Reklama

Zawaliłam. Na całej linii. Jako matka, jako człowiek. Starałam się za bardzo, chciałam być idealna i zagubiłam pierwotny cel. Jeśli mam coś z tym zrobić, to już, natychmiast i nieodwołalnie. Rodzic czasem musi być bezwzględny, zanim będzie za późno. Prawda?

Reklama

Tuż po trzydziestce zostałam rozwódką z dwójką dzieci. Mój były mąż wyjechał za granicę i nie płacił alimentów, bo przecież po co dzieciom takie rzeczy jak jedzenie, ubrania, dach nad głową… Ale żeby było mi trudniej, nie zniknął tak całkiem z naszego życia. Zostawił upierdliwą mamusię, która do obowiązków babci się nie poczuwała, ale ciągle miała pretensje o to, jak dzieci wychowuję. Co rusz wpadała – również bez zapowiedzi – i krytykowała mój dom, bałagan, jedzenie, a gdy pokazywałam jej drzwi, straszyła opieką społeczną. Straszyła, że odbiorą mi dzieci po jednym jej telefonie i skończy się ta „cała zabawa”. Nie wiem, czemu to robiła, co chciała osiągnąć. Do zachowania swojego syna nie zgłaszała żadnych zarzutów. Miał dość, to wyjechał. I pewnie nie ma pieniędzy, a skoro nie ma pieniędzy, to nie wysyła dzieciom, proste. A ja jako matka mam kasę wytrzasnąć choćby spod ziemi. Rzecz jasna legalnie, bo jeszcze babsko policję na mnie naśle.

Byłam na nią wściekła, jednocześnie cholernie się bałam, że stara jędza spełni swoje groźby i rzeczywiście naśle na mnie opiekę.

Nawet jeśli istniała szansa jedna na milion, że zabiorą mi dzieci, nie chciałam ryzykować. Harowałam więc ponad siły. Wstawałam o trzeciej nad ranem i sprzątałam, gotowałam obiad, żeby dzieci zjadły, gdy wrócą ze szkoły, choć przecież w szkole też miały wykupione posiłki. No ale zdaniem byłej teściowej to psie żarcie nie zasługiwało na miano obiadów dla jej wnuków, musiały więc mieć domowe. Prasowałam wieczorami, gdy dzieci poszły spać, a na koniec ogarniałam kuchnię po całym dniu. Padałam spać przed północą, na zbyt krótki sen, ale kto by się tym przejmował? Dzieci musiały być zadbane, nakarmione, dom czysty…

Telefon do pracy:

– Mamo, na jutro potrzebuję lepszego cyrkla, kupisz mi?

Ależ oczywiście, że kupowałam, choć przecież papierniczy był tuż pod szkołą, a córka miała zawsze w portfelu parę złotych na takie właśnie wydatki.

Nawet nie zauważyłam, gdy przestali być dziećmi

Zagoniona, tyrając w kieracie, nie zauważałam, że czas mija, dzieci rosną. Nawet po śmierci byłej teściowej, która już nie mogła mi grozić opieką społeczną i tym, że dzieci będę oglądać przez bramę w domu dziecka, nadal harowałam jak wół. Najpierw w pracy, bo przecież musiałam utrzymać całą naszą trójkę, a potem w domu, bo dzieci musiały mieć posprzątane pokoje, wyprane i wyprasowane ubrania, obiady podstawione pod nos…

Syn i córka przywykli do takiego modelu i choć rośli, dojrzewali, nie chcieli niczego w nim zmieniać. Było im wygodnie, gdy matka ich obiegała i robiła za nich wszystko.

– Błagam, ja już nie mam siły, musicie mi pomagać – apelowałam.

– Jasne, od jutra.

Jutro było jednak to samo, co wczoraj. Starałam się nimi wstrząsnąć. Rozmawiałam, prosiłam, groziłam karami… Wszystko na nic. Rosły mi lenie patentowane, a ja nie wiedziałam, jak to zmienić, bo ani prośby, ani groźby nie działały. W międzyczasie z nastolatków zrobili się ludzie po maturze… Niestety, matura była ich ostatnim sensowym wyczynem. Po niej oboje osiedli na laurach. Żadne z nich nie poszło ani na studia, ani do pracy.

Syn zamknął się w pokoju z komputerem i grał od rana do nocy. Córka z kolei znikała na całe dnie, twierdząc, że idzie robić komuś paznokcie, ale nie wiem jak, skoro nie miała ze sobą żadnego sprzętu ani lakierów. Wracała też bez jakichkolwiek pieniędzy.

– Mamo, bo ja bym chciała pojechać za granicę. Zobaczyć kawałek świata, odświeżyć swój angielski, może znaleźć tam pracę…

To mogłoby wypalić – myślałam. Pojedzie, może zostanie i znajdzie pracę, mnie odejdą wydatki na nią, będę mogła mniej pracować – rozpędzałam się z radosnymi marzeniami.

Dałam jej pieniądze. Ewka wyjechała, ale tylko po to, by wylegiwać się nad hotelowym basenem, sądząc po przesyłanych zdjęciach. Wróciła z niczym.

– Nie, Grecja nie dla mnie. Może powinnam do Hiszpanii pojechać i sprawdzić?

Pojechała do Hiszpanii. I Londynu, bo stwierdziła, że skoro szkolić i szlifować angielski, to najlepiej w Anglii, jak uda się jej gdzieś zaczepić. Znowu dwa pudła. Zewsząd wracała bez pieniędzy i bez pracy, a ja miałam na koncie coraz mniej kasy po jej wojażach.

– Skoro Ewce dajesz na wycieczki, to ja chcę na nowy komputer – zażądał Wiktor. – Ten mi się ciągle zawiesza, nie wyrabia już.

– To może idź do pracy, bo ja też już nie wyrabiam – ucięłam.

Wzruszył ramionami, zabrał talerz kanapek, które zrobiłam, i znów zamknął się u siebie.

Zwariuję, po prostu zwariuję. To nie była młodzież u progu życia, tylko dorośli ludzie. Dorośli, na miłość boską! Wiktor miał już dwadzieścia osiem lat, córka dwadzieścia dziewięć. Co oni wyprawiali ze swoim życiem?

Pal licho moje, ale ze swoim też nie robili nic sensownego. Nie miałam pojęcia, gdzie szukać pomocy, mądrego…

Zdesperowana weszłam na jedną ze stron dla rodziców, dokładniej forum, gdzie ludzie mogli dzielić się swoimi doświadczeniami i udzielać rad w trudnych kwestiach. Z wielkim wstydem (bo nijak to się miało do kwestii typu, że młody zaczyna kłamać, podbiera drobne z portfela albo nie odrabia lekcji) opisałam swój problem i czekałam, modląc się o jakiś odzew. Fala odpowiedzi dosłownie mnie zalała.

„Pisemnie, za potwierdzeniem odbioru, wypowiadasz umowę użyczenia mieszkania. Daj im trzy miesiące na znalezienie pracy i lokum, a potem fora ze dwora”.

„Odetnij pępowinę, bo ty się zajedziesz, a im robisz krzywdę. Ty już na wnuki powinnaś czekać, a nie domagać się, by po dziesięciu latach od matury dzieci poszukały pracy”.

„Natychmiast skończ ze sprzątaniem, prasowaniem, praniem i gotowaniem. Robisz tylko dla siebie i koniec. Najlepiej jedz poza domem, żeby nawet resztki nie zostawały. Jak im żołądki zastrajkują, to ruszą dupska”.

„Jeszcze telefony im opłacasz? Proszę cię. Natychmiast przestań, to samo z internetem. I żadnego kupowania ciuchów”.

„Jestem w wieku twojej córki, ale ja mam pracę, samochód, mieszkanie w kredycie, męża i dwuletnie dziecko. Spaliłabym się ze wstydu, żyjąc tak jak ona. Odetnij ich, bo wpędzą cię do grobu, i wtedy będą musieli radzić sobie sami. Zmuś ich do tego wcześniej. Też masz prawo wreszcie pożyć na swoich zasadach. Dzieci dorosły, pora na wylot z gniazda”.

Nie robić zakupów… Nie gotować… Ale jak to?

W bardzo krótkim czasie pojawiło się tyle komentarzy, że nie nadążałam z ich odczytywaniem. No i jeszcze było kilka wiadomości prywatnych od niejakiego Witka. Opisał mi swoją historię. Po śmierci żony zapomniał o tym, jak należy rozsądnie wychowywać dziecko. Tak skupił się na tym, żeby jego synowi nie brakowało mamy, że zapomniał o sobie. I też nagle zorientował się, że hoduje obiboka i pasożyta, zamiast wartościowego człowieka. Nie było lekko, ale ustawił go do pionu. Dwa lata temu. Witek pisał, że teraz jego syn studiuje zaocznie, ma pracę, jest się w stanie sam utrzymać, wynajmuje niewielkie mieszkanie z dziewczyną.

Zaczęliśmy wymieniać wiadomości. Nie wiem, czemu akurat z nim. Intuicja? Wyczułam szczerość i serdeczność. Witek podtrzymywał mnie na duchu i zachęcał do podjęcia stanowczej decyzji. W końcu zaproponował, że moglibyśmy się spotkać, pogadać na żywo, znaleźć sposób na moje dzieci.

„Będę twoim trenerem personalnym. Będę zagrzewać cię do zawalczenia o siebie”.

Rozbawił mnie i wzruszył. Uczucia, jakich dawno nie miałam. Mieszkał stosunkowo niedaleko, w sąsiednim mieście, raptem pół godziny drogi samochodem, więc po kilku dniach rozmów umówiliśmy się na kawę.

– Dasz radę – mówił. – Choć i tak powinnaś pójść na terapię. Ciągle masz w głowie, że odbiorą ci dzieci, jak o nie źle zadbasz. Tyle że to już nie są dzieci. Masz w domu dorosłe byki, które znalazły sobie cwany i wygodny sposób na egzystencję. Wyobrażasz sobie siebie za dwadzieścia lat? Oni będą dobiegać do pięćdziesiątki, a ty co? Przed osiemdziesiątką będziesz im z emeryturki internet opłacać?

– No tak, ale…

– Nie szukaj wymówek. Wiem, że to trudne, ale jesteś inteligentną, silną kobietą. Nie dawałabyś rady tak długo, gdybyś była słaba. A do tego… Proszę, nie odbierz mnie źle, to nie jest jakiś tani podryw, po prostu uważam, że jesteś piękną kobietą, nadal na tyle młodą, by na nowo ułożyć sobie życie. Masz przed sobą jeszcze wiele lat, które możesz wreszcie wykorzystać, robiąc coś dla siebie. Albo dalej będziesz niewolnicą dorosłych dzieci, które znęcają się nad tobą.

– Co ty…

– Tak, to jest forma znęcania się.

Dzięki jego radom i wsparciu zaczęłam odcinać kolejne nitki przerośniętej pępowiny. Odbierałam im to wszystko, na co powinni już sami zapracować. Najpierw wypowiedziałam umowy abonamentowe na telefony i internet. Zerwanie umów trochę kosztowało, ale nadal była to mniejsza kwota niż utrzymywanie dwójki nierobów. Ponieważ numery miały wygasnąć za trochę ponad miesiąc, miałam czas na przygotowanie reszty.

Napisałam do obojga pisma z informacją, że od kolejnego miesiąca oczekuję czynszu w wysokości jednej trzeciej oraz takiej samej części za gaz, prąd i wodę. Czynsz można odrobić przez pierwszy miesiąc poprzez sprzątanie, pranie, gotowanie. W kolejnym miesiącu żądałam podjęcia pracy, bo oczekiwałam czynszu już tylko w gotówce, oraz pomocy w domu. W innym przypadku zagroziłam usuwaniem rzeczy, które kupiłam dzieciom za własne pieniądze, w końcu są moje i mogę z nimi robić, co chcę. Na koniec wymienię zamki.

Kiedy dzieci dostały listy, co pokwitowały własnym podpisem listonoszowi, wpadły w szał. W domu wybuchła awantura, jakiej te ściany jeszcze nie słyszały. A ja siedziałam spokojnie mimo wrzasków, póki się nie zmęczyli. Kiedy na chwilę zapadła cisza, wstałam od stołu.

– Za każdą taką awanturę robioną w moim domu będę naliczać po stówie od łebka. Mój dom, moje warunki. Nie podoba się? Tam są drzwi. A teraz przepraszam, umówiłam się na obiad.

– Wychodzisz?! – rozdarł się Wiktor.

– A gdzie jest obiad dla nas?

Cofnęłam się i spojrzałam mu prosto w oczy.

– Jeszcze raz na mnie wrzaśnij – wycedziłam – a dostaniesz w twarz. Jestem twoją matką, nie darmową służącą. A ręce masz nie tylko do grania na komputerze.

Spodobało mi się moje nowe życie

Trzasnęłam za sobą drzwiami, aż huknęło. Czułam się jak królowa życia. Boże drogi, pierwszy raz nie położyłam uszu po sobie, tylko postawiłam się własnym dzieciom. Dzieciom? Powinnam przestać mówić o nich „dzieci”. To byli dorośli ludzie! I to nie tak, że byłam tchórzliwa czy zastraszona. Ja też w pewnym sensie przywykłam do takiego układu. Łatwiej mi było zrobić coś za nich, niż ciągle prosić i apelować. Łatwiej mi było mieć nadzieję, że się wreszcie wezmą w garść, niż odciąć pępowinę jednemu i drugiemu. Bo a nuż nie przeżyją…? Akurat!

Myśleli, że żartuję albo że to krótkotrwały bunt. Póki w domu nie zabrakło jedzenia.

Nie robiłam zakupów – śniadanie jadłam w pracy, obiad na mieście, a na kolację kupowałam sałatkę, którą się nie dzieliłam. Najpierw wyjedli wszystko, co było w szafkach i zamrażarce. Potem zaczęli marudzić o powrót obiadków. Podlizywali się i robili słodkie oczy.

– Musisz być twarda! – Witek dodawał mi siły. – Dalej, maleńka, walcz o siebie, o to, żeby tych dwoje prowadziło normalne życie!

Kiedy dwójka żerujących na mnie hub nadal nie spełniła żadnego z warunków, wparowałam do pokoju syna, złapałam laptopa, jego najcenniejszą rzecz, i po prostu cisnęłam nim za okno. To samo zrobiłam z laptopem córki. Tańszym, ale też cennym. I wyszłam, by posprzątać resztki z trawnika pod blokiem.

Dopiero to ich otrzeźwiło. Były wrzaski na zmianę ze łzami. Nie ugięłam się. Patrzyłam na nich i czułam niesmak zmieszany z wyrzutami sumienia. Boże, wychowałam życiowe kaleki. To moja wina. Dlatego nie mogłam się wycofać, nawet jeśli mnie znienawidzą. Uparcie żądałam, by znaleźli pracę i dzielili ze mną obowiązki w domu. Albo fora ze dwora. Nie obchodzi mnie, gdzie się wyprowadzą. Ostrzegłam, że pozbędę się innych ich rzeczy tak samo jak laptopów.

Następnego dnia córka zrobiła pranie, a syn zakupy. I chyba odkurzyli, gdy mnie nie było w domu. Tydzień później Ewka znalazła pracę w jakimś salonie paznokci, a Wiktor rozglądał się za czymkolwiek. Ostatecznie załapał się jako kierowca w pizzerii. Może nie były to ambitne zajęcia, ale oboje zaczęli zarabiać. Wstawali rano, szykowali się, szli do pracy. Wreszcie dostrzegali, ile roboty jest w domu, i uczyli się kombinować, jak to wszystko pogodzić.

Oby umieli rozwinąć skrzydła i polecieć…

Miesiąc później syn się wyprowadził, żegnając mnie z obrażoną miną. Ciągle był zły, że zmusiłam go do ruszenia tyłka sprzed komputera. Córka położyła na stole pieniądze za swoją część czynszu i rachunków.

– Ja bym wolała zostać, jeśli nie masz nic przeciwko. Będę się dokładać i sprzątać, mogę też spróbować coś ugotować.

– Nie mam nic przeciwko, ale teraz musimy dzielić rachunki na pół, skoro twój brat się wyprowadził.

– Tak myślałam. Dlatego dołożyłam trochę więcej na ten miesiąc.

Sprawdziłam, rzeczywiście było tam więcej niż prosiłam.

Uśmiechnęłam się.

– Co powiesz na to, żebyśmy wybrały się gdzieś we dwie na obiad? Ja stawiam.

– Okej. A potem mogę zrobić ci paznokcie? Ja… stawiam – zaśmiała się niepewnie córcia.

Uświadomiłam sobie ze smutkiem, że to była pierwsza nasza taka rozmowa od lat.

Zadziałała terapia szokowa, choć to zawsze jest ryzykowna droga. Z córką dogadujemy się coraz lepiej. Poznała chłopaka, zaczynają myśleć o wspólnej przyszłości. Cieszę się z tego powodu. Syn jeszcze nie dojrzał do tego, by skończyć z dąsami, ale wiem, że pracuje i mieszka gdzieś w lokalu studenckim. Ewa doniosła mi, że jej brat myśli nawet o zaocznej informatyce.

Mam nadzieję, że kiedyś zaczniemy ze sobą rozmawiać i nie będę musiała dowiadywać się od córki, co u niego.

W razie czego zawsze im pomogę, ale muszą wziąć los w swoje ręce. Zbyt długo ich wyręczałam i młode jastrzębie zamieniłam w nieloty. Obym nie narobiła nieodwracalnych szkód. Oby zdołali się wyprostować, rozwinąć skrzydła i polecieć.

Wiesława

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama