Reklama

Chłopczyk źle się poczuł, kiedy wraz z rodzicami przebywał na noworocznych wakacjach na Barbadosie. Wcześniej nie miał żadnych objawów choroby. Kiedy jego bliscy zorientowali się, że sprawa jest poważna, zawieźli dziecko do pobliskiego szpitala. Diagnoza ścięła ich z nóg – mały Ace chorował na ostrą białaczkę szpikową.

Reklama

Rodzice prosili, by pozwolić ich dziecku godnie odejść

Wkrótce doszło do dramatu. 8 stycznia chłopczyk doznał wylewu krwi do mózgu, stracił przytomność i już nigdy się nie obudził. Lekarze orzekli śmierć mózgu. Rodzice stracili wszelką nadzieję, zrozpaczeni prosili, aby odłączyć synka od aparatury podtrzymującej życie.

Okazało się jednak, że zgodnie z prawem obowiązującym na Barbadosie nie można odłączyć człowieka od aparatury, jeśli wciąż bije jego serce. A serce malutki Ace miał zupełnie zdrowe. Z pomocą maszynerii biło ono mocno, tylko że jednocześnie białaczka siała spustoszenie w jego organizmie.

Rodzice chłopca przeżyli prawdziwe tortury. Czuwali przy nieprzytomnym synku i patrzyli, jak jego ciało pokrywają siniaki.

"Moje biedne dziecko leży tam ze zdiagnozowaną śmiercią mózgu i nawet nie wie, że tu jest. On nie wie, że tu jesteśmy, a oni utrzymują jego ciało przy życiu, narażając go na infekcje, ponieważ rak osłabił jego układ odpornościowy. (...) To okrutne i złe siedzieć obok dziecka ze świadomością, że nie żyje, a respirator wciąż sprawia, że jego serce bije. Chcę tylko zabrać go do domu, ale okazuje się, że to niemożliwe" – pisała mama chłopczyka w mediach społecznościowych.

W sprawę zaangażowało się brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych. W Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi rodzina chłopca, po stwierdzeniu śmierci mózgu uznaje się, że ciało również jest martwe.

Ace zmarł w minioną sobotę. Jego mama zamieściła w mediach łamiące serce pożegnanie: „Będę cię kochać i pamiętać do końca moich dni”.

Źródło: Daily Mail

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama