Reklama

Nie mogłam bezczynnie patrzeć, jak mała Zuzia terroryzuje swojego dziadka. Zainterweniowałam...

Reklama

Odprowadziłam Kubę pod szkołę, upewniłam się, że nie zapomniał o kanapkach i pomachałam mu na pożegnanie. Wracając do domu, wstąpiłam jeszcze po zakupy na obiad; synowa i syn pracowali całymi dniami, więc starałam się im pomóc najlepiej, jak potrafiłam.

Zwłaszcza, że po śmierci męża czułam smutek i pustkę, której nawet Pimpek – mój ukochany kot – nie potrafił wypełnić. Tak więc codziennie rano przychodziłam do dzieci, by wyekwipować wnuka i wesprzeć trochę młodych. Właśnie zastanawiałam się, co dzisiaj ugotuję na obiad, gdy moje rozmyślania przerwał histeryczny wrzask, jakby ktoś żywcem obdzierał dziecko ze skóry.

Nie tylko ja się odwróciłam; kilku innych klientów bazarku ze zdziwieniem obserwowało starszego pana, który nieomal na siłę ciągnął za sobą czteroletnią dziewczynkę.

Mała wierzgała, wrzeszczała, aż w końcu wyrwała się i rzuciła na ziemię

– Zuzia, chodź, bo się spóźnimy – prosił dziadek.

Ale Zuzia ani myślała go posłuchać; z jej gardła wydobywał się wrzask, którego nie powstydziłby się rodowity góral albo kibic Arki Gdynia. Tak więc dziadek apelował, coraz bardziej zakłopotany – no bo jak to, dziecko krzyczy, pomyślą, że dzieje mu się krzywda, wstyd przed sąsiadami i takie tam – a wnuczka, im on bardziej prosił, tym głośniej wrzeszczała.

Do moich uszu dotarły krytyczne komentarze osób obserwujących zajście; miałam tylko nadzieję, że ów bezradny dziadek ich nie usłyszał. Koniec końców dziadzio się poddał; powiedział, że wracają do domu, na co mała natychmiast przestała wrzeszczeć, podała mu grzecznie rączkę i pociągnęła za sobą.

W domu, obierając ziemniaki, nadal rozmyślałam o porannym spektaklu urządzonym przez kilkuletnią terrorystkę. Kubuś też kiedyś próbował mnie i synową terroryzować różnymi sposobami, głównie wrzaskiem.

Jedyne, co można było zrobić, to ignorować krzykacza

Nawet nie zauważyłam, jak wybiła trzynasta i trzeba było pójść po Kubę. Gdy tylko wnuk wyszedł przed szkołę, rozpoczął monolog o tym, jak minął mu dzień.

– I wiesz, babciu, mój rysunek spodobał się pani najbardziej, a Kamil uważał, że jego jest ładniejszy i się popłakał, i wtedy Damian zaczął się z niego śmiać i przezywać, że jest dziewczyną, bo tylko dziewczyny płaczą, i Kamil płakał jeszcze bardziej… – ćwierkał mi do ucha, podskakując wesoło.

Dziecięca paplanina to naprawdę coś niesamowitego! Ale sprawia często, że człowiek się wyłącza...

– A na przyrodzie wiedziałem prawie wszystko, o co pytała pani, i mogę już pisać w zeszycie w jedną linię, a nie w trzy. Bardzo się cieszę, ale trochę szkoda, bo ten z trzema liniami był kolorowy, a ten w jedną linię ma tylko czarne kreski, a ja lubiłem te czerwone i niebieskie, ale to chyba znaczy, że już jestem duży, prawda, babciu? – wyrwał mnie z zamyślenia nieoczekiwanym pytaniem.

Muszę przyznać, że przestałam go słuchać i pochłonęły mnie własne myśli. Ale nie dałam tego po sobie poznać.

– Tak, wnusiu, oczywiście, że jesteś duży, a ja jestem z ciebie dumna, że możesz już pisać w całkiem dorosłych zeszytach – powiedziałam.

Kuba aż pojaśniał

Od zawsze najlepiej działały na niego zapewnienia, że jest się z niego dumnym. Taka mała, pokrętna męska logika objawiająca się w kilkulatku. Nazajutrz, jak co dzień, odprowadziłam Kubusia do szkoły, a potem – sama nie wiem czemu – powędrowałam tam, gdzie wczoraj widziałam bezradnego starszego pana z małą manipulantką.

Tak, jak się spodziewałam, czy raczej miałam nadzieję, zastałam ich dokładnie w tym samym miejscu i identycznej jak poprzednio sytuacji; dziadek prosił i tłumaczył, Zuzia odstawiała przedstawienie.

W końcu przełamałam się i podeszłam do nich.

– Młoda damo, jak będziesz tak głośno krzyczała, to w końcu twój głos ucieknie i nie będziesz mogła wypowiedzieć ani jednego słowa – poinformowałam małą sekutnicę poważnym tonem.

Mała wygięła usta w podkówkę.

– Dziadzia, ale ja lubię śpiewać, nie kcem, zeby mój głoś siobie posiedł – wybąkała.
– No to przestań tak krzyczeć – podchwycił dziadek i uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością.
– A czemu ty tak płaczesz, co? – zagadnęłam dziewczynkę, kucając przy niej.
– Bo… bo ja nie kcem do kola.
– A czemu nie chcesz do przedszkola? Przecież tam dzieci uczą się śpiewać! Wszystkie panie, które teraz ładnie śpiewają, właśnie tam się tego nauczyły – powiedziałam.

Oczy małej rozszerzyły się ze zdumienia

Wstała nawet z ziemi i wtuliła się w nogi dziadka.

– To co, idziemy do przedszkola? – zapytałam, podając jej rękę.

Niewiele myśląc, Zuzia wyciągnęła łapkę i nie puszczając starszego pana, zadarła głowę do góry.

– Idziemy – zdecydowała.

I tak, chcąc nie chcąc, odprowadziłam pana Stefana i Zuzię do przedszkola. Przez całą drogę mała wypytywała o piosenkarki i co trzeba zrobić, żeby śpiewać do prawdziwego mikrofonu. Tak więc opowiadałam, odpowiednio ubarwiając.

– Bardzo pani dziękuję – powiedział pan Stefan, gdy Zuzia pobiegła do swojej grupy. – Nie wiem, co bym bez pani zrobił. Ten mały diabeł już tydzień mnie terroryzuje. Córka jest w szpitalu, zięć pracuje od rana do nocy, więc odprowadzanie Zuzi do przedszkola spadło na mnie. Musi się wreszcie przyzwyczaić!
– Przyzwyczai się, tylko trzeba stanowczo – uśmiechnęłam się, starając się dodać mu otuchy.
– Da się pani zaprosić w ramach podziękowania na kawę?
– Z przyjemnością.

Nawet nie zauważyłam, kiedy minęła trzynasta

Zerwałam się jak oparzona i przeprosiłam pana Stefana, tłumacząc się koniecznością odebrania wnuka ze szkoły. Wtedy starszy pan zapytał nieśmiało:

– Pani Marysiu, jeśli to nie byłby problem… Gdy już odprowadzi pani jutro Kubusia, mogłaby mi pani pomóc z tą małą diablicą?
– Oczywiście – zapewniłam i popędziłam do wnuka.

Miesiąc później Zuzia sama wyrywała się do przedszkola. Gdy zięć pana Stefana wziął urlop ojcowski, który przysługiwał mu z racji narodzin drugiego dziecka – to właśnie była przyczyna pobytu mamy Zuzi w szpitalu – to on odprowadzał małą.

A skąd wiem, że wszystko ułożyło się dobrze? No cóż, dziś ze Stefanem szykujemy obiad, podczas którego zamierzamy zapoznać ze sobą nasze dzieci. Odkąd pomogłam mu okiełznać Zuzię, spotykaliśmy się regularnie i to był zawsze bardzo miły czas. Kto powiedział, że babcia i dziadek nie mogą się w sobie zakochać?

Maria, lat 58

Czytaj także:

Reklama
  • „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
  • „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
  • „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”
Reklama
Reklama
Reklama