Dzięki in vitro jesteśmy rodzicami
Dobrali się jak w korcu maku. Nie tylko charakterem, temperamentem, zainteresowaniami. Obojgu medycyna nie dawała szans na zostanie rodzicem.
- Edipresse
Dzięki zapłodnieniu metodą in vitro mają dziś dwie wspaniałe córki: 4-letnią Zosię i 5-miesięczną Antoninę.
Stworzeni dla siebie
Steffen jest Duńczykiem. Ma niebieskie oczy i jasne włosy. Ula – niewysoka, drobna brunetka właśnie tak wyobrażała sobie typowego mieszkańca Skandynawii. Ale nie o wygląd przecież chodzi. Ważniejsze, że w jego ramionach czuje się bezpiecznie.
– Każdej kobiecie życzę takiego męża – śmieje się, aż widać iskierki w jej brązowych oczach. – Steffen jest opiekuńczy, troskliwy, odpowiedzialny. I szczery. Już na początku naszej znajomości nie ukrywał, że był chory na białaczkę i przebył chemioterapię po przeszczepie szpiku.
– Miałem 21 lat, gdy dowiedziałem się o tej strasznej chorobie – wspomina Steffen. – Gdy leżałem w szpitalu, lekarz poradził, żebym zdeponował nasienie. Wtedy marzyłem tylko o tym, by przeżyć. O przyszłej rodzinie, dzieciach nawet nie myślałem. Lekarz przewidział, że pewnie kiedyś zapragnę zostać ojcem, a po chemioterapii będę przecież bezpłodny. Oddałem nasienie, które było przechowywane w klinice w specjalnym termosie. Pomyślałem, że może nie jest ze mną tak źle, skoro lekarze przewidują, że będę chciał mieć dzieci. Leczenie powiodło się. Steffen wyzdrowiał i kilka lat później przyjechał na studia ekonomiczne do Polski...
Ula była jedynaczką. Odkąd pamięta, tęskniła za rodzeństwem i myślała, że kiedyś będzie miała całą gromadkę dzieci. W wieku 24 lat z powodu jakiejś kobiecej dolegliwości trafiła do lekarza. Badania wykazały niedomogi hormonalne i patologię jajników. "Dzieci pani pewnie mieć nie będzie" – ostrzegł lekarz. Najpierw przeżyła szok, potem powoli oswoiła się z tą myślą.
Poznali się na prywatce u wspólnego znajomego. Najpierw po prostu się przyjaźnili. Potem coś zaiskrzyło. Którejś nocy Steffen wyznał jej, że jest bezpłodny. "Ale nasienie mam zdeponowane" – dodał szybko.
Pomyślałam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. – Ja też mogę mieć kłopoty, aby zostać matką – wyjaśniła szczerze Ula i pomyślała natychmiast, że trafili na siebie chyba cudem. Gdyby się nie udało, gdyby nigdy nie mieli dzieci, przynajmniej nie będą się o to nawzajem obwiniać. Wtedy po raz pierwszy zaczęli mówić o adopcji. Ale oboje byli pewni, że mimo wszystko spróbują postarać się o własne potomstwo.
Podróż z zieloną walizką
Sześć lat temu w rodzinnym miasteczku Steffena wzięli ślub. Już wtedy oboje marzyli o dziecku. Ula wiedziała, że bez pomocy medycyny się nie obejdzie.
Z przejęciem słuchała opowieści koleżanki z pracy, która urodziła dziecko dzięki zapłodnieniu in vitro. Postanowiła zaufać tej metodzie. W Warszawie znalazła prywatną przychodnię leczenia niepłodności Novum, gdzie, jak słyszała, wykonują te zabiegi profesjonalnie i skutecznie. Zdecydowała, że tam poddadzą się leczeniu.
Podróż z zieloną walizką zapamiętamy na zawsze. – Najpierw należało przywieźć z duńskiej kliniki termos z zamrożonym nasieniem męża – opowiada Ula.
Cała podróż nie mogła trwać dłużej niż 24 godziny, bo tylko tyle czasu "wytrzymuje" termos. A lot samolotem nie wchodził w grę. To było niedługo po 11 września 2001 r. i bali się, że celnicy będą chcieli otworzyć termos. Popłynęli więc promem.
– Nigdy nie zapomnę tej niesamowitej podróży – uśmiecha się Ula. – Termos umieściliśmy w zielonej walizce i pilnowaliśmy jej jak największego skarbu. Nawet na posiłki chodziliśmy z walizką. Do dziś ją przechowujemy na pamiątkę.[CMS_PAGE_BREAK]
Ze Świnoujścia do Warszawy dojechali samochodem. Ula kurczowo trzymała walizkę na kolanach. – Wiedzieliśmy – mówi Steffen – że żywotność plemników może być osłabiona. Nasienie oddawałem już w czasie choroby. Poza tym termos jednak przepuszcza ciepło. Nie mieliśmy pewności, czy po rozmrożeniu będzie wystarczająco dużo żywotnych plemników. Ula dostała hormony do stymulacji jajników, aby jej organizm mógł wyprodukować więcej komórek jajowych niż w normalnym cyklu. Potem pozostawało już tylko czekać na tzw. zabieg mikromanipulacji – kiedy do komórki jajowej wstrzykuje się pod mikroskopem tylko jeden, najlepszy plemnik. Dr Małgorzata Kozioł z Novum z zegarmistrzowską precyzją wyłapała z rozmrożonego nasienia kilka najbardziej żywotnych plemników i na szkiełku (czyli in vitro) połączyła z komórkami jajowymi pobranymi od Uli. – Wierzyliśmy, że musi się udać – teraz albo nigdy. – Może to nasza determinacja sprawiła, że udało się już za pierwszym razem – zastanawia się Ula. – Tak samo zresztą było z porodem. Trwał długo i już szykowano mnie do cesarki. Tak się tego wystraszyłam, że szybciutko urodziłam siłami natury – dodaje ze śmiechem. Steffen wziął na ręce swoją córeczkę. Tulił ją i lulał, przemawiał do niej. Miał łzy w oczach... Długo nie chciał oddać małej Zosi pielęgniarkom. Od razu też zapytał Ulę, czy, tak jak on, chciałaby mieć drugie dziecko...
In vitro to nie wstyd!
Ale tym razem nie poszło tak łatwo. Przez dwa lata Ula przeszła sześć prób zapłodnienia in vitro. Dwa razy poroniła, cztery zapłodnienia były nieudane. Ale w końcu udało się! To wielki sukces, zwłaszcza że od zamrożenia nasienia minęło aż 12 lat.
Drugą ciążę znosiła nie najlepiej, szybko się męczyła i dlatego nie mogła się już doczekać porodu. Tym razem oboje ze Steffenem postanowili, że poród odbędzie się w domu, pod okiem dwóch położnych. Telefon do najbliższego szpitala był pod ręką. Wszystko przebiegło bez komplikacji. Steffen delikatnie polewał wodą żonę siedzącą w wannie, a potem z dumą przecinał maleństwu pępowinę.
Tonia urodziła się 5 miesięcy temu. Jest oczkiem w głowie nie tylko rodziców, ale i starszej siostry. Zosia nie może się już doczekać, kiedy malutka podrośnie na tyle, że będą mogły się razem bawić. Rodzice zastanawiają się czasem, w jakim języku dziewczynki będą ze sobą rozmawiać, bo Steffen mówi do córeczek po duńsku, a Ula po polsku. – Kiedy Zosia i Tonia podrosną, na pewno powiemy im, w jaki sposób się poczęły. To żaden wstyd – tłumaczy Ula. – Wstyd mi raczej za ludzi, którzy dzieci poczęte dzięki metodzie in vitro wytykają palcami. Będę córeczkom tłumaczyć: żyjesz dzięki pomocy medycyny, tak jak ludzie po przeszczepach. Nie rosłaś w probówce, ale w moim brzuchu. A ponieważ miałam trudności z zajściem ciążę, poczęłaś się dzięki specjalnemu zabiegowi...
Ula śmieje się, że Steffen jest teraz nieco zdominowany przez płeć piękną. Myślą więc o jeszcze jednym dziecku. Może się uda i będzie syn? – Fajnie byłoby mieć "wszystkie dzieci świata" – żartuje Ula. – A poza tym oboje mamy w sobie tyle miłości, że coraz poważniej myślimy o adopcji. Zawsze przecież chcieliśmy mieć dużą rodzinę...
Anna Stańczak