Odkąd pół roku temu urodził się mój synek i siedzę z nim w domu, czuję się trochę zaniedbana. Po porodzie przybyło mi kilogramów, których nie mogę zrzucić, mimo że karmię swoje maleństwo piersią. Kubuś bardzo chorował w pierwszych tygodniach życia i zrobił się przez to nieco marudny. Nie śpi po nocach, więc jestem przemęczona, a podkrążone oczy nie dodają mi urody.

Reklama

Dlatego, kiedy mąż przyszedł do domu z informacją, że jego firma organizuje rodzinny piknik, nie byłam tym zachwycona. Normalnie jestem osobą towarzyską, więc byłabym bardzo zadowolona, że mogę spotkać nowych ludzi, porozmawiać, wyrwać się z domu, ale w tej sytuacji…

– Nawet nie mam co na siebie włożyć! Wszystko jest na mnie za małe!

– A ta sukienka, ta niebieska? Tak ładnie zawsze w niej wyglądasz – nie dawał za wygraną Marcin.

Udało mu się mnie rozbawić, bo tę sukienkę, którą tak pamiętał, nosiłam na długo przed urodzeniem Kubusia. Teraz z pewnością się w nią nie zmieszczę. Poza tym jest wciągana przez głowę, a ja przecież karmię synka piersią, muszę więc mieć na sobie coś rozpinanego z przodu.

Zobacz także

Wzbraniałam się jeszcze długo przed pójściem na piknik, ale mąż bardzo nalegał, tłumacząc mi, że w jego biurze nie jest dobrze widziane rezygnowanie z takich imprez.

– Szefowie patrzą na to, kto się utożsamia z firmą. Może od tej imprezy będzie zależał mój awans? – mówił, więc z końcu musiałam ulec.

W końcu Marcin zabrał mnie do sklepu i kupił mi śliczną bluzeczkę w kwiaty, w której czułam się naprawdę świetnie i wyglądałam bardzo kobieco, mimo tuszy.

W piknikową sobotę oboje z Kubusiem byliśmy wystrojeni i gotowi na godne reprezentowanie taty. Widziałam po oczach Marcina, że jest z nas bardzo dumny, kiedy przedstawiał nas szefowi i kolegom z pracy. Wszyscy zresztą z miejsca zachwycili się Kubusiem, który gaworzył i uśmiechał się zadowolony, a potem, zmęczony tym całym zainteresowaniem jego osobą, zasnął spokojnie w wózeczku…

Po dwóch godzinach obudził się z głośnym płaczem. Jak zawsze, gdy jest bardzo głodny.

– Muszę go gdzieś nakarmić – szepnęłam do Marcina, który rozmawiał właśnie z dwoma kolegami.

– Teraz? – rozejrzał się nieco bezradnie, ale zaraz stanął na wysokości zadania. – Słuchaj, tam w rogu ogrodu widziałem fajną altankę. Może w niej nakarmisz naszego brzdąca?

To był dobry pomysł. Drewniana altanka była ukryta wśród zieleni i chyba nieco zapomniana. Z dala od zgiełku rozpięłam bluzkę, a Kuba ochoczo przyssał się do mojej piersi. Po chwili popadł w błogostan, a i ja lekko przymknęłam oczy.

Z odrętwienia wyrwał mnie szelest i jakieś chichoty. Ktoś ewidentnie zbliżał się do altanki. Po głosach poznałam, że to jakaś parka, której chyba zebrało się na amory.

Do głowy by mi nie przyszło odrywać mojego synka od piersi, tym bardziej że przysypiał zadowolony. Byłam pewna, że parka widząc zajętą altankę, po prostu oddali się spokojnie w innym kierunku.

Niestety, przeliczyłam się…

Najpierw do altanki wszedł facet w rozchełstanej koszuli, pociągając za sobą kobietę, również niekompletnie ubraną. Tak byli zajęci całowaniem się, że wcale mnie nie zauważyli! Musiałam chrząknąć i odezwać się, żeby zauważyli moją obecność.

Kiedy w końcu zrozumieli, że nie są sami, aż podskoczyli. A potem… Jeśli sądziłam, że przeproszą i sobie pójdą, to byłam naiwna. Kobieta spojrzała na mnie chłodnym wzrokiem, a facet jak się nie wydarł.

– Co pani tutaj robi?!

– Karmię dziecko – odparłam, siląc się na pozorny spokój, bo patrząc na ich miny, już przeczuwałam kłopoty.

– Publicznie?! To jest publiczne miejsce, tutaj takich rzeczy się nie robi! – facet zrobił się czerwony, aż po pępek widoczny z rozpiętej koszuli.

– A gdzie mam karmić, jak nie w altance? Nikogo tutaj nie było, nikt mnie nie widział… Muszę przecież nakarmić gdzieś syna – zaczęłam się tłumaczyć, licząc jeszcze naiwnie na to, że się jednak opamięta i rozsądek weźmie górę nad jego złością.

– Ale to jest prywatne przyjęcie! – wysyczał coraz bardziej zdenerwowany. – Pani nie ma prawa tutaj robić takich rzeczy! To jest nieprzyzwoite!

– A przyzwoite jest to, co pan tutaj zamierzał robić? – wypaliłam bez namysłu, bo zagotowałam się ze złości; jak on śmiał nazywać tak karmiącą matkę? – Chyba nie przyszedł pan tutaj omawiać spraw służbowych? – dodałam zjadliwie.

– Pani pokazuje piersi! Pani jest obleśna! – głos faceta przeszedł w wysokie rejestry, aż mój Kubuś puścił pierś i obejrzał się na niego zaskoczony. – Pani się powinna zasłonić!

– Byłam zasłonięta przez zieleń, dopóki pan tutaj nie wszedł nie zwracając uwagi na to, że tu jestem i karmię dziecko. A poza tym… Nie ja jedna pokazuję pierś publicznie – spojrzałam wymownie na biust jego partnerki, który wyskakiwał z rozpiętej do połowy brzucha bluzki.

– Pani jest bezczelna! Ja tego tak nie zostawię! – zapiał wkurzony. – Ja… mam możliwości! Proszę się stąd wynosić! To prywatne przyjęcie! – powtórzył.

– Zostałam na nie zaproszona! – odparłam z godnością.

– Ale chyba nie po to, aby się obnażać! – nie dawał za wygraną.

Miałam dosyć tej prostackiej wymiany zdań. Ze zdenerwowania aż trzęsły mi się ręce, kiedy kładłam Kubusia do wózeczka i zapinałam bluzkę, aby wrócić do swojego męża.

– Żegnam! – rzucił mi facet na odchodne. – I proszę tu nie wracać! – dodał z satysfakcją.

Szłam przez trawnik, czując na sobie jego wzrok i walczyłam z tym, aby się nie rozpłakać. Jednak mi się nie udało… Kiedy odnalazłam Marcina, który pił piwo z kolegami, miałam łzy w oczach.

– Co się stało? – zainteresował się natychmiast, widząc moją minę.

– Chodźmy już stąd – wydusiłam z siebie i odwróciłam głowę.

– Ale dlaczego? – mąż był zaskoczony. – Przecież jeszcze nie koniec imprezy, będzie jeszcze pokaz i...

– Chodźmy! Nie pytaj! – poprosiłam przez zaciśnięte gardło i mimo że nie chciałam się rozpłakać, łzy same mi popłynęły. Szlochałam, czując się idiotycznie. Naprawdę nie chciałam robić z siebie pośmiewiska! Czułam się jednak strasznie poniżona.

Widziałam, że Marcin czuje się zażenowany sytuacją, żeby więc wytłumaczyć mu swoje dziwne zachowanie, wydusiłam w końcu z siebie, co takiego stało się w altance, i jak zostałam potraktowana.

Mąż szybko objął mnie ramieniem

– Kochanie, tak mi przykro, że spotkało cię coś takiego – wyszeptał.

Było mi głupio, że zrobiłam scenę przy jego kolegach, zwłaszcza że jeden z nich po chwili zapytał:

– Przepraszam, wyrzucono panią z altanki, kiedy pani karmiła?

Skinęłam głową.

– Wiem, że nie powinnam była tego robić na przyjęciu, ale… – zaczęłam.

– Ależ wprost przeciwnie! Moja żona wielokrotnie karmiła nasze dziecko w miejscach publicznych i nikt jej nigdy w ten sposób nie potraktował. To niedopuszczalne! – w jego głosie brzmiało prawdziwe oburzenie.

I co z tego, że to „niedopuszczalne”, skoro tamten facet jest pewnie szefem mojego męża. Odzywał się do mnie tak władczym tonem, że trudno mi sobie wyobrazić, aby był zwykłym pracownikiem. Oby tylko Marcin nie miał z mojego powodu kłopotów…

Sprawa jednak skończyła się dość nieoczekiwanie, bo… ten kolega, z którym mój mąż pił piwo, wcale nie był zwyczajnym kolegą, tylko właśnie jego przełożonym. Tak, to on właśnie był dyrektorem i szefem Marcina! I nie zamierzał tak zostawić tej żenującej sprawy.

Oburzony uznał, że nie tyle moje zachowanie było niedopuszczalne, co jego pracownika, który wszedł znienacka do altanki! Zachowywał się przy tym nieprzyzwoicie obłapiając koleżankę z pracy, poza tym był pijany i obraził mnie, gościa na firmowym pikniku.

Dostałam od firmy mojego męża oficjalny list z przeprosinami i ogromny bukiet kwiatów, a Kuba śliczną zabawkę. A ten facet, który chciał mnie przegonić? Nie wiem, jakie miał potem nieprzyjemności. Dla mnie ważne jest to, że szef Marcina chce go awansować. A kiedy mnie widzi czasami z wózkiem pod firmą, jak czekam na męża, zawsze się ze mną wita i uśmiecha.

Anna, 28 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja matka zaszła w ciążę w tym samym czasie co ja. Byłam wściekła! Miała służyć mi pomagać, a nie sama siedzieć w pieluchach”
  • „Moja córeczka pokonała raka. Pamiętam, jak płakała, kiedy wypadały jej ostatnie włosy. Teraz obydwie pomagamy chorym, którzy nadal walczą”
  • „Nauczyciele na zdalnym nauczaniu przerzucili CAŁĄ robotę na rodziców. Niczego nie tłumaczyli, tylko wysyłali zadania. Zajmowało mi to cały dzień”
Reklama
Reklama
Reklama