Reklama

Ona jednak udała, że jedzie na zakupy. Podrzuciła mi synka i wyszła bez słowa. Nie zastanowiło mnie, że długo nie wraca. Od narodzin Stasia rzadko miała czas dla siebie, więc nie chciałam jej popędzać. „Niech pochodzi po sklepach, popatrzy na ludzi” – myślałam.

Reklama

Nawet późnym popołudniem nie przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do córki. Dopiero kiedy zięć zajrzał do nas po pracy i zapytał o Ilonę, pomyślałam, że rzeczywiście przesadziła z tymi zakupami. Dzwoniliśmy do niej, ale nie odebrała. Nie odpisała też na żadną z naszych wiadomości.

Długo nie mogłam uwierzyć, że nas porzuciła. Wszystko, co zdarzyło się później, przypominało serial kryminalny.

Policjantka zapytała, czy nie zauważyliśmy niczego podejrzanego w zachowaniu Ilony. Czy zmieniła się ostatnio? Może poznała kogoś nowego?

Podejrzanego, czyli czego? – obruszyłam się. I dlaczego ta kobieta wspomina o jakimś romansie? Przecież Ilonka cieszyła się swoim związkiem i jak każda matka poświęcała się dla synka, a że nie snuła planów? Kolejny zajmujący się sprawą Ilonki policjant uczepił się tego wątku. „Po co miała wybiegać w przyszłość? Już raz to zrobiła i omal nie pożegnała się z życiem!” – chciałam wykrzyczeć.

Wierzyłam, że Ilonka wróci, zapuka do naszych drzwi i patrząc mi w oczy, przeprosi za głupi żart lub chwilę zwątpienia.

– Coś ją martwiło? Zwierzała się pani ze swoich kłopotów? Może jednak jej związek nie był taki idealny? – dopytywali policjanci.
– Mamo, wiesz coś, o czym ja nie wiem? – wypalił w którymś momencie mój zięć.
– Mogłabym zapytać cię o to samo – odparłam, choć nie wierzyłam, że Marek mógłby ją skrzywdzić.

Tamten facet – owszem, ale nie Marek. Znałam go od dziecka i wiedziałam, że Ilona mu się podoba. Zauważyłam, z jaką radością przyjął wiadomość o wyjeździe jej chłopaka, obserwowałam jego nieśmiałe podchody i kibicowałam mu z całego serca, bo o takim mężu dla Ilonki marzyłam.
– Nie zauważyłam niczego podejrzanego w zachowaniu córki – odpowiedziałam stanowczo na pytania policjantów.

Przy Marku się rozpłakałam.
– Przepraszam – objął mnie, zawstydzony swoimi podejrzeniami. – Po prostu nie rozumiem…
– Ja też nie…

Chciałam go pocieszyć, lecz nie potrafiłam znaleźć słów, którymi mogłabym wytłumaczyć postępowanie córki, bo sama go nie rozumiałam. Przecież wszystko układało się tak dobrze… Dawniej może jeszcze widziałabym sens w jej ucieczce, ale teraz?

– A nie uciekła przypadkiem z byłym chłopakiem? – zapytał przy kolejnym przesłuchaniu policjant. – W zasadzie on też przepadł jak kamień w wodę. Podobno wyjechał do Anglii, potem do Australii, ale sprawdziliśmy, że od dawna nie odezwał się do rodziny. Może jednak napisał do Ilony i stare uczucie odżyło? Słyszałem, że nie traktował jej najlepiej, ale kto wie? Może potrzebowała dreszczyku emocji? W psychologii nazywa się to syndromem sztokholmskim.

Gdyby nie dzielące nas biurko, zdzieliłabym go w twarz za te pomówienia. Jak mógł nawet pomyśleć coś takiego o mojej córce?! Jaki syndrom? Jaki dreszczyk emocji? Moja Ilona i tamten drań?! Wykorzystywał ją od szesnastego roku życia, uzależnił od siebie, osaczył, może nawet zabiłby ją z powodu swojej chorej zazdrości, gdyby… Wstałam i wyszłam, nie oglądając się za siebie. Otwierając drzwi, usłyszałam tylko: „Przepraszam, sprawdzamy każdy trop”.

Słowa śledczego sprawiły, że po raz pierwszy od wielu lat pomyślałam o Adrianie. Nie, nie bałam się jego powrotu, bo wiedziałam, że leży zakopany głęboko w przydomowym ogródku Ilonki… Chyba tylko spychacz mógłby go stamtąd wyrwać razem z korzeniami posadzonych na nim brzóz. „Niemożliwe, żeby przez to odeszła” – pomyślałam, przyglądając się następnego dnia zapuszczonej działce. Od czasu zaginięcia Ilonki Marek przestał dbać o dom i ogród, więc chlubę mojej córki porastały chwasty.
– Mamo, myślisz, że ona żyje? – za plecami usłyszałam głos zięcia.
– Pewnie, że tak – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od drzew. – Musimy tylko na nią cierpliwie poczekać. Skosiłbyś działkę, wypielił kwiaty. Co sobie pomyśli Ilona, gdy zobaczy tak zapuszczony ogród? Ugotuję obiad, dawno nie jedliśmy niczego porządnego – stwierdziłam, ruszając w kierunku ich domu.

Taka już byłam. Ilonka mawiała: „Prędka i zorganizowana”. Potrafiłam odnaleźć się w trudnych sytuacjach. Wtedy też nie straciłam zimnej krwi. Ilona wpadła do domu zapłakana, grożąc, że podetnie sobie żyły, bo zrobiła coś wstrętnego.

Chora zależność

Chwilę trwało, nim udało mi się ją uspokoić. Nie wierzyłam własnym uszom, słysząc, że córka sama, z nieprzymuszonej woli poszła do tego potwora. Przecież mówiłam jej, że to załatwię. Rozmówię się z nim lub doniosę komu trzeba, żeby zamknęli go za kradzieże, nielegalną sprzedaż wódki, zastraszanie albo znęcanie się nad moim dzieckiem. Jeśli to nie pomoże, wynajmę kogoś, żeby porachował mu kości. Dlaczego więc do niego poszła? Nie wystarczyło jej pięć lat poniżania i bicia, by zrozumieć, jakim jest potworem?

Z trudem wyrwałam ją z jego szponów. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku – Ilona wróciła do szkoły i nadrabiała zaległości, Adrian znalazł sobie nową dziewczynę, tym razem w swoim wieku. Po pół roku jednak przez jednego ze swoich kumpli poprosił o spotkanie. Gdybym wiedziała, zabiłabym deskami wszystkie drzwi i okna, byleby tylko zatrzymać ją w domu, ale dałam się zwieść własnemu pragnieniu świętego spokoju. Nie przyszło mi do głowy, że Ilonka może uciec z domu prosto w jego ramiona.

Opowiadała mi później, że chciała tylko z nim porozmawiać, a on zarzucił jej na głowę torbę foliową i próbował zgwałcić. Groził, że nie wyjdzie z tego żywa, więc chwyciła, co miała pod ręką, i biła go tym tak długo, aż ją puścił. „Nie chciałam, mamusiu, nie chciałam!” – krzyczała wtulona w moje ramiona. Mąż omal nie przypłacił drugim zawałem wiadomości o zamordowaniu Adriana. Zawsze wyrzucał sobie, że nie potrafił wyrwać córki z chorej zależności. Bojąc się o jego zdrowie, kazałam zostać mu w domu, a sama z Ilonką poszłam do Adriana. Byłam w takim szoku, że jego zakrwawione ciało nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Poczułam nawet ulgę, kiedy skończyłyśmy.

Następnego dnia pojechałam kupić trochę krzewów i drzewek do ogrodu mojej mamy, który kiedyś miała odziedziczyć Ilonka. To tam pogrzebałyśmy jej oprawcę. Oprócz jego matki nikt nie płakał po Adrianie. Policja też jakoś nie śpieszyła się ze śledztwem, jakby chciała umorzyć tę sprawę. Potem ktoś powiedział, że widział go w Anglii, ktoś inny dodał, że Adrian od dawna marzył o Australii. A że nie odzywał się do matki? Zawsze był nieprzewidywalny.

***
Z trudem, dla dobra wnuczka, wróciliśmy do codzienności. I kiedy już nieco przywykliśmy do nowej sytuacji, przyszedł do mnie list.

„Mamo, musiałam – pisała Ilonka. – Nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie stało. Przecież zabiłam. Obie wiemy, że jestem morderczynią. Wyrzuty sumienia nie pozwalały mi żyć. Bałam się, że dłużej tego nie wytrzymam i się zabiję albo zgłoszę się na policję, a Staś dowie się, kim naprawdę była jego matka. Podziwiam cię, bo dla mnie każdy kolejny dzień był koszmarem. Im bardziej starałam się być szczęśliwa, z tym większą siłą wracało do mnie tamto piekło. Uciekłam i wciąż uciekam. Może kiedyś będę miała odwagę wrócić, ale teraz to jest ponad moje siły. Nie szukaj mnie. Pozwól żyć Markowi, jak zechce. Jeśli się zakocha, trudno, zasługuje na szczęście, a Staś na oddaną mu mamę. Ja zawsze byłam słaba”.

Omal nie pękło mi serce, gdy czytałam te słowa. Chciałam tylko chronić córkę, a sprowadziłam na nią nieszczęście. Dla mnie wszystko było jasne, ją wciąż dręczy sumienie. Może obu nam byłoby łatwiej, gdyby go nie miała…

Beata

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama