„Koledzy ze szkoły znęcają się nad naszym synkiem. Ukrywał to, bo tata kazał mu >>sobie radzić
Okazało się, że Mikołaj jest w klasie szykanowany. Dzieciaki się z niego wyśmiewają, poszturchują go na przerwach, wyzywają od konusów. Nikt nie chce siedzieć z nim w ławce, bawić się na przerwach.
- redakcja mamotoja.pl
Jeśli mam być szczera, najchętniej przeniosłabym Mikołaja do innej placówki, ale wiem, że to byłaby tylko ucieczka od problemu.
Mikołaj tak się cieszył, że idzie wreszcie do szkoły! Przed rozpoczęciem roku z emocji nie spał prawie przez całą noc. Przychodził co chwila do naszej sypialni i z wypiekami na twarzy pytał, kiedy wstajemy. – Zobacz, nawet się nie boi – powiedziałam wtedy do męża. Koleżanki z pracy opowiadały mi, jak to ich dzieci pierwszego dnia popłakiwały, wstydziły się, a nawet zapierały się przed wejściem do klasy.
A mój Miki wmaszerował odważnie, jakby w szkole spędził pół życia…
Byłam z niego taka dumna. Na początku wyglądało na to, że synek polubił szkołę. Bez problemu rano wstawał, a przed wyjściem pięć razy sprawdzał w plecaku, czy nie zapomniał swoich zeszytów, książek, flamastrów. Po powrocie do domu chętnie opowiadał o tym, co robił przez cały dzień, co ma zadane.
Cieszyłam się, bo Miki jest raczej drobny, a także cichy i spokojny i trochę obawiałam się, że nie odnajdzie się w grupie rozbrykanych pierwszaków. A tu taka wspaniała niespodzianka! Gdzieś po tygodniu zauważyłam, że jego entuzjazm znacznie osłabł. Nie opowiadał już tak chętnie o kolegach, o tym, jak spędził dzień. Gdy pytałam, jak było w szkole, mówił, że dobrze i szedł do swojego pokoju.
Po kolejnych kilku dniach zaczął nagle marudzić przy wychodzeniu, narzekać, że boli go brzuch, że jest mu niedobrze.
– Mogę zostać w domu? Mamusiu, proooszę. Tylko dzisiaj! – składał rączki w błagalnym geście.
Trochę mnie martwiła ta zmiana zachowania, ale mąż machał ręką.
– Pamiętasz? Paluszek i główka to szkolna wymówka. Pewnie już mu się znudziło poranne wstawanie, siedzenie w klasie, obowiązki i dlatego marudzi. Nie zamartwiaj się, to normalne! Za jakiś czas się przyzwyczai i wszystko będzie dobrze – tłumaczył mi; a potem spoglądał na synka. – Przestań się mazgaić! Wszystkie dzieci chodzą do szkoły, ty też musisz. Poradzisz sobie – mówił kategorycznym tonem.
Mały szedł posłusznie, ale gdy się z nim żegnałam przed klasą, widziałam, że ma łzy w oczach. Tak mi było go żal, że ledwie się powstrzymywałam, żeby nie zabrać go z powrotem do domu. Nie robiłam tego, bo byłam przekonana, że mąż ma rację i następnego dnia będzie lepiej.
Nie było lepiej, było gorzej
By wyprawić Mikołaja do szkoły, musieliśmy z nim toczyć prawdziwe boje. Każdego ranka płakał, upierał się, że bardzo źle się czuje. Kilka dni temu rzeczywiście dostał wysokiej gorączki. Nawet mąż się zaniepokoił.
– Dobrze, dzisiaj zostaniesz w domu. Chyba faktycznie jesteś chory – powiedział; Miki był zachwycony.
– Naprawdę mogę? – krzyknął radośnie i z ochotą wskoczył do łóżka.
Gdy godzinę później zmierzyłam mu temperaturę, miał 36,6 i oświadczył, że chciałby pójść na rower. To chyba wtedy dotarło do mnie, że synek ma w szkole jakiś problem.
– Musimy z nim porozmawiać, to przyzwyczajanie się coś za długo trwa. Miesiąc zaraz minie – powiedziałam do męża, gdy wrócił z pracy.
– Może masz i rację – przyznał.
Wzięliśmy synka na spytki, ale właściwie niczego się nie dowiedzieliśmy. Mikołaj twierdził, że wszystko jest dobrze, a do szkoły nie chciał iść, bo naprawdę źle się czuł.
– To znaczy, że jutro pójdziesz i to bez marudzenia? – zapytał mąż.
– Pójdę – synek skinął głową.
Męża ta odpowiedź zadowoliła, ale mnie nie. Czułam, że coś jest na rzeczy…
Pytanie tylko, co? Następnego dnia Mikołaj rzeczywiście poszedł w miarę grzecznie do szkoły. Po lekcjach pojechałam do odebrać. Dzieci z jego klasy akurat były na dworze. Biegały, dokazywały. Tylko mój synek trzymał się z boku.
– Twoi koledzy tak fajnie się bawią, dlaczego siedzisz sam? – zapytałam.
– Bo tak – odburknął.
– Co, nie lubisz ich? – naciskałam.
Synek zmarszczył brwi
– Nienawidzę! Oni są głupi! Ta cała szkoła jest głupia! Nie będę do niej chodził. Nigdy! Nie chcę! – krzyknął i wybuchnął płaczem.
Ma być takim samym łobuzem jak jego koledzy?
Byłam w szoku. Jeszcze nigdy nie wiedziałam synka tak rozżalonego. Mocno go przytuliłam.
– Opowiesz mi, co się dzieje, dobrze? – zapytałam, gdy trochę się uspokoił.
Przytaknął, pociągając nosem. To, co potem usłyszałam, omal nie doprowadziło mnie do szaleństwa. Okazało się, że Mikołaj jest w klasie szykanowany. Dzieciaki się z niego wyśmiewają, poszturchują go na przerwach, wyzywają od konusów. Nikt nie chce siedzieć z nim w ławce, bawić się na przerwach.
– Boże drogi, dlaczego o niczym nie powiedziałeś? – dopytywałam się.
– Bo nie chciałem, żeby tata był zły. On mówił, że jestem już duży i muszę sobie poradzić – przyznał.
Po rozmowie z synkiem miałam potworne wyrzuty sumienia. Nie mogłam sobie darować, że zamiast od razu szczerze z nim porozmawiać, dałam się przekonać mężowi, że niechęć Mikiego do szkoły jest normalna i przejściowa. Nie jest! Gdy mąż wrócił z pracy, natychmiast zamknęłam się z nim w sypialni i o wszystkim opowiedziałam.
– Byliśmy ślepi i głupi. Nasz syn cierpi! Musimy coś z tym zrobić! Jutro porozmawiam z wychowawczynią – zdecydowałam.
Ale mój mąż tylko się skrzywił.
– Nie przesadzaj! Nie rób z niego beksy. Dzieci od zawsze poszturchiwały się w szkole, robiły sobie kawały. Sam w jego wieku nieraz wracałem do domu lekko poobijany… Zaraz z nim pogadam. Powiem, że jak następnym razem go ktoś zaczepi, to niech odpłaci się tym samym. Jak kopnie jednego czy drugiego gówniarza, to od razu zyska szacunek i kolegów – stwierdził.
– Chyba żartujesz – nie wierzyłam własnym uszom.
– Wcale nie! Jak będziesz się tak nad nim litować, trzymać pod kloszem, to wyrośnie z niego płaczliwa baba, a nie facet. On musi umieć sobie radzić w trudnych sytuacjach. Tylko w ten sposób nauczy się życia – odparł mąż, wzruszając ramionami.
– Ale on jest za słaby na takie konfrontacje – jęknęłam.
– No to trzeba go wzmocnić. Zapiszemy go na dżudo albo karate, nie wiem, na piłkę nożną, od razu nabierze krzepy – oznajmił mąż; on na wszystko miał rozwiązanie.
Na razie nie pozwoliłam mężowi porozmawiać z synkiem. Nie podoba mi się jego pomysł. Boję się, że jak Miki będzie odpłacał kolegom pięknym za nadobne, to stanie się agresywny. Z drugiej jednak strony nie chcę też, żeby był szkolnym popychadłem. Przecież widzę, jak go to boli i stresuje. Co więc mam zrobić? Jak uodpornić naszego synka na głupie zachowania kolegów?
Renata, lat 36
Czytaj także:
- „Mam dziecko z mężem siostry, ale nikt o tym nie wie. Prawda wyszła a jaw, gdy córka zachorowała na białaczkę"
- „Miałam gorący romans z księdzem. Uwiódł mnie, rozkochał, a gdy zaszłam w ciąże, zmusił do aborcji"
- „Kiedy żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży, uciekłem. Jako samotna matka poradzi sobie lepiej, państwo jej pomoże”