył. – Tam go spiszą i sprawdzą. W końcu będziemy wiedzieli, kim jest. Może coś z tego będzie…
– Jak chcesz to zrobić? Facet jest jak cień. Pojawia się i ucieka.
– Złapiemy go na gorącym uczynku.
Wytrzeszczyłam oczy. Czy mój mąż właśnie powiedział to, co powiedział?
– Oszalałeś? Chcesz wystawić naszą córkę na przynętę?! – zaczęłam krzyczeć. – Nie zgadzam się! Nie ma mowy!
– Wolisz zatem za każdym razem, kiedy wychodzisz z domu, oglądać się przez ramię i zastanawiać, czy on tam się gdzieś nie czai? – spojrzał na mnie znacząco.
– Ali nie stanie się krzywda, za to on musi się do niej zbliżyć. Wtedy go złapiemy.
– My? – zapytałam słabo.
– No przecież nie ty – mój mąż ze zniecierpliwieniem pokręcił głową. – Pogadam z kumplami i coś wymyślimy.
Długo dyskutowaliśmy na ten temat, aż w końcu dałam się przekonać. Marek zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Bez problemu namówił swoich kumpli do udziału w zasadzce.
Tylko ja miałam wątpliwości…
Nadeszła sobota, wielki dzień. Zgodnie z planem pojechałyśmy z Alą do największego parku w mieście. Wzięłyśmy jej rowerek, koc piknikowy i sporo przekąsek.
Kiedy dotarłyśmy na miejsce, rozłożyłam koc na środku polany.
– Możesz pojeździć sobie po ścieżkach rowerowych dookoła, ale nie oddalaj się zbytnio – poleciłam jej drżącym głosem.
Bałam się jak jeszcze nigdy w życiu
Córka skinęła głową, założyłam jej kask i pojechała. Usiadłam na kocu i wyciągnęłam gazetę. Nie byłam jednak w stanie przeczytać nawet najprostszego słowa. Byłam zdenerwowana i modliłam się o to, żeby ten cholerny pedofil się w ogóle nie pojawił. Nie chciałam, żeby zbliżał się do mojej ukochanej córeczki. Nie chciałam go więcej widzieć… Chyba nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby Alusi stało się coś złego, bo nam zachciało się zasadzek.
Poderwał mnie krzyk. Dochodził zza krzaków nieopodal. Zerwałam się z ławki i czym prędzej pobiegłam w tamtym kierunku. Pierwsze co zobaczyłam, to porzucony różowy rowerek. Serce na chwilę przestało mi bić. Z rozpędu zrobiłam jeszcze dwa kroki. Pan Szczur leżał powalony na ziemi przytrzymywany przez Patryka i Kubę, przyjaciół mojego męża, a Ala przytulała się do Marka.
Ciągle powraca do mnie ten straszny sen...
– Chciał ją porwać! – wyjaśnił mi Marek. – Kiedy tu przyjechała, wyskoczył zza krzaków i ją popchnął!
– Spadłam z roweru – poskarżyła się Ala, pokazując obdrapane kolano.
– Chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć za sobą! – mój mąż był blady jak ściana.
– Na szczęście Patryk był tuż obok, a potem dobiegł jeszcze Kuba.
Drżącymi rękami wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam po policję. Przyjechali po niecałym kwadransie.
– Oni mnie napadli! – mężczyzna na widok mundurów zaczął się wyrywać.
– Złapcie ich, to oni się na mnie rzucili. Chcą mnie zabić! – darł się jak opętany.
Nie wiem, na co liczył…
– Dobrze, dobrze, spokojnie – oznajmił starszy funkcjonariusz. – Za chwilę wszystko sprawdzimy i sobie wyjaśnimy.
Sprawdzili. Okazało się, że mężczyzna, którego złapaliśmy, był już karany za pedofilię. Kilka tygodni przed naszym pierwszym spotkaniem został wypuszczony na wolność po odsiadce. Gdyby tylko policja pokazała mi zdjęcia za pierwszym razem, sprawy by w ogóle nie było.
Teraz został skierowany do zakładu zamkniętego. Mam nadzieję, że długo tam posiedzi. Na szczęście tragedii udało się zapobiec, ale zdarzają się noce, kiedy śni mi się, że szukam Ali, a jej nigdzie nie ma. Dzieje się jej krzywda, a ja nie mogę jej pomóc. Budzę się mokra od potu i łez. To doświadczenie skrzywiło mi psychikę...
Ania z S.
Zobacz też:
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- "Zamarłam, gdy zobaczyłam rysunek córki - to była wiadomość od Marka, pokazał mi twarz sprawcy
- „Mama obroniła mnie przed napastliwym wujkiem. A kiedy przyszedł kolejny raz, zaatakowała. Musiałyśmy uciekać”