„Kiedy ojciec odszedł, dowiedziałem się, że mam już 12-letniego brata. Mój tata go zostawił, a on pilnie potrzebował pomocy”
Często słyszałem te słowa od swojego ojca – że jesteśmy najlepszymi kumplami, a mama nic nie rozumie… Długo w to wierzyłem. Potem od nas odszedł, a ja przekonałem się, ile są warte jego słowa.
- redakcja mamotoja.pl
Masz jakieś pamiątki po ojcu? – zapytała Julia, oglądając zdjęcia, na których był mój tata.
– Nie bardzo – wzruszyłem ramionami. – Wiesz, że nie miałem z nim właściwie kontaktu od dziesięciu lat. Te zdjęcia są ostatnie, jakie mamy razem. Potem to tyle, że czasem dzwonił, kiedy wydawało mu się, że powinien.
Żona pokiwała głową w milczeniu. Pewnie pamiętała, jak mój ojciec zadzwonił do mnie w dniu naszego ślubu, w samym środku pandemonium.
Msza była za dwie godziny, mój drużba nie mógł się dodzwonić do kierowcy, Julka dostała wysypki z nerwów, no po prostu chaos, a tu dzwoni mój tatuś, niewidziany od dobrych czterech lat, i zaczyna się tłumaczyć, że on nie dojedzie na ślub. Zaczął mi opowiadać, jak to nie dostał urlopu na poniedziałek, a przecież by chciał zostać na poprawiny, ale jego szef to dupek i…
– Tato, rozumiem, nie ma sprawy – przerwałem mu, walcząc z nowymi butami, które nie chciały się rozsznurować. – Naprawdę nie mam teraz czasu na rozmowę. Żenię się za dwie godziny.
Wyczułem, że się obraził. No bo jak to? On dzwoni do jedynego syna, a ten nie ma czasu, żeby posłuchać, jak to go świat skrzywdził? Ojciec zawsze taki był – wszyscy byli niedobrzy, świat go nie doceniał i rzucał mu kłody pod nogi, a moja mama go nie rozumiała i wiecznie chciała go zmienić, no to musiał od niej odejść.
Jego związek nie przetrwał
Byłem dorosły, kiedy się rozwiedli, więc tym akurat nie zniszczył mi dzieciństwa.
Dużo bardziej miałem ojcu za złe to, że nastawiał mnie przeciwko mamie, wykorzystywał to, że jako dzieciak dawałem się łatwo manipulować, i wmawiał mi, że jesteśmy „najlepszymi kumplami, a mama to nic nie rozumie”.
Kiedy znalazł sobie nową kobietę, przestaliśmy być kumplami w ciągu dwóch minut bo skrytykowałem jego decyzję.
Potem okazało się, że miałem rację, bo jego nowy związek nie przetrwał nawet pół roku, kolejny zresztą też, ale ojciec już nie chciał ze mną rozmawiać o swoim życiu. Nic dziwnego, mógł się pochwalić tylko kolejnymi nieudanymi związkami i rosnącym zastępem kobiet, które nieuchronnie rozczarowywał.
Kiedy podczas jednej z rzadkich rozmów powiedziałem mu, że się żenię, chciał przyjechać na ślub, wypytywał o Julkę… No ale jak zwykle w jego przypadku to było czcze gadanie, bo sześć lat później moja żona wciąż nie miała okazji poznać teścia.
A teraz zmarł i Julka pytała mnie, jaki właściwie był.
– Słuchaj… – zacząłem powoli, bo nie wiedziałem, co powiedzieć. To pytanie było dla mnie krępujące. – O zmarłych się źle nie mówi, poza tym to był mój ojciec, ale wiesz… tak naprawdę był narcyzem, skupionym na sobie, żyjącym w przeświadczeniu, że świat nie daje mu tego, co mu się słusznie należy. Powiem ci tylko tyle, że moja mama w drugim małżeństwie jest wreszcie naprawdę szczęśliwa i powiedziała mi ze dwa lata temu, że żałuje tych lat spędzonych z ojcem.
Przy grobie czułem się jak intruz
Jego pogrzeb był smutny, właściwie jak całe jego życie.
Niewiele osób przyszło go pożegnać, nie zjawiła się też żadna z kolejnych kobiet, którym przysięgał miłość – pewnie dlatego, że to wszystko były tylko puste frazesy.
Moja mama z mężem była tylko na mszy, na stypę nie poszła. Rodzina ze strony ojca zachowywała się wobec mnie i Julki, jakbyśmy byli obcymi ludźmi, i aż się zacząłem zastanawiać, co tata im o mnie naopowiadał.
Dobrze wiedziałem, że lubił tworzyć własne wersje rzeczywistości. W nich na ogół on był biedny, choć wspaniały, a wszyscy inni podli i nic niewarci.
Po jego śmierci niczego nie dostałem. Ciotka, jego siostra, przejęła wszystko, łącznie z obowiązkami dotyczącymi pochówku. Czułem się na cmentarzu, przy grobowcu rodziny R., jak intruz.
Ciotka i kuzyni mnie ignorowali. Kiedy wychodziłem przez bramę, miałem uczucie, że właśnie zerwały się wszystkie moje więzy z tą częścią rodziny.
To było przykre, bo przecież miałem po ojcu coś więcej niż te parę zdjęć z dzieciństwa. Ale to nie był w żaden sposób mój wybór.
Kilka miesięcy po pogrzebie coś dziwnego wydarzyło się w pracy.
– Kajetan, ktoś do ciebie dzwoni na numer firmowy – powiedziała nasza recepcjonistka i podała mi telefon bezprzewodowy. – Jakaś kobieta, mówi, że sprawa osobista.
Przedstawiłem się i zapytałem, o co chodzi.
– Przepraszam, że tak dzwonię, ale znalazłam w internecie pana nazwisko i zdjęcie. Czy pan jest może synem Ryszarda R.?
Przytaknąłem i kobieta wydała westchnienie ulgi.
– No tak myślałam, pan jest taki podobny do ojca – powiedziała. – Na stronie firmy zobaczyłam pana zdjęcie i to się musiało zgadzać…
– Przepraszam, kim pani jest i dlaczego pyta mnie pani o mojego świętej pamięci ojca? – zadałem konkretne pytanie i momentalnie zorientowałem się, że coś jest nie tak.
Milczenie przeszło w gwałtowne wzdychanie czy może szloch i zrozumiałem, że ta kobieta nie miała pojęcia o śmierci mojego taty.
Nie byłem w stanie dowiedzieć się od niej nic więcej poza tym, że była kiedyś jego partnerką i… miała z nim syna.
Ona była zszokowana wieścią, że ojciec nie żyje, a ja – że mam brata. Przytomnie zanotowałem jej numer i obiecałem zadzwonić następnego dnia.
Powiedziałem o wszystkim Julce i nią też to wstrząsnęło.
– Ona chyba go szukała – rzuciłem myśl. – Musiała wpisać nasze nazwisko do internetu, jest dość rzadkie, więc wyskoczyłem jej ja. Podobno na zdjęciach jestem do niego podobny… No i okazuje się, że mam przyrodniego brata. Co mam teraz zrobić? Poznać go?
Chciała mnie o czymś uprzedzić
Julka była przy mnie następnego dnia, kiedy zadzwoniłem do kobiety imieniem Elwira.
W weekend do niej pojechaliśmy. Dowiedziałem się, że mój brat ma dwanaście lat i jeszcze bardziej mną to wstrząsnęło, bo to oznaczało, że ojciec zdradzał mamę, jeszcze kiedy byli małżeństwem, a dodatkowo potem nawet nie związał się z matką swojego dziecka.
– Naprawdę był zapatrzonym w siebie narcyzem – mruknąłem, ładując do bagażnika wielki zestaw Lego, który miałem zacząć układać razem z Rafałem, moim dwunastoletnim bratem.
Rafał mieszkał z matką na podmiejskim osiedlu. Było tam tak biednie i ponuro, że aż miałem wątpliwości, czy dobrze zrobiliśmy, przyjeżdżając samochodem, bo nie wyglądało to na bezpieczne miejsce.
W domu pani Elwiry było jednak ciepło i przytulnie. Małe, ale kolorowo urządzone mieszkanko zajmowała ona, Rafał i ich dwa koty. Zaproponowała nam herbatę i domowe ciasto, Rafał miał zaraz wrócić z zajęć.
– Muszę pana uprzedzić… – zaczęła, biorąc na kolana kota o rudym pyszczku. – Rafał…
– Proszę mi mówić Kajtek – przerwałem jej.
Nim zdążyła dokończyć, jej syn wrócił do domu. I nagle zrozumiałem, co chciała mi powiedzieć.
Mój przyrodni brat miał zespół Downa. Przyprowadziła go babcia, która – jak
się dowiedziałem – była jedyną osobą pomagającą pani Elwirze w wychowaniu Rafała.
Chłopak momentalnie zdobył serce mojej Julki. Niby dwunastoletni, ale mentalnie jakby bardziej siedmiolatek, ciepły, uczuciowy i wyraźnie zafascynowany moją piękną żoną. Moje serce też podbił.
Kiedy Julka poszła oglądać jego pokój i „pałac dla kotów”, czymkolwiek by był, a babcia się pożegnała i poszła do domu, pani Elwira poprosiła mnie o chwilę poważnej rozmowy.
– Widzisz, Kajtek… ojciec Rafała, no… i twój też… – zająknęła się, ale dzielnie kontynuowała – nie za bardzo lubił tu przyjeżdżać. Myślę, że byłoby inaczej, gdyby Rafał był… no, zdrowy.
Jakież to było podobne do mojego ojca! Dowiedziałem się, że miał romans z młodszą o jedenaście lat Elwirą, która nie miała pojęcia, że był żonaty.
Dowiedziała się, kiedy zaszła w ciążę, a on zaczął obiecywać, że się dla niej rozwiedzie. Ale kiedy okazało się, że jego synek ma zespół Downa, ojciec zmienił plan i poinformował kochankę, że jednak zostaje przy żonie.
– Przestał nas odwiedzać, chociaż przekazywał jakieś tam pieniądze – wyjaśniła kobieta. – O tym, że jednak się rozwiódł, dowiedziałam się przypadkiem pięć lat temu. Wiesz… to ciężkie, naprawdę… Ale to nie tu jest problem…
Dowiedziałem się, że Elwira była chora. Miała nowotwór, drugi rzut, właśnie zaczynała chemioterapię.
– Pierwszy raz zachorowałam sześć lat temu – wyznała. – Ojciec Rafała – wciąż tak go nazywała – dał mi trochę pieniędzy na opiekunkę, mówił, że nie może mi więcej pomóc. Byłam przekonana, że chodzi o jego żonę, a potem zupełnym przypadkiem wygadał się, że ma nową kobietę…
Strasznie jej współczułem.
Alimenty nagle przestały przychodzić
Wiedziałem, jak ojciec potrafił oczarować ludzi. Ja sam wierzyłem, że jesteśmy „najlepszymi kumplami”, mama latami łudziła się, że są dobrym małżeństwem. Pewnie jego kolejne kobiety tak samo wierzyły, że są tymi jedynymi… Dopiero kiedy odchodził, ludzie widzieli, że był tylko ujmującym, ale płytkim emocjonalnie oszustem, którego nie obchodził nikt poza nim samym.
Historia Elwiry była ogromnie trudna i smutna.
Ciężko jej było wychowywać dziecko wymagające szczególnej uwagi, jej mama była w podeszłym wieku, innej rodziny nie miała. No i ten rak. Kiedy wygrała z nim za pierwszym razem, czuła ulgę, że Rafał nie trafi do domu dziecka. Bo już wiedziała, że na jego tatusia liczyć nie można.
– Moja mama pomaga nam, jak może, ale sama coraz bardziej potrzebuje opieki – uzupełniła swoją wypowiedź. – Zajęłaby się Rafałem, gdyby mnie zabrakło, ale… na jak długo?
Elwira zaniepokoiła się, kiedy przestała otrzymywać alimenty od ojca. Nie miała pojęcia, że miał zawał. Przecież nikt nie wiedział o niej i jej synku.
– Byliśmy jego tajemnicą – powiedziała gorzko. – Nigdy nie poznałam nikogo z jego otoczenia. Wiedziałam o tobie, wspominał, że ma syna, ale wiedziałam, że zawsze będziemy na marginesie jego życia. On nie akceptował Rafała. Nie chciał mieć z nim nic wspólnego… Mam tylko parę zdjęć z nim, jak Rafałek był malutki…
„Tajemnica” mojego ojca właśnie śmiała się w pokoju obok razem z moją żoną. Poszedłem tam i zobaczyłem, że budują fort z koców, usiłując zniechęcić koty próbujące się na nim ułożyć.
Na mój widok Rafał się rozpromienił i zaprosił mnie do środka, chociaż miał wątpliwości, czy się zmieszczę. Niewiele wtedy wiedziałem o takich dzieciakach jak on, ale szybko zrozumiałem, że mój brat jest bardzo ufny i traktuje wszystkich jak przyjaciół.
Kiedy wyszliśmy, Julka była wyraźnie zamyślona.
– Ona tego nie powiedziała, ale potrzebuje naszej pomocy – stwierdziła. – Widziałeś tę babcię, ma z osiemdziesiąt lat, pomaga jak może, ale gdyby Elwira nie pokonała tym razem raka, to nie da sobie rady z Rafałem.
– To co mam zrobić? – zapytałem zupełnie poważnie. – Oczywiście wiem, że trzeba jej pomóc finansowo, ale co ja więcej mogę?
Okazało się, że mogłem – my mogliśmy – dużo więcej. Kiedy Elwira czuła się bardzo źle na skutek chemioterapii, zaproponowaliśmy, że Rafał może na jakiś czas zamieszkać z nami.
Brat nie do końca rozumiał, jak ciężko chora jest jego mama, i potraktował tę czasową przeprowadzkę jako przygodę. Daliśmy mu własny pokój, zabraliśmy też jego ukochane koty. W sumie od dawna chcieliśmy kota, a dwa to podwójna radość, prawda?
Elwira walczyła z rakiem długo i dzielnie, ale mimo że obecnie robi postępy w leczeniu, to rokowania lekarzy niestety nie są pomyślne.
Rozmawialiśmy poważnie o przyszłości Rafała. Podeszła do sprawy wyjątkowo serio. Chociaż w życiu o to nie prosiłem, pokazała mi wynik badania DNA, które przeprowadził mój ojciec, pewnie w nadziei, że Rafał okaże się nie jego synem. Cóż, jednak byli ojcem i synem, a ja i Rafał jesteśmy przyrodnimi braćmi.
– Jeśli będzie trzeba, to go adoptujemy – powiedziała Julka. – Kiedy będziemy mieli własne dzieci, będą miały starszego brata.
Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że Elwira i lekarze poradzą sobie z nowotworem. Ale gdyby wydarzyło się najgorsze, mój brat ma u nas dom.
Wie, że jesteśmy braćmi, chociaż nie rozumie tych wszystkich dziwnych zależności między dorosłymi. On po prostu mnie kocha, tak samo jak kocha Julkę i moją mamę, która aż się popłakała, kiedy go poznała.
On mówi do niej „ciociu”, ona do niego – „panie Rafaliński”, co strasznie go śmieszy. A śmieszy i cieszy go wiele rzeczy, w naszym domu razem z nim zagościły radość, niewinność i entuzjazm. No i przejmujące władzę koty, ale to już osobna historia.
Dla niego te słowa naprawdę coś znaczą
Wczoraj myślałem o ojcu i o tym, jak przekonywał mnie, że jesteśmy najlepszymi kumplami, chociaż w jego ustach to kompletnie nic nie znaczyło.
I wtedy do pokoju wpadł Rafał szukający Frytki, czyli rudej kocicy. Kiedy zobaczył ją na moich kolanach, pokiwał tylko głową i rzucił:
– Frytka jest fajna, no nie? Cieszę się, że ona ciebie lubi. Bo jesteś moim bratem i najlepszym kumplem.
I wyszedł, bo Julka wołała go właśnie na kolację.
A ja zostałem z jego słowami. „Najlepszy kumpel” – naprawdę nim byłem. Ale nie dla ojca, tylko dla kogoś, dla kogo to faktycznie coś znaczyło.
Zrozumiałem, że życie mojego ojca nie było tak do końca beznadziejne, skoro dzięki niemu mogę być dla kogoś bratem i najlepszym kumplem. Bo to dla mnie naprawdę dużo znaczy.
Kajetan
Zobacz także:
- „Nie ma dnia, żebym nie myślała o synku. Rodzice zdecydowali za mnie, że to nie ja będę jego matką”
- „Zostawiłam Patryka, gdy straciłam jego dziecko. Po latach go spotkałam. Miałam synka, a on był jego ojcem”
- „Twierdziłam, że wolałabym na kasie pracować niż być nauczycielką. Ale przez kryzys musiałam nią zostać. I co? Mogę mu tylko podziękować”