„Każdemu wolno kochać... brzmią słowa starej piosenki. Czasem jednak rozum mówi: Uważaj!”
Jestem nauczycielem z prowincji, w tym roku skończyłem 45 lat. Jednej rzeczy nikt o mnie nie wie. A mianowicie tego, że kochałem swoją – obecnie byłą – uczennicę. Nawet ona. Nigdy jej o tym nie powiedziałem, nie zdradziłem się żadnym gestem czy zachowaniem. Czasem tego żałuję...
- redakcja mamotoja.pl
Poznałem tę dziewczynę, będąc świeżo po rozwodzie. Moje małżeństwo trwało niespełna cztery lata, z czego ostatni rok był fikcją. Żona zdradziła mnie i odeszła do innego – tak to wyglądało z zewnątrz. Jednak prawdę mówiąc, wina za ten stan rzeczy obciąża przede wszystkim moje konto.
Żonę chciałem sobie ukształtować
Bardzo kochałem żonę, może nawet za bardzo, lecz traktowałem ją jak swoją własność, nie uwzględniając jej potrzeb ani odrębności. Sam chciałem o wszystkim decydować, mieć zawsze ostatnie zdanie, kształtować ją niczym Pigmalion Galateę. Kasia miała czytać te książki, które ja czytam; słuchać tej samej muzyki, czesać się i ubierać według mojego gustu. Że przesadziłem z dominacją i paternalizmem – zrozumiałem poniewczasie. I gdy chciałem ratować nasz związek, było już za późno.
Bardzo przeżyłem rozwód. Czułem straszną pustkę, której nie umiałem niczym zapełnić.
Dwa przelotne, niezobowiązujące romanse w tamtym czasie polegały tylko na seksie. Nie miały sensu ani przyszłości, więc w końcu w sprawach damsko-męskich dałem za wygraną i skupiłem się na pracy.
Miała na imię Kasia
Ona, tak samo jak moja była żona, miała na imię Kasia. Ale to nie miało aż takiego znaczenia. Bardziej liczyło się fizyczne podobieństwo: sposób, w jaki odgarniała włosy z czoła, tembr głosu, drobna sylwetka... Gdy zobaczyłem ją pierwszy raz, od razu przykuła moją uwagę, choć wówczas nie myślałem o niej jak o kobiecie. Miała 16 lat, wyglądała na jeszcze mniej, a na moim karku ciążył już czwarty krzyżyk...
Zobacz także
Wzruszała mnie jej delikatność, nieśmiałość, wrażliwość. Na lekcjach rzadko zgłaszała się do odpowiedzi, ale pisała świetne wypracowania, pełne zaskakująco dojrzałych przemyśleń. To one stały się pretekstem do naszych rozmów po lekcjach.
Moja nowa podopieczna była bardzo zakompleksiona, nie wierzyła w siebie. Minęło kilka miesięcy, nim odważyła się pokazać mi swoje próby poetyckie. Łatwo można było z nich wyczytać, co dzieje się w życiu tej dziewczyny, co ją smuci i przez co cierpi. Dom, do którego nienawidziła wracać; ojciec erotoman, znerwicowana matka. Brak przyjaciół, duży dystans do płci przeciwnej.
Zwierzyła mi się zresztą z tego z wszystkiego w drodze na olimpiadę humanistyczną, do której przygotowywałem ją przez całą pierwszą klasę. A przygotowując, zdałem sobie sprawę, że każde spotkanie z nią jest dla mnie niczym promyk słońca w chłodny, zimowy dzień.
Z czasem stałem się dla Kasi nie tylko nauczycielem, który podsuwa odpowiednie lektury i zachęca do pisania wierszy, ale też powiernikiem i przyjacielem.
Nasza relacja nie była typowa, ale i nie wydawała się niestosowna. Nigdy nie spotykaliśmy się ukradkiem, w tajemnicy przed klasą czy gronem pedagogicznym, a na lekcjach traktowałem ją tak samo jak pozostałych uczniów. Nigdy jej nie powiedziałem, że lubię patrzeć, jak zabawnie marszczy nos i jak odrzuca włosy do tyłu. Nigdy jej nie przytuliłem, kiedy mówiła o swoich problemach, choć czasem miałem na to ochotę. Cieszyłem się, że obdarza mnie zaufaniem, że dzięki naszej współpracy odnosi kolejne sukcesy i nabiera pewności siebie.
Tak, brakowało mi kobiety
Będąc już uczennicą klasy trzeciej, Kasia w zauważalny sposób wypiękniała, wydoroślała, nabrała kobiecych kształtów. Nie mogło to ujść mojej uwagi.
Ciągle byłem sam i zwyczajnie brakowało mi kobiety.
Gdy zobaczyłem, jak na szkolnej dyskotece przytula się w tańcu do kolegi, poczułem ukłucie zazdrości – i to był pierwszy sygnał alarmowy. Drugi – kiedy pojawiła się moim śnie, w sytuacji niedwuznacznie erotycznej. Ostatecznie przestraszyłem się swoich uczuć, gdy wiadomość o powtórnym zamążpójściu mojej byłej żony nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Już jej nie kochałem, kochałem Kasię.
Ta konstatacja mną wstrząsnęła. Byłem nauczycielem Kasi – to raz. Dwa – dziewczyna nie miała jeszcze osiemnastu lat! No i nie wysyłała mi żadnych sygnałów, które świadczyłyby o tym, że podkochuje się w starym belfrze. W moim życiu nie było miejsca na tę miłość!
Chwila próby nastąpiła, gdy któregoś wieczoru Kasia przyszła do mojego mieszkania. Jej rodzice akurat się rozwodzili, burzliwie i z przytupem. Płakała i cała się trzęsła, a ja przytuliłem ją jak małe dziecko, bojąc się, że za chwilę zacznę całować jej włosy, usta, ją całą. Ale udało mi się zapanować nad sobą. Skończyło się na długiej rozmowie przy herbacie. Wyszła uspokojona, ja zaś do rana przeleżałem na kanapie, wyobrażając sobie, że ona leży u mego boku...
Z dnia na dzień było mi coraz trudniej. Nie mogłem zmienić naszych przyjacielskich relacji, ochłodzić ich, odsunąć Kasi. Byłoby to dla niej jeszcze jednym zawodem, jaki sprawił jej świat dorosłych. Sam zresztą też tego nie chciałem. Stąd wzięła się znajomość z Agatą – niewiele młodszą ode mnie, także po przejściach, wolną, atrakcyjną, inteligentną.
Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy, w trakcie których łudziłem się, że coś z tego będzie. Niestety – zamiennik nie chciał być czym innym niż tylko zamiennikiem. W łóżku zamykałem oczy i wyobrażałem sobie, że trzymam w ramionach Kasię. Skończyłem ten związek, bo nie czułem się uczciwie.
Zadecydował za mnie los
Gdy Kasia była w klasie maturalnej i stała się pełnoletnia, przychodziły mi czasem do głowy niedorzeczne myśli, żeby – kiedy już skończy szkołę – wyznać jej prawdę. Wciąż nie miała chłopaka, więc może ja mógłbym nim zostać? Marzyłem, że ona studiuje, ja na nas pracuję, chodzimy do kina, jemy kolacje przy świecach... Przypominałem sobie znane mi z literatury i życia związki, które – mimo drastycznej różnicy wieku między partnerami – były szczęśliwe: Picasso, Holoubek, Dymny; mój wuj wreszcie, który ożenił się z kobietą młodszą o 20 lat.
Patrzyłem w lustro na swoje odbicie, przekonując się, że jeszcze nie jest tak źle. A kiedy wracałem do rzeczywistości, czułem się śmieszny.
Na balu maturalnym przeżywałem istne męki. Trzymałem ją – wytęsknioną, upragnioną – w ramionach i poruszałem się jak manekin, choć z innymi uczennicami tańczyłem swobodnie.
Mimo że zawsze piłem tylko okazjonalnie, tamtej wiosny uśmierzałem ból alkoholem zdecydowanie za często. Raz, lekko wstawiony, znalazłem się przed drzwiami jej domu, nie wiedząc właściwie, co chcę zrobić. Dosłownie w ostatniej chwili zdjąłem rękę z dzwonka...
A potem zadecydował za mnie los. Moja mama poważnie zachorowała; okazało się, że wymaga stałej opieki. Doczekałem do końca roku szkolnego, matury Kasi, i przeniosłem się do domu rodzinnego, na prowincję. Zmieniłem szkołę. Moja przedostatnia rozmowa z Kasią, tuż po maturze, była tak naprawdę rozmową o niczym; nie wiem, czy Kasia wyczuła w niej sztuczność, chyba nie.
Na studia zdała z jedną z pierwszych lokat. Napisała mi o tym długi list. Była bardzo podekscytowana nowym miejscem, nowym etapem życia, nowymi znajomościami. Pytała też z troską, co u mnie.
Odwiedziłem ją kiedyś – jeden jedyny raz – kiedy była na drugim roku. Zobaczyłem szczęśliwą, zakochaną dziewczynę. Przedstawiła mnie swojemu chłopakowi i w jego obecności pocałowała mnie w policzek, mówiąc, że jestem jej ukochanym... nauczycielem. Do dziś przesyła mi piękne tradycyjne listy – e-maili i SMS-ów nie znosi. Zimą wychodzi za mąż.
MICHAŁ
Zobacz też:
- "Oddaliśmy syna do domu dziecku, gdy odkryłam, co chciał zrobić siostrze. Przegrałam jako matka"
- "W tej ziemi coś siedzi - ostrzegała mnie pani Hanka. Uwierzyłam, gdy zobaczyłam - to przez to maleństwo, które po prostu chciało żyć"
- "To niewiarygodne, ale przecież też widziałam tego chłopca. A potem mój mąż został uratowany"