„Klasowe mikołajki to udręka. Oby moją Tosię ominął koszmar, który sama przeżyłam w dzieciństwie” [LIST DO REDAKCJI]
Zacznę od tego, że szkolne mikołajki wspominam jako koszmarny zwyczaj. Chodzi o te z losowaniem koleżanki czy kolegi, dla której ma się kupić prezent. W klasie córki do tej pory było tak, że każde dziecko dostawało taki sam, drobny upominek. Tym razem większość rodziców opowiedziała się za losowaniem.
- redakcja mamotoja.pl
Tosia jest w 3 klasie. To bardzo wrażliwa dziewczynka. Bardzo dobrze się uczy i bardzo przeżywa każde, najdrobniejsze potknięcie. Za bardzo. Równie mocno zależy jej na relacjach z rówieśnikami – najdrobniejsze niesnaski powodują u niej stres. Szczerze mówiąc, jako dziecko również mocno cierpiałam, gdy usłyszałam coś niemiłego na swój temat. A Tosia chyba cierpi jeszcze bardziej.
Uważam, że losowanie na mikołajki jest bez sensu
Szkolne mikołajki to coś, co nigdy mnie nie cieszyło. Za każdym razem towarzyszyły mi nerwy. Czy osobie, którą wylosowałam, spodoba się to, co wybiorę w sklepie z mamą? Ten stres zaczynał się od dnia losowania aż po same mikołajki. Zamiast z dziecięcą ekscytacją rozpakowywać swój prezent, szukałam wzrokiem osoby, którą wylosowałam, by zobaczyć jej reakcję na upominek ode mnie. Pamiętam, że tuż po rozpakowaniu nikt nigdy nawet nie starał się udawać, że prezent jest ok. Pamiętam jedynie kąśliwe uwagi albo totalną obojętność.
Szczerze mówiąc, nie pamiętam prezentu, który mnie by się naprawdę spodobał. Gula ściskała mi gardło na widok brzydkich, tandetnych, kioskowych koszmarków. Te koszmarki zdawały się mówić do mnie: nie ma sensu się dla ciebie starać, mam gdzieś twoje uczucia.
Przy porównywaniu prezentów dzieci często zgadzały się ze mną, że dostałam coś, co można skomentować tylko „ale g*wno”. Lub śmiechem na całą klasę. Miałam pecha? Dostając a to albumik na zdjęcia z niemowlęciem na okładce, a to 3 spinki i… szczotkę do włosów. A to perfumy z kiosku (obrzydliwe a trwałe jak diabli). A przecież chodziłam z mamą po sklepach i widziałam, że w cenie, do której miały być prezenty, można było dostać bardzo ładne maskotki… Bardzo ładne spinki. Bardzo fajne flamastry…
W gruncie rzeczy nie pamiętam, żeby ktoś był zadowolony z tego, co dostał… Jedynie nasza wychowawczyni potrafiła uśmiechnąć się na widok prezentu (ona też brała udział w losowaniu).
Dlatego uważam, że losowanie jest bez sensu. Po co narażać dzieci i rodziców na stres lub w najlepszym wypadku – na totalną obojętność wobec uczuć innych? Czego to ma być lekcja? Czemu to ma służyć?
Patrycja
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Zobacz też:
- „Syn płakał, że koledzy go biją. Podejrzałem ich z ukrycia i przeżyłem szok. Współczuję sobie jako ojcu” [LIST DO REDAKCJI]
- „Listy do Mikołaja to tylko dowody na to, że dzieci wcale nie mają wszystkiego, a marzenia się nie spełniają. Tak było i jest” [LIST DO REDAKCJI]
- „Nie pozwolę, by jakiś podrostek krzywdził mi dziecko. Prośby nie pomogły, to sama załatwiłam sprawę” [LIST DO REDAKCJI]