Reklama

Nie skąpię na córkę, Łucja ma wszystko, czego potrzebuje do nauki i rozwoju. Chodzi do dobrej szkoły – publicznej, ale dobrej, z sukcesami. Świadomie ograniczamy wydatki, ale wcale nie kosztem naszego dziecka. Nie uważam, aby w szkole prywatnej za grube pieniądze nauczyła się więcej. Nie mam jednak zamiaru ślepo płacić za wszystko, co sobie wymyślą inni rodzice.

Reklama

Składki klasowe to już przegięcie!

Może i rodzice chcą dobrze, ale chyba warto się zastanowić, zanim wrzuci się na klasową grupę informację o przedstawieniu teatralnym za 100 zł od dziecka? Nikt nikogo nie pyta i nie myśli, czy wszystkich na to stać. Jest składka – wszyscy mają płacić. I kropka. A weź się człowieku wyłam, to twoje dziecko jako jedyne nie pojedzie, nie dostanie prezentu albo będzie wytykane palcami.

Nie wiem, czy tak jest wszędzie, ale u nas składki klasowe ciągle rosną, bo co chwilę znajdują się nowe wydatki. Jedna mama wymyśliła warsztaty psychologiczne, inna warsztaty bębniarskie, jeszcze ktoś wynalazł wyjazd za miasto i lepienie garnków. No ludzie! Ja wiem, że dzieci trzeba stymulować, ale może niech każdy robi to we własnym zakresie, a nie narzuca innym takie wydatki?!

Na walentynki już wiadomo, że zamawiamy catering do szkoły – po 30 zł od głowy. Po feriach nasza wychowawczyni ma urodziny – zrzutka po 20 zł na prezent. Pisałam już o teatrze – 100 zł od dziecka, bo to bardzo ciekawa sztuka i trzeba iść. Do tej pory nie protestowałam, ale teraz to już się we mnie gotuje! Pieniądze z klasowej kasy topnieją w błyskawicznym tempie, a rodzice mają tylko dopłacać. Wszyscy bez wyjątku oczywiście.

Myślałam, że posyłam dziecko do normalnej, publicznej szkoły. Zastanawiam się, czy to normalne, czy tylko my trafiliśmy na takich rodziców oszołomów?

Julia

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama