„Drżącymi rękami robiłam test, myślałam, że umrę na miejscu. Planowaliśmy sanatorium, a nie dziecko” [LIST]
Myślałam, że ktoś zrobił mi głupi żart. Mamy z mężem odchowane dzieci, coraz bliżej do emerytury, wykupiliśmy podróż na Malediwy. Nie wiem, jak do tego doszło.

- redakcja
Szanowna Redakcjo,
Piszę ten list z drżącymi rękami. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Mam 52 lata, mąż 54. Jesteśmy razem od ponad trzydziestu lat, mamy dwoje dorosłych dzieci. Starszy syn skończył studia i niedawno się ożenił. Młodsza córka właśnie wynajęła swoje pierwsze mieszkanie w innym mieście. Myśleliśmy, że teraz zaczniemy wreszcie żyć dla siebie.
Chcieliśmy jechać w daleką podróż i do sanatorium
Planowaliśmy wycieczki, weekendy we dwoje, może trochę zadbamy o zdrowie, zaczniemy chodzić na basen, do sanatorium. Niby banały, ale na to czekaliśmy całe życie.
Aż tu nagle – spóźnienie miesiączki. Na początku myślałam, że to menopauza. W końcu wiek już taki. Ale coś mnie tknęło. Kupiłam test ciążowy, tak bardziej dla świętego spokoju. Gdy zobaczyłam dwie kreski, myślałam, że umrę na miejscu.
Mąż zareagował ciszą. Potem powiedział, że „to niemożliwe”. Ale badania potwierdziły – jestem w 11. tygodniu ciąży. Lekarka spojrzała na mnie z politowaniem i zapytała, czy „to w ogóle chciane”. Poczułam się jak kretynka.
Zamiast pomagać dorosłym dzieciom, będziemy urządzać pokój dla niemowlaka
Dzieciom jeszcze nie powiedzieliśmy. Jak stanąć przed synem i powiedzieć: „Będziesz miał brata albo siostrę”? Oni planują kupno mieszkania, myśleliśmy o pomocy finansowej, a teraz? Mamy urządzać pokój dla niemowlaka?
Nie umiem się cieszyć. Czuję wstyd, strach, złość na siebie. Mąż też nie ukrywa, że jest załamany. Rozmawialiśmy o usunięciu, ale ja... ja nie mogę. To życie, nasze dziecko.
Ostatnie tygodnie to dla mnie emocjonalna huśtawka. Raz płaczę z bezradności, raz próbuję się pocieszyć, że może to znak, że jeszcze nie czas na odpoczynek. Ale zaraz przychodzą wątpliwości. Czy dam radę? Czy moje ciało to wytrzyma? A co, jeśli dziecko urodzi się chore? Przecież ryzyko w moim wieku jest ogromne. Boję się każdej wizyty lekarskiej, każdego badania. Boję się też opinii ludzi. W naszej małej miejscowości już pewnie zaczęłyby się szepty – „Babka w ciąży!”, „Co oni sobie myśleli?”.
To dziecko kiedyś nas przeklnie!
Najbardziej martwi mnie, jak to wpłynie na nasze małżeństwo. Mąż stara się być przy mnie, ale widzę, że przeżywa to po swojemu. Czasem czuję, że się oddala, jakby próbował uciec przed tą rzeczywistością. A ja potrzebuję go teraz bardziej niż kiedykolwiek. Wstydzę się prosić o pomoc, bo przecież nie jesteśmy już młodzi. Mieliśmy odpoczywać, a zaczynamy wszystko od nowa. Czy damy radę być rodzicami po pięćdziesiątce? Czy będziemy mieli siłę i zdrowie, by wychować to dziecko? Czy ono kiedyś nie powie nam w złości: „Dlaczego mnie na to skazaliście?”?
Nie wiem, co robić.
Z ciepłymi pozdrowieniami, Marianna
Piszemy też o:
- „Były mąż odebrał mi najcenniejszy sukces. Po feriach z tatą nie poznaję własnych dzieci” [LIST]
- „Muszę ogarniać dom i dzieci, nawet gdy rozkłada mnie grypa. Najgorsze chwile przeżyłam jednak na urodzinach córki” [LIST]
- „Wybieram rocznicę ślubu z mężem zamiast meczu syna. Kiedyś będziecie płakać, jeśli poświęcicie małżeństwo dla dzieci” [LIST]