Reklama

4-letni chłopiec w nocy z 1 na 2 lipca bardzo źle się poczuł. Wokół miejsca, gdzie 10 dni wcześniej utkwił mu kleszcz, pojawił się rumień. Dziecko skarżyło się na ból brzucha. Chłopiec miał też wysoką gorączkę. Mimo to dyżurny lekarz był zaskoczony, że ojciec szukał dla synka pomocy.

Reklama

„Ludzie, z czymś takim przyjeżdżacie do mnie w nocy?”

Doktor powitał mężczyznę z chorym dzieckiem niezbyt przyjaźnie.

„Ludzie, o której godzinie przyjeżdżacie?” – zapytał.

Według ojca lekarz był zaspany. I wyraźnie miał za złe, że zakłócono mu nocny dyżur.

„Ludzie, z czymś takim przyjeżdżacie do mnie w nocy?” – miał powiedzieć na widok miejsca w pachwinie, skąd 10 dni temu wyjęto dziecku kleszcza.

Na tym wizyta się skończyła.

Prywatny lekarz stwierdził boreliozę, natychmiast przepisał antybiotyk

Ojciec wrócił z 4-latkiem do domu. Na drugi dzień rano zabrał synka do prywatnego lekarza. Ten stwierdził u dziecka boreliozę. Przepisał chłopcu antybiotyk, który ma brać przez 3 najbliższe tygodnie.

O całej sytuacji powiadomiono władze kaliskiego szpitala.

Mimo że lekarz z „nocnej pomocy” nie miał plakietki z nazwiskiem i nie chciał się przedstawić, rodzicom chłopca udało się ustalić, jak się nazywa. Złożyli na niego skargę zarówno w szpitalu, jak w biurze Rzecznika Praw Pacjenta. Trwa wyjaśnianie sprawy.

Źródło: epoznan

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama