„Dzieci męża oskarżały mnie o rozbicie ich rodziny. We własnym domu czułam się jak intruz”
„Starałam się, jak babcię kocham, robiłam, co mogłam, byśmy się zaprzyjaźnili. Dla Tadeusza. zagryzłam zęby i wbrew sobie, z przyklejonym do ust uśmiechem, dogadzałam im, schlebiałam, poświęcałam czas. Wszystko na nic...”.
- redakcja mamotoja.pl
Tadeusza poznałam na mojej wystawie. Z miejsca zaiskrzyło – nie tylko dlatego, że kupił aż trzy moje obrazy. Był dojrzałym mężczyzną, czarującym i imponującym pod każdym względem. Przyjęłam oświadczyny już po pół roku znajomości. Mimo obaw mamy, która uważała, że sporo ryzykuję, pakując się w związek z piętnaście lat starszym facetem, na dokładkę obarczonym rodziną… Ślub wzięliśmy skromny. Zamiast tracić kasę na huczną imprezę, wolałam pojechać w podróż poślubną do Paryża. Poza tym dom pochłaniał mnóstwo wydatków.
Nasz dom… Jak to miło brzmiało. Starą secesyjną willę w nadmorskiej dzielnicy wypatrzyłam dawno. Mimo kuszącej ceny wciąż stała pusta, bo budynek wymagał gruntownego remontu, od dachu po piwnicę. Obiecywałam sobie, że kiedyś – gdy stanę się sławna i bogata – przywrócę mu świetność. O ile ktoś mnie nie uprzedzi. Dzięki Tadeuszowi nie musiałam się już o to martwić. W prezencie ślubnym wręczył mi klucze do wymarzonej willi.
Po naszym powrocie z Paryża remont ruszył z kopyta. Mąż dał mi wolną rękę i urządziłam dom według własnego gustu. Z nowoczesną kuchnią, w której posiłki niemal same się gotowały, ze staroświecką sypialnią, z typowo męskim gabinetem dla mojego męża biznesmena i z jasną przestronną pracownią malarską dla mnie. Nie zapomniałam również o pokojach dla dzieciaków. Tak, wychodząc za Tadeusza, stałam się macochą. To już tak miło nie brzmiało, ale skoro kochałam Tadeusza, czemu jego dzieci miałabym nie polubić? Szczególnie że jemu bardzo na tym zależało.
Przed ślubem spotkaliśmy się parę razy na neutralnym gruncie. Wydawali się ostrożni i nieco nadąsani. Nie zrażałam się jednak, wszak byliśmy teraz jedną wielką rodziną. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Gdy zjawili się u nas po raz pierwszy, nawet nie obejrzeli dokładnie domu, tylko od razu poszli do swoich pokojów. Szesnastoletni dryblas, Grzesiek, na widok komputera mruknął:
Ja nie rozbiłam małżeństwa waszych rodziców!
– No, czyli z nudów tu nie zdechnę. A internet w tej chałupie jest?
– Jeszcze nie, mają założyć na dniach. I to nie jest chałupa.
– Skoro… pani się upiera.
– Miałeś mówić Zosi po imieniu – przypomniał mu ojciec.
– Wedle rozkazu – zasalutował.
Z czternastoletnią Martą poszło mi jeszcze gorzej. Ani słowem nie skomentowała wystroju wnętrza, tylko od razu rzuciła się na łóżko i zaczęła bawić swoją komórką. Zrobiło mi się przykro. Stałam przez chwilę w progu, niepewna, jak się zachować. Nawet nie raczyła na mnie spojrzeć, więc wyszłam. Schroniłam się w pracowni, gdzie znalazł mnie mąż, gdy skończył pomagać synowi w instalowaniu jakichś gier.
– Czy ja im coś złego zrobiłam? – pożaliłam się, kiedy do mnie podszedł.
– Będzie lepiej, kochanie. Daj im czas. Muszą się oswoić…Chyba wciąż liczyli, że zejdę się z ich matką. Nasz ślub pozbawił ich złudzeń.
– I dopiero teraz mi o tym mówisz? Nie mogłeś wcześniej mnie ostrzec?
– I co? Nie przyjęłabyś oświadczyn, bo moje dzieci sobie tego nie życzą?
– No nie, ale wreszcie rozumiem, skąd te kwiaty niepasujące do okazji!
Po wyjściu z urzędu Marta wręczyła mi chryzantemy. Nie jestem przesądna, ale powiało grozą. Nie doszukiwałam się premedytacji w jej niestosownym geście, zresztą już szybowałam myślami w kierunku Paryża. Jednak teraz zwątpiłam. Jak mamy się dogadać przy jawnej niechęci ze strony smarkaczy?
Z mojego punktu widzenia przyjacielskie rozstanie Tadeusza z byłą żoną miało jeden poważny minus. Alicja nie stawiała żadnych przeszkód w kwestii kontaktów ojca z dziećmi. Co gorsza, jako architekt często wyjeżdżała i wówczas nie miała oporów, by zwalić nam potomstwo na głowę. Bez uprzedzenia i poza grafikiem. Teoretycznie powinno mnie cieszyć takie zaufanie. Cóż… jakoś nie skakałam z radości.
Odmowa nie wchodziła w grę, wyszłabym na jędzę, choć wolałam dobrze się przygotować na starcie z gówniarzami. Boże, nie powinnam tak mówić, ale też zaleźli mi za skórę, aż przykro. Starałam się, jak babcię kocham, robiłam, co mogłam, byśmy się zaprzyjaźnili. Dla Tadeusza. Był dobrym ojcem, bardzo przywiązanym do dzieciaków. Tęsknił za nimi i gdy z jakichś względów nie mogli się spotkać – wyraźnie to przeżywał. Niesnaski między nami też go dręczyły. Toteż zagryzłam zęby i wbrew sobie, z przyklejonym do ust uśmiechem, dogadzałam im, schlebiałam, poświęcałam czas. I ponosiłam klęskę za klęską. Zasada przez żołądek do serca nie sprawdziła się. Specjalnie nauczyłam się robić pizzę, gdyż Grzesiek był jej fanem. Efekt – ugryzł kęs i wypluł. Ponoć dziwnie smakowała.
Jak dyskutować z takim argumentem? Z kolei gdy upiekłam tort na imieniny Marty, ta nawet go nie tknęła.
– Odchudzam się – burknęła.
– Od kiedy? – zdziwiłam się. – Jesteś szczupła i nie potrzebujesz żadnej diety, aż ci zazdroszczę – podlizałam się.
– Spoko – przerwała mi. – Odchudzam się. Od teraz.
Nie podobała wam się komedia? Może thriller?
W ramach integracji wzięłam ich do kina, na głośno reklamowaną komedię. Publika świetnie się bawiła, ja też bym mogła, gdyby nie te dwa złośliwe gnomy. Marta siedziała z grobową miną, Grzesiek – ostentacyjnie ziewał. Zwyczajnie robili mi na złość!
Cokolwiek zaproponowałam – sabotowali. Próby rozmów też spełzały na niczym. Cwany pasierb załatwiał mnie jednym pytaniem tyczącym futbolu. Rany, miałam jeszcze zacząć się interesować piłką nożną, by zdobyć u niego punkty? Raz się przemogłam, poszłam z panami na mecz i czułam się tam jak piąte koło u wozu. W ogóle nie zwracali na mnie uwagi. A kiedy zapytałam, którzy to nasi, nawet Tadeusz wybuchnął śmiechem. Więc na co ta męka? Natomiast Marta…
– Uwzięłaś się? Nie rozumiesz po polsku? Nie jesteś moją matką, nie muszę z tobą gadać! – spławiła mnie przy kolejnym podejściu do pogawędki.
– Ale może byś chciała? Poplotkować z mamą nie zawsze się da. O chłopakach…? Mogłabym ci coś doradzić…
– Jasne. Na przykład, jak podrywać cudzych mężów. Obejdzie się.
Zabolało. Cios był poniżej pasa, zarzut cholernie niesprawiedliwy. Nie z mojej winy rozpadło się małżeństwo jej rodziców. Rozstali się, zanim Tadeusz mnie poznał. Po prostu się im nie udało. Bywa. Przyjaźń nie zastąpi miłości ani namiętności, która się wypaliła. Próbowałam jej to wytłumaczyć. Daremnie. Marta skończyła dyskusję, wkładając słuchawki do uszu. Jej wzrok omijał mnie jak trędowatą.
Tak się przy nich czułam. Jak trędowata! W moim własnym, wymarzonym domu! Na dokładkę straciłam wenę, bo zamiast skupić się na pracy, w kółko zastanawiałam się, co robię źle. Miało być tak pięknie. Nie było. Czyżby moja mama wykrakała?
Co gorsza, Tadeusz, znajdując się między młotem a kowadłem, zwykle stawał po stronie swoich dzieci. Bronił ich, tłumaczył, mnie radził cierpliwość. W końcu przesadził. Zestresowana zbliżającym się najazdem nastoletnich dręczycieli, przy kolacji poskarżyłam się, że dłużej tego nie wytrzymam.
– We własnym domu jestem ignorowana, traktowana jak… jak macocha!
– Nie dramatyzuj, skarbie – odparł.
– Będzie lepiej.
– Wciąż to powtarzasz. Uszami mi już wychodzi! A jak nie? A jak zajdę w ciążę? Twoje dzieci zaczną dla odmiany tępić nasze dziecko? Jak teraz tępią mnie, choć tak się staram.
– Może za bardzo… – westchnął. – Daj im trochę luzu. Gdzie się obrócą, już czyhasz z kolejnym smakołykiem czy propozycją. Pływalnia, gra w scrabble, kino… Z tą wyprawą do muzeum już zupełnie przegięłaś.
– Przegięłam? Czyham?! Czyli narzucam się, twoim zdaniem? Świetnie! Jutro dam im mnóstwo luzu, wiesz? Po prostu się wyniosę!
Nie słuchałam jego przeprosin ani apeli. Ledwie po trzech miesiącach małżeństwa spakowałam się i pojechałam do mamy. Nie powiedziała „a nie mówiłam”, gdy ze łzami rzuciłam się jej w ramiona. Długo mnie tuliła, wreszcie usadziła na kanapie i dała pudełko chusteczek. Potem kazała zeznawać. Smarkając i zaczynając niemal każde zdanie od „bo oni”, wylałam swoje żale na pasierbów. Mężowi też się oberwało, że nielojalny i stronniczy.
Mama słuchała, obserwując… kota.
Leżał rozwalony na parapecie i leniwie grzał się w słońcu. Najwyraźniej poprawiło mu się. Zwykle na mój widok zaszywał się w jakimś kącie. W ogóle był dziki i nieprzyjazny. Gdy próbowałam go pogłaskać czy wziąć na kolana – prychał, drapał, nawet gryzł. Mama przygarnęła go krótko po moim ślubie. Dla towarzystwa. A ten niewdzięcznik wciąż wymiotował, niszczył meble i traktował doniczkę z fikusem jak kuwetę. Mama cierpliwie znosiła jego okropne zachowanie, twierdząc, że dla kota nowy dom to wielki stres. Potrzeba czasu, żeby się oswoił.
Taktyka odniosła skutek. Zatkało mnie, gdy w pewnym momencie kot zlazł z parapetu i wskoczył mamie na kolana. Usadowił się wygodnie, nadstawiając grzbiet do pieszczot.
– Ale komitywa – mruknęłam.
– Wreszcie się do mnie przekonał. Nawet śpimy razem.
Mama się uśmiechnęła. Potem spojrzała na mnie z zastanowieniem.
– Hm, tylko znowu się nie zdenerwuj, ale sądzę, że Tadeusz może mieć rację. Przesadzasz z nadgorliwością. Marta i Grzesiek są trochę jak te koty w obcym domu. A ty zagłaskujesz ich na śmierć, zamiast dać czas i przestrzeń, aby się odnalazły w nowym miejscu i sytuacji. Nie dziwota, że drapią.
– Znaczy co, mam ich olać?
– Jejku, nie popadaj ze skrajności w skrajność. Po prostu zajmij się swoimi sprawami. Trochę dystansu, zdrowego egoizmu nie zaszkodzi. Nie odgaduj ich życzeń, nie dogadzaj na siłę. Będą chcieli, sami przyjdą.
Patrząc na zadowolonego, mruczącego kota, musiałam się z nią zgodzić. Noc miałam niespokojną. Śnili mi się ludzie o kocich rysach i obyczajach… Rano obudziłam się z pomysłem na nowy obraz, a może nawet całą wystawę. Śniadanie zjadłam niemal na stojąco i pognałam do domu. Zmartwionego Tadeusza przeprosiłam i czule pocałowałam. Dzieciakom rzuciłam dziarskie „cześć” i zniknęłam w pracowni. Nie chciało mi się stać przy garach, więc gdy zgłodnieli, zaproponowałam zamówienie czegoś na wynos. Wybrali pizzę, którą spałaszowaliśmy w milczeniu. Lepsza cisza, pełna smakowitego mlaskania niż sztuczne podtrzymywanie rozmowy.
Potem wróciłam na górę, skąd wieczorem wywabiła mnie głośna kłótnia. Rodzeństwo wyrywało sobie pilota. Marta chciała oglądać film, Grzesiek boks na kanale sportowym. Żadne nie zamierzało ustąpić i skorzystać z małego telewizora w kuchni, co sugerował Tadeusz. Też podniesionym głosem. Kiedyś włączyłabym się do mediacji, daremnie próbując zadowolić wszystkich. Ale czyż mama nie wspomniała o zdrowym egoizmie…
– Albo się dogadacie, albo żadne niczego nie obejrzy – oświadczyłam stanowczo. – Pracuję na górze i wasze wrzaski mi przeszkadzają.
Smarkaczy zamurowało, a mąż spojrzał na mnie z uznaniem. Ostatecznie panowie obejrzeli wspólnie boks, gdyż obrażona Marta pomaszerowała do siebie, na odchodnym mierząc mnie wzrokiem bazyliszka. Trudno. Minęły dwa miesiące. Powoli nam idzie wzajemne oswajanie, opornie. Ale drobne sukcesy też mam na koncie. Tydzień temu Grzesiek poprosił, bym pomogła mu przy kolażu na zajęcia plastyczne. Zgodziłam się i dostaliśmy szóstkę. Natomiast przedwczoraj Marta o nic nie prosiła, tylko wzięła sobie mój własnoręcznie zrobiony sweter. Potem się tłumaczyła, że nie chciała mi przeszkadzać w pracy, dlatego nie spytała o pozwolenie.
– Twoje ciuchy są tak dziwaczne, że aż fajne. Zrobiłam furorę na imprezce. Powinno ci to schlebiać! – prychnęła.
– I schlebia. Ale nie toleruję podkradania rzeczy – stwierdziłam.
– To może mi coś uszyjesz na urodziny, zamiast piec jakiś durny tort? – rzuciła wyzywającym tonem.
– Bardzo chętnie.
– Tak? – speszyła się. – Super. Tylko nie wyobrażaj sobie zaraz Bóg wie czego, że się skumplujemy czy… coś.
– Ani mi to w głowie – odparłam, splatając za plecami palce.
Zofia, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż zmusił mnie, żebym posłała syna do szkoły o rok wcześniej. Teraz mały cierpi, bo dzieci z niego kpią”
- „Mój 10-letni syn wykradał mi pieniądze z portfela i zamiast się przyznać, uciekł z domu. Nie potrafię ponownie mu zaufać”
- „Mój były mąż przepisał cały majątek na nową żonę, udaje choroby. Wszystko po to, by nie płacić na dziecko”