Dobro powraca? Alicja i jej synek się o tym przekonali
Kilka razy mi się już zdarzyło, że pod naporem wściekłych spojrzeń pasażerów autobusu albo ludzi w poczekalni uciekałam w popłochu. Tak im przeszkadzało marudzące dziecko…
Stasiowi wyrzynały się ząbki, do tego miał chyba jakąś nietolerancję pokarmową, więc nie spałam od dobrego tygodnia. Starałam się chronić przynajmniej Darka, który pracował na nas po dziesięć godzin na dobę, i kazałam mu się zamykać w małym pokoju, a sama spałam z synkiem w dużym. Efekt był taki, że Staś był przy mnie dosłownie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Moja stała obecność na pewno dawała mu poczucie bezpieczeństwa, ale problem zaczynał się w momencie, kiedy naprawdę musiałam mieć obie ręce wolne albo na moment zniknąć z zasięgu jego wzroku. Mały dostawał wtedy istnej histerii, a ja, jeśli byłam w miejscu publicznym, nie wiedziałam, gdzie się schować ze wstydu.
To dziecko nam przeszkadza!
Któregoś dnia kobieta siedząca obok w poczekalni urzędu, gdzie odbierałam duplikat prawa jazdy, oczywiście ze Stasiem w wózku, w dość przykry sposób zwróciła mi uwagę, że mój synek przeszkadza wszystkim dookoła. Nie miałam siły tłumaczyć jej, że bolą go dziąsła, a do tego na zewnątrz jest gorąco i jest po prostu zmęczony i rozdrażniony.
– Przepraszam – powtarzałam tylko. – Ja tylko odbiorę prawo jazdy i już idziemy. Naprawdę przepraszam.
Czasami łapałam współczujące spojrzenia innych kobiet, z reguły młodych, więc domyślałam się, że nie tak dawno przeszły to samo ze swoim potomstwem. Te starsze nie zawsze były takie wyrozumiałe, może dlatego, że ich dzieci od dawna były już dorosłe i kobiety zapomniały, co to jest ząbkowanie i ból brzuszka malucha.
Stresowałam się zachowaniem synka do tego stopnia, że zaczęłam sama cierpieć na bóle brzucha, kiedy tylko miałam pojawić się z nim w miejscu publicznym. Skręcało mnie ze strachu, że mały zacznie głośno płakać w autobusie i znowu będę musiała wysiąść pod naporem wściekłych spojrzeń innych pasażerów, albo wpadnie w histerię, akurat kiedy będę wpłacała na lokatę pieniądze po sprzedaży samochodu. W końcu pomyślałam – może udałoby mi się chociaż raz na jakiś czas zostawiać z kimś Stasia i móc bez stresu i rumieńca zażenowania załatwić sprawy na mieście?
Z Leną mógł zostać na dwie godziny
Rozwiązanie pojawiło się samo. Na przystanku wisiało ogłoszenie. „Mam 16 lat, jestem odpowiedzialna i mam doświadczenie z dziećmi (mam troje młodszego rodzeństwa). W okresie wakacyjnym chętnie zaopiekuję się dzieckiem. Lena”. Lena okazała się moim aniołem. Staś natychmiast ją polubił, no, przynajmniej na tyle, by pozwolić jej się sobą zajmować przez jakąś godzinę, bo potem już zaczynał marudzić. Z czasem rozciągnęłyśmy godzinę do dwóch i mogłam z ulgą wyjść gdzieś bez nieprzewidywalnego malucha u boku.
Korzystając ze świeżo nabytej wolności, umówiłam się jednego dnia do dentysty i na wizytę w ZUS-ie w sprawie zasiłku. Dwie i pół godziny – tyle miałam, tyle mógł wytrzymać Staś i na tyle zgodziła się Lena. To brzmiało niemal jak wakacje!
U dentysty było małe opóźnienie i czekając, poznałam pacjenta, który miał wejść zaraz po mnie. To był starszy pan, ubrany trochę za ciepło jak na panującą pogodę, w okularach sklejonych taśmą i z wyrazem przerażenia w oczach.
– Wie pani, ja nie byłem u dentysty od trzydziestu lat – wyznał mi, próbując rozładować napięcie, jak sądzę. – Ale teraz mi się dwa zęby złamały i muszę je wyrwać. Córka zaraz przyjedzie, żeby wejść ze mną do gabinetu, bo sam to bym nie dał rady. Ja już tu byłem, tydzień temu… Wie pani, wstyd się przyznać, bo ja mam siedemdziesiąt siedem lat, ale ja uciekłem z fotela. Dlatego córka już jedzie. Musi ze mną być, bo ja to nie dam rady sam z tym rwaniem…
Pokiwałam uprzejmie głową i chwilę potem sama siedziałam na fotelu. Na szczęście poszło błyskawicznie, jeden ubytek, plomba i mogłam biec do ZUS-u. Lena zaznaczyła, że nie może zostać ze Stasiem dłużej niż do czternastej piętnaście, więc jeśli chciałam skorzystać z luksusu załatwiania spraw urzędowych bez akompaniamentu płaczu mojego dziecka, musiałam się spieszyć.
Kiedy wyszłam z gabinetu, starszy pan w brązowym sweterku właśnie kończył rozmowę telefoniczną. Zauważyłam, że miał łzy w oczach.
– Tak, dobrze… Ja wiem, rozumiem, Beatko. Nie martw się o mnie. Nie, nie, dam sobie radę – powiedział, a potem potarł mocno oczy.
Był bezradny i sam
Dokonywałam płatności, kiedy podszedł do kontuaru i zapytał rejestratorki, czy może przenieść wizytę na przyszły tydzień.
– Tylko bym poprosił o coś przeciwbólowego, dobrze? – zapytał cicho. – Żebym wytrzymał z tym zapaleniem.
Na te słowa weszła dentystka i kategorycznie się sprzeciwiła odkładaniu wizyty przez pacjenta.
– Musimy usunąć te zęby dzisiaj – oznajmiła. – Wie pan, że zakażenie może się rozsiać po organizmie? Może dotrzeć do serca, spowodować zapalenie wsierdzia i sepsę. Zapraszam do gabinetu, obiecuję, że nic pan nie poczuje.
Uśmiechnęła się, ale staruszek tylko cofnął się o dwa kroki.
– Nie, nie, ja sam nie wejdę – zaprotestował. – Ja wolę już mieć to zapalenie. Ja… nie dam rady…
Zrobiło mi się go żal. Był zestresowany i bezradny, do tego zupełnie sam. Miałam wprawdzie za kilkanaście minut być w ZUS-ie, ale odezwałam się.
– Proszę pana, ja mogę z panem wejść, jeśli pan chce. Mój mąż też się panicznie boi stomatologa i zawsze z nim siedzę w gabinecie – uśmiechnęłam się.
I on, i lekarka spojrzeli na mnie zaskoczeni, ale minutę później siedziałam już za plecami pana Czesława, który najwyraźniej czerpał z mojej obecności pociechę, bo dał sobie wyrwać dwa zęby i był bardzo dzielny. Dziękował mi tak wylewnie, jak może dziękować człowiek z ustami pełnymi tamponów i szwami w dziąsłach.
– Nie ma sprawy! – rzuciłam na pożegnanie i prawie wybiegłam z kliniki.
Pewnie mówią, że jestem złą matką…
Niestety, sprawa była. Taka, że Lena musiała jechać na dworzec po babcię i nie mogła zostać ani minuty dłużej ze Stasiem. Spotkałyśmy się na ulicy, przekazała mi wózek, ja jej pieniądze i… zostałam z perspektywą wizyty w urzędzie ze Stasiem, który był wyraźnie rozzłoszczony tym, że zostawiłam go na tak długo.
Mały zaczął marudzić, kiedy tylko pobrałam numerek. Gdy od okienka dzieliły mnie już tylko trzy osoby, płakał na cały głos. Wzięłam go na ręce, próbując jednocześnie wypełnić formularze. Pomyliłam się i musiałam zacząć od nowa. Staś wił się i prężył, nie przestając płakać. Ludzie za mną rozmawiali o czymś z oburzeniem, byłam pewna, że o tym, jaką jestem złą matką. Poczułam, że mam w oczach łzy. A przecież mogłam to załatwić sama, kiedy Lena była ze Stasiem…
Dobra wróżka?
Nagle ktoś usiadł koło mnie i usłyszałam ciepły głos starszej pani:
– Niech pani mi go da i wypełni te druczki – powiedziała kobieta o uśmiechu dobrej wróżki z Kopciuszka. – No, chodź, mały buntowniku. Jestem babcia Basia, a ty?
Nim zdążyłam odpowiedzieć, że syn ma na imię Staś, ten się uspokoił, jakby starsza pani naprawdę miała jakieś magiczne moce. Zafascynowany jej rudymi lokami i zaintrygowany tonem głosu zapomniał o mnie i mogłam spokojnie wypełnić formularze.
„Babcia Basia” bawiła się ze Stasiem jeszcze przed pół godziny, kiedy zajmowałam się całą procedurą. Kilka razy się odwróciłam i widziałam, jak kobieta do niego przemawia, huśta go i pokazuje mu rozmaite przedmioty ze swojej przepastnej torby. Kiedy mi go oddała, synek był rozanielony i wręcz nie chciał zejść jej z rąk.
– Bardzo pani dziękuję – powiedziałam z żarem. – Ogromnie mi pani pomogła!
Uśmiechnęła się tylko ciepło i powiedziała, że lubi pomagać, bo dobro zawsze do niej wraca.
– Jakoś tak mam, że jak komuś pomogę, to zaraz potem ktoś pomaga mnie – powiedziała wesoło.
I nagle uświadomiłam sobie, że przecież u mnie było tak samo! Wylądowałam w ZUS-ie ze Stasiem, bo pomogłam przeżyć rwanie zębów samotnemu i przestraszonemu starszemu panu, a chwilę potem obca kobieta okazała mi zrozumienie i serce. Czy to był przypadek? Może i tak, ale wolę wierzyć, że dobro naprawdę wraca. Czasami naprawdę bardzo szybko i wtedy, kiedy najbardziej potrzebujemy!
Alicja, 34 lata
Przeczytaj też:
- Musiał wydarzyć się dramat, żeby dziecko otrzymało pomoc
- Urodziłam za pieniądze dziecko innych ludzi
- Czy jesteś dobrą matką? Zobacz eksperyment