Reklama

Nigdy nie rozumiałam przekonań Izy, która we wszystkim, co się działo dookoła, dopatrywała się spisków i knucia wymierzonego przeciwko zwykłym obywatelom. Iza skończyła prawo, zjeździła pół świata – skąd u niej taka zaściankowość? Tłumaczyłam sobie, że to pewnie u niej rodzinne – znałam dość dobrze jej mamę i ciotkę, których styl życia był mi całkiem obcy. Wszystkie trzy wyjeżdżały razem na jakieś zloty, na których podobno zbierały energię, biegając boso po łące i kąpiąc się nago w rzece. Ale kiedy Iza urodziła dziecko, jej dziwactwa osiągnęły szczyt!

Reklama

Iza nie nadawała się na matkę!

To, że Iza nie będzie szczepić dziecka, było jasne od samego początku. Moja znajoma negowała medycynę, unikała lekarzy jak ognia, a na balkonie hodowała zioła i warzywa, które były podstawą jej diety. Ile ja się nasłuchałam, że światowe koncerny trują nas celowo, żeby zarobić na lekach i szczepieniach! Przymykałam na to oko i kiwałam głową, uznając jej wymysły za nieszkodliwe bredzenie. Lubiłam Izkę mimo wszystko. Znałyśmy się od szkoły podstawowej, bo nasze mamy były dobrymi przyjaciółkami. Podtrzymywałyśmy naszą znajomość, choć czasem sama się dziwiłam, jak znajdujemy wspólny język.

Kiedy Iza zaszła w ciążę, miałam złe przeczucia. Jak osoba tak oderwana od rzeczywistości weźmie na siebie odpowiedzialność za dziecko? W dodatku ojciec tego maluszka szybko się ulotnił, Iza miała być samotną mamą. W sumie nie do końca samotną – w końcu były jeszcze jej matka i ciotka! I to przerażało mnie chyba najbardziej.

Pierwsze chwile grozy przeżyłam tuż przed jej porodem, gdy Iza zadzwoniła do mnie, oznajmiając, że ma skurcze, ale do szpitala się nie wybiera, bo mama zaopiekuje się nią w domu! Na szczęście Bartuś urodził się zdrowy i bez komplikacji. Szczerze mówiąc, myślałam, że hormony zadziałają i Iza pójdzie po rozum do głowy, zgodzi się na obowiązkowe szczepienia albo chociaż będzie regularnie chodzić z synkiem na kontrole lekarskie. Ale nie! Zamknęła się z nim w domu i tyle ją widziałam. Na odwiedziny pozwoliła dopiero po kilku miesiącach. Niestety, niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o jej chory światopogląd.

Kpiła z pandemii, ale okazała się hipokrytką!

Pandemia wybuchła, gdy Bartuś miał niespełna rok. Iza oczywiście niewiele sobie robiła z lockdownu i wszystkich zakazów. Nie nosiła maseczki, spotykała się ze swoimi dziwnymi znajomymi, wszystko to z malutkim dzieckiem! Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale miałam wrażenie, że mówię do ściany.
– Naprawdę wierzysz w jakąś pandemię? – pytała kpiąco. – Po co ci ta maseczka, tylko się trujesz! A jak ci każą chodzić na kolanach, to też posłuchasz? – wyraźnie ze mnie drwiła, a ja nie miałam ochoty tego słuchać. Przestałam się do niej odzywać. Cały czas jednak myślałam o Bartusiu, biedne dziecko!

Po jakichś trzech tygodniach Izka zadzwoniła do mnie nagle, późnym wieczorem. Była roztrzęsiona, powiedziała, że jej przyjaciółka ze zlotów jest w szpitalu pod respiratorem, podobno zachorowała na COVID. Mimo dramatyzmu całej sytuacji dostrzegłam w tym szansę na zmianę podglądów Izy. Miałam nadzieję, że zadba w pierwszej kolejności o swoje dziecko. Że się opamięta! Po tygodniu przysłała mi zdjęcie zaświadczenia o szczepieniu – moja sceptyczna wobec medycyny koleżanka zaszczepiła się na COVID! Ze strachu o samą siebie.
– A co z Bartusiem? – zapytałam od razu. Zbyła mnie milczeniem. Nie mogłam uwierzyć, że okazała się taką hipokrytką! Do ideologicznej walki wykorzystywała dziecko, ale kiedy sama poczuła się zagrożona, schowała swoje poglądy do kieszeni.

Do dziś nie mamy kontaktu. Może zadzwonię do niej za jakiś czas, ale głównie z troski o Bartka. Może uda mi się ją jakoś przekonać, żeby pomyślała przede wszystkim o nim?

Kasia

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama