Jak niewiele trzeba było wysiłku z mojej strony, aby pomóc Maciusiowi i chorej Joasi. Właśnie dla chwili takiej satysfakcji warto być pedagogiem i pracować z dziećmi.

Reklama

Weszłam do klasy i spojrzałam na półkę, na której dzieci trzymały swoje zwierzątka… Lepiłam je z modeliny i wręczałam maluchom jako prezent za dobrą odpowiedź albo wyjątkowo grzeczne zachowanie. Wiadomo, że w pierwszej klasie nie stawia się stopni, trzeba dać uczniom jakoś inaczej do zrozumienia, czy coś robią dobrze, czy źle. A taki żółwik lub krówka z modeliny są idealną motywacją.

Moi uczniowie prześcigali się w nauce, żeby tylko zdobyć kolejne trofeum

Niektórzy mieli już całą menażerię. Podeszłam do półki, czując, że jestem z nich naprawdę dumna. Po chwili jednak stwierdziłam, że czegoś mi chyba na niej brakuje…

Tak! Zniknęły trzy zwierzątka, wszystkie należące do Maćka. Ciekawe, co się z nimi stało? A więc to dlatego mały opuścił się w nauce! Maciek był jak na razie przeciętnym uczniem, często na lekcjach się zamyślał i odpływał gdzieś daleko. Dlatego bardzo się cieszyłam, kiedy w końcu udało mu się zdobyć jakieś zwierzątko.

Byłam ciekawa, dlaczego ich teraz nie ma. Może je zabrał do domu? Po lekcjach spytałam o to chłopca. Zrobił lekko spłoszoną minę.

Zobacz także

– Dałem je siostrze – wyznał cicho.
– To bardzo ładnie z twojej strony! – powiedziałam z uznaniem. – Ile lat ma twoja siostrzyczka?
Pięć. Ale mama mówi, że jest bardzo rozwinięta jak na swój wiek – odparł Maciek, nie kryjąc dumy.
– Pewnie chodzi do przedszkola?
– Nie, ona jest w szpitalu – rzucił mały.

Zrobiło mi się głupio. Prowadząc lekką konwersację z tym siedmioletnim dzieckiem, nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Ani tak poważnego spojrzenia jego brązowych oczu.

– Na pewno się ucieszyła z tych zwierzątek od ciebie – wybąkałam tylko.
– Bardzo! – Maciek się ożywił.

„To na pewno nic poważnego – uspokajałam się później. – Może zatrucie pokarmowe albo złamana noga”.

Jednak siostra w szpitalu nie dawała mi spokoju

Powinnam była wcześniej zauważyć, że kiedy tylko Maciek przyszedł we wrześniu do szkoły, był bardzo żywym i bystrym dzieckiem. Potem jednak tak przycichł i zmarkotniał.

No i opuścił się w nauce, jakby nie potrafił się skoncentrować. Może to miało coś wspólnego z chorobą jego siostry? Wiedziałam, że mój uczeń mieszka niedaleko Agnieszki, która uczy w naszej szkole geografii. Zagaiłam ją o Maćka.

– Fatalna sprawa! – usłyszałam od Agi. – Dziewczynka ma białaczkę i czeka na przeszczep szpiku kostnego. Rodzice koncentrują się na niej, a Maciek… No wiesz, jest zdrowy, więc nie poświęcają mu ostatnio chyba zbyt wiele uwagi. Najczęściej widzę go na podwórzu, gdzie biega aż do zmroku.

„A więc stąd to gorsze przygotowanie do lekcji i smutek w oczach – pomyślałam wstrząśnięta. – Biedne dziecko!”.

Byłam pewna, że Maciek bardzo przeżywa chorobę siostry

Tęskni za nią, ale widzi też, że rodzice są zajęci małą i pewnie czuje się opuszczony. Kto wie, jakie przeżywa emocje… Chłopiec robił postępy, lepiej czytał i pisał Kiedy na kolejnej wywiadówce pojawiła się mama Maćka, dyskretnie zagadnęłam ją o chorą córeczkę.

– Czekamy na dawcę – powiedziała. – A tutaj liczy się każdy dzień. My z mężem, niestety, nie mamy z Joasią zgodności tkankowej. Ona jest już w takim stanie, że musi leżeć w szpitalu.
– Zauważyłam, że Maciek bardzo to przeżywa, opuścił się w nauce.
– Wiem, ale co ja na to mogę poradzić? – kobieta rozłożyła ręce. – Nie bardzo mamy dla niego teraz czas.
Proponuję, aby Maciuś przychodził do mnie na dodatkowe zajęcia. Pouczymy się trochę, pobawimy… – zaproponowałam spontanicznie.

Mama chłopca nie miała nic przeciwko temu, więc następnego dnia przedstawiłam Maćkowi następujący plan naszych spotkań: przez połowę zajęć odrabiamy lekcje, a przez drugą połowę lepimy zwierzątka dla Joasi.

Początkowo obie te rzeczy szły mu nieporadnie

Niezbyt dobrze czytał, a słonie wychodziły mu podobne do krowy. Ale z czasem Maciek zaczął czytać coraz płynniej, a jego paluszki nabrały wprawy i zwinności. Potrafił już wyczarować naprawdę piękne rzeczy, jego małpka wręcz mnie zachwyciła. Poza tym zaczął także dużo ładnie pisać.

Cieszyłam się bardzo, że robi postępy. A on po każdych zajęciach z dumą zabierał swoją modelinową figurkę do domu. Dla Joasi. Mijały tygodnie. W zeszytach Maćka zaczęły pojawiać się słoneczka symbolizujące moje uznanie dla jego umiejętności.

Słońce zabłysło także w jego rodzinie, bo znalazł się dawca dla Joasi i mała przeszła operację przeszczepu szpiku. Trzeba było jeszcze czekać na efekty, ale lekarze byli dobrej myśli.

Aż nadszedł dzień – jeden z piękniejszych także dla mnie! – w którym dziewczynka wróciła do domu. Po Maćku od razu było to widać. Promieniał! Po kilku dniach do szkoły przyszła także jego mama.

– Nawet nie wiem, jak pani dziękować! – wykrzyknęła. – I za Maćka, że tak dobrze się uczy i przede wszystkim za te zwierzątka dla Joasi. Ona tak bardzo czekała na każde z nich, że nie w głowie jej było umieranie! Lekarze powiedzieli, że dzięki prezentom od brata dotrwała do przeszczepu w tak dobrym stanie.
– Mam nadzieję, że wkrótce zupełnie wyzdrowieje – powiedziałam wzruszona, ciesząc się, że w tak prosty sposób mogłam pomóc tej rodzinie.

Agata, lat 30

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
  • „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
  • „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”
Reklama
Reklama
Reklama