„Dotknęłam brzucha i był płaski, po prostu krzyknęłam: Gdzie jest moje dziecko?". Jej synek zniknął
Gdy wybudziła się ze śpiączki po porodzie i zobaczyła, że nie ma przy niej dziecka, zaczęła krzyczeć. Wtedy nie wiedziała, że jej dziecko urodziło się martwe. Ani tego, że było reanimowane i że lekarzom udało się przywrócić mu funkcje życiowe. Ani tego, że maluszek został przetransportowany do innego szpitala, 20 km od szpitala, w którym leżała.
„Dotknęłam brzucha i był płaski, po prostu krzyknęłam: «Gdzie jest moje dziecko?». Nie pamiętałam, co się stało, tylko krzyczałam i płakałam, nie wiedziałam, czy urodziłam chłopca, czy dziewczynkę” – wspomina Robyn Davis z West Sussex.
Drugi raz jej synka nie udało się uratować
Dramat zaczął się 10 września 2021 roku. Synek kobiety zmarł po 14 dniach. Drugi raz nie udało się go uratować. Sąd właśnie uznał, że winę za zgon dziecka ponosi szpital.
Zdaniem biegłych, lekarze zignorowali stan rodzącej, która miała wyraźne objawy hiponatremii. Gdy z powodu zbyt wysokiego poziomu sodu w organizmie zaczęła majaczyć, uznano, że wszystko odbywa się zgodnie z planem. Towarzysząca jej położna sądziła, że Robyn zaplanowała poród w hipnozie.
Pomylili hipnozę z hiponatremią
Robyn, która jest z wykształcenia położną, postanowiła urodzić dziecko w domu. Jednak gdy poczuła, że pojawiły się komplikacje, od razu powiedziała towarzyszącej jej położnej, że coś jest nie tak. Gdy zaczęła majaczyć, położna sądziła, że to wynik hipnozy, w której Robyn rzekomo zaplanowała poród.
Robyn trafiła do szpitala zdecydowanie za późno. Tam straciła przytomność. Nieprzytomna nie mogła wyrazić zgody na cesarskie cięcie. Jej synek przyszedł na świat dopiero po trwającym 20 minut ataku padaczki, który był wynikiem niezidentyfikowanej przez lekarzy hiponatremii. Gdy lekarze reanimowali noworodka, matka była w śpiączce.
Noworodek sparaliżowany od szyi w dół
Maleństwu udało się przywrócić funkcje życiowe, ale niedotlenienie spowodowało uszkodzenie mózgu. Gdy rodzice pojechali do szpitala w Brgihton, gdzie leżał, dowiedzieli się, że ich synek jest sparaliżowany od szyi w dół. I że nie ma odruchu ssania ani połykania. Lekarze powiedzieli rodzicom wprost: utrzymywanie noworodka przy życiu nie jest dla niego dobre.
W 14. dniu życia malutki Orlando został odłączony od aparatury.
Dożywotnie, psychiczne więzienie
Tata Orlando wyznał, że od śmierci synka oboje z żoną czują się jak skazani na dożywotną karę emocjonalnego więzienia.
Mama Orlando porzuciła zawód położnej. Uznała, że nie chce mieć nic wspólnego ze środowiskiem, które zlekceważyło jej stan zdrowia. I które doprowadziło do śmierci synka. Aktualnie Robyn pracuje jako nauczycielka wychowania wczesnoszkolnego.
Para ma również żal do wymiaru sprawiedliwości, że tak wiele czasu zajęło rozpatrywanie ich skargi na opiekę medyczną.
Robyn i Dawis doczekali się drugiego dziecka, córeczki. W ich domu zmarły Orlando wciąż ma jednak swój pokój. Dziecięcy pokoik pozostał nieruszony – wciąż wygląda tak samo, jak wtedy, gdy rodzice przygotowali go z myślą o dziecku, które miało w nim zamieszkać.
Źródło: Daily Mail
Piszemy też o: