„Kilkanaście godzin rodziłam bez postępów. Żaden lekarz nie wpadł na cesarkę. Przez nich synek jest dziś niepełnosprawny”
Gołym okiem było widać, że poród przebiega źle, że wszystko wielkimi krokami zmierza do katastrofy. Inne kobiety przychodziły na porodówkę, kładły się na sąsiednich łóżkach, rodziły. Tylko ja wciąż trwałam na miejscu…
- redakcja mamotoja.pl
Gdy urodził się mój syn, usłyszałam od lekarki, że takie dziecko najlepiej oddać do placówki opiekuńczej. Nie, nie posłuchałam jej. I to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam w życiu…
Nigdy nie zapomnę tamtej nocy, kiedy rodziłam Michała
W okna sali porodowej zacinał deszcz, na dworze zawodził wiatr, a ja – spocona jak mysz – wyłam z bólu aż do utraty tchu.
– Przyj, kobieto. Przyj! – wrzeszczała na mnie położna.
I tak przez siedem godzin. Inne kobiety przychodziły na porodówkę, kładły się na sąsiednich łóżkach, rodziły. A potem z dzidziusiami na rękach odchodziły szczęśliwe na oddział noworodkowy. Tylko ja wciąż trwałam na miejscu…
Nad ranem tętno dziecka stale się podnosiło, ja co chwilę traciłam przytomność, mój mąż Rafał miotał się od ściany do ściany, czepiał położnych, błagał lekarza, żeby coś wreszcie zrobił. Gołym okiem było widać, że poród przebiega źle, że wszystko wielkimi krokami zmierza do katastrofy. O ósmej trzydzieści na dyżurze zjawił się nowy położnik. Zbadał mnie i…
– Ile czasu pani już rodzi?
– Od wczorajszego wieczora – wydyszałam.
Wtedy lekarz złapał się za głowę
Natychmiast kazał szykować salę operacyjną, oderwał od śniadania anestezjologa i pielęgniarkę. Zrobił się raban, bieganina, ale po dziesięciu minutach byłam już znieczulona od pasa w dół, a doktor stał nade mną ze skalpelem. Zza chirurgicznej maski widziałam tylko jego oczy.
Był w nich głęboki niepokój. Michaś był źle ułożony. Każdy lekarz powinien od razu zarządzić cesarskie cięcie. Dlaczego tego nie zrobił ten, który miał nocny dyżur? Na to pytanie nikt nawet mi nie próbował odpowiedzieć. Tymczasem mój synek dostał tylko trzy punkty w 10-stopniowej skali Apgar.
Półprzytomna z wyczerpania płakałam, patrząc na moje wymarzone i cudem wyrwane śmierci maleństwo. Tyle tylko, że wkrótce u Miśka stwierdzono porażenie mózgowe. Efekt niedotlenienia mózgu podczas zbyt długiego porodu.
– Bardzo mi przykro, ale nie ma co się łudzić. Pani syn przez całe życie będzie „warzywkiem” – bez ceregieli oznajmiła pani doktor neonatolog. – Trzeba go będzie karmić przez sondę, nigdy nie nauczy się mówić ani nie wstanie z łóżka. Nie będzie z nim kontaktu. Może warto rozważyć oddanie go pod opiekę specjalistycznej placówki opiekuńczej?
Z jej gabinetu wybiegłam zapłakana i przerażona.
Ale wiedziałam jedno: Misiek zostaje ze mną
Na dobre i na złe! Kolejne tygodnie, miesiące i lata były walką o każdy, choćby najmniejszy postęp w jego rozwoju. Żmudna rehabilitacja, ciągłe wystawanie w kolejkach do specjalistów, wieczny strach przy karmieniu – połknie czy znów się zakrztusi?
Było ciężko, chwilami niemal beznadziejnie, ale Misio z całą pewnością nie był „warzywkiem”. Robił postępy, choć dużo wolniej od swoich rówieśników, a do tego okupione wysiłkiem, bólem oraz płaczem. I choć nie miałam złudzeń, że kiedykolwiek zobaczę, jak chodzi, choć obawiałam się, że może nigdy nie powiedzieć do mnie „mamo”…
Był zawsze, jest i będzie moim ukochanym, cudownym dzieckiem. Całkowicie pochłonięta opieką nad synkiem (musiałam zrezygnować z pracy), a także prowadzeniem domu, późno zorientowałam się, że w moim małżeństwie źle się dzieje.
Rafał wracał z pracy coraz później
Często było czuć od niego alkohol.
– Tyram na was jak wół. Chyba mogę czasem się nieco odprężyć? – warknął, kiedy zwróciłam mu na to uwagę.
– Oczywiście, że tak – odparłam pojednawczo. – Chciałabym jednak, żebyś odrobinę bardziej angażował się w wychowanie syna. On ciebie potrzebuje…
– Wychowanie? Żartujesz? – krzyknął w złości. – To dziecko chyba nawet nie odróżnia mamy od taty! O jakim wychowaniu ty mówisz, kobieto?!
Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Z oczu pociekły mi łzy. Jak Rafał mógł być tak niesprawiedliwy? Przecież Michałek uśmiechał się do mnie, wyciągał rączki i reagował na wiele słów. Uwielbiał też być głaskany, przytulany, noszony na rękach.
Śmiał się, kiedy łaskotałam go w stópki. Zaczynał płakać, kiedy przez dłuższą chwilę nie było mnie w pobliżu. Cały się spinał, gdy wjeżdżałam wózkiem do przychodni lub szpitala, bo dobrze wiedział, że za chwilę czeka go ukłucie, pobranie krwi, bolesne badanie.
Czy tak zachowuje się „warzywko”?
Jak można nie dostrzegać tej całej różnorodności gestów i zachowań? A może… Może to wszystko było tylko złudzeniem zapatrzonej w synka matki? Może ja tylko sobie wyobrażałam, że mam z nim kontakt?
Na chwilę za gardło chwycił mnie strach. Szybko jednak spojrzałam na zapatrzonego w okno Michasia, na jego żywe, błyszczące ciekawością oczka, którymi wodził za przelatującymi za oknem ptakami i powiedziałam sobie: „Nie, niemożliwe! Nie wolno się poddawać. Nie teraz, kiedy tak wiele wysiłku włożyłam w jego rehabilitację i leczenie”.
Miałam rację
W ciągu kolejnego roku synek zaczął podnosić się do pozycji siedzącej i wypowiadać pojedyncze wyrazy. Ryczałam jak bóbr, kiedy pewnego poranka usłyszałam wreszcie to swoje wymarzone „mama”.
A potem mówił coraz więcej i więcej. Całe zdania, całe opowieści. Dopominał się ode mnie czytania mu bajek, pod koniec każdego dnia – padałam ze zmęczenia, ale robiłam to. Tymczasem Rafał przesadził z tym swoim „odprężeniem”, bo gdy Michał skończył cztery lata zwolniono go z pracy.
– Z „dyscyplinarką” w CV szybko nie znajdziesz zatrudnienia – powiedziałam.
– Będziesz teraz kopać leżącego?
– Wręcz przeciwnie. Powinieneś odpocząć. Dlatego… od jutra zajmiesz się dzieckiem. A ja zaczynam szukać pracy.
– Szukać pracy? Ty? – mało nie udławił się ze zdumienia. – Od czterech lat nie wychodzisz z garów i pieluch! Czym chcesz zaimponować pracodawcy?
Nie odpowiedziałam mu, choć aż zadygotałam z oburzenia.
„Jeszcze zobaczymy…” – pomyślałam tylko.
Odbyłam kilkadziesiąt rozmów. Najpierw przyjęto mnie do hipermarketu, gdzie siedziałam przy kasie, potem zostałam telemarketerką, aż w końcu, po tym jak złożyłam aplikację na asystentkę szefa firmy reklamowej, stanęłam przed dyrektorem całkiem sporej firmy.
– Nie ma pani żadnego doświadczenia w branży – stwierdził, przeglądając moje CV. – I ta paroletnia przerwa w pracy. Szukamy osoby przedsiębiorczej, dobrze zorganizowanej, która zapanuje nad kalendarzem moich spotkań…
– Podczas tej „przerwy w pracy” opiekowałam się niepełnosprawnym dzieckiem i miałam na głowie cały dom – odparłam z godnością. – Zapewniam, że wymagało to dużo lepszej organizacji niż przygotowanie paru spotkań i eventów.
Myślałam, że facet mnie wyprosi. Ale on spojrzał na mnie z zainteresowaniem:
– A niech mnie! Ma pani tę posadę!
Od tamtej pory minęły cztery lata.
Firma się rozrosła, a ja awansowałam
Nareszcie starcza nam z Rafałem do pierwszego. A właśnie, Rafał. Opieka nad dzieckiem go odmieniła. Misiek przestał być dla niego bezosobowym problemem, na który trzeba zarobić, a stał się dzieckiem, które można wspierać w rozwoju, wychowywać i cieszyć się z jego sukcesów.
Mąż przestał popijać, ma z Miśkiem świetny kontakt. Chłopak potrzebował męskiej ręki! Zrobił takie postępy, że dziś porusza się o kulach, a umysłowo nie odstaje od rówieśników. W tym roku poślemy go do integracyjnej podstawówki. Rafał pęka z dumy, a ja… No cóż. Mimo tej całej kariery, nadal najlepiej czuję się w roli „kury domowej”. Uwielbiam w weekend upichcić moim mężczyznom coś pysznego. Siadamy później do stołu, śmiejemy się, rozmawiamy. W takich chwilach czuję się najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Marta, lat 37
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”