Lekarz kazał na siebie czekać, badał dziecko 10 minut, potem zalecił paracetamol. A Filipek miał sepsę
Wczoraj (3 lipca) pani Patrycja opowiadała w sądzie, co działo się na izbie przyjęć szpitala w Świdnicy w wigilię 2018 roku. Podobnie jak państwo Kowalowie przyjechała tam wtedy z chorym dzieckiem. Nikt jeszcze wówczas nie wiedział, że Filipek Kowal umrze cztery dni później… Sprawa przeciw lekarzowi, który pełnił wtedy dyżur, wciąż się ciągnie.
Doktor Arnold W. najpierw kazał na siebie czekać ponad godzinę. Gdy wreszcie zbadał Filipka, zapewnił jego rodziców, że nie dzieje się nic złego. W razie pogorszenia się stanu chłopca zalecił… paracetamol. Konsultacja trwała 10 minut. Rodzice wrócili z synkiem do domu. Dziecko cztery godziny później dostało zapaści. Dwa dni później Filipek zmarł.
Gorączka, ból brzucha, łokci i kolan
Filip urodził się 9 sierpnia 2016 roku. Jako wcześniak. Lekarze u noworodka stwierdzili torbielowatość płuc. Gdy miał zaledwie 14 dni, przeszedł pierwszą operację. Problemy z płucami i hemofilia oznaczały częste wizyty w szpitalu, które chłopiec znosił bardzo dzielnie.
W nocy z 23 na 24 grudnia 2018 roku chłopiec zaczął się źle czuć. Rodzice poszli do przychodni, skąd kierowano ich do szpitala. Na szpitalnej izbie przyjęć byli 24 grudnia o 9.20. Dziecko miało gorączkę, skarżyło się na ból brzucha, kolan i łokci. Chłopiec był osłabiony i blady jak ściana.
Do chłopca wezwano lekarza.
Trzeba było czekać. Ponieważ – jak mówi pani Patrycja – lekarz czekał, aż zbierze się więcej dzieci.
„Filip leżał na kolanach mamy i jęczał”
Pani Patrycja tego dnia również była na izbie przyjęć ze swoim synem. U jej dziecka podejrzewano zapalenie płuc. Filipek czuł się jednak dużo gorzej.
„Leżał na kolanach mamy i mówił, a właściwie jęczał, że go boli” – powiedziała w sądzie 3 lipca. Dodając, że była pewna, iż obaj chłopcy trafią na oddział i wraz z rodzicami spędzą tę wigilię w szpitalu.
Filipek był tak blady, że pani Patrycja myślała, że cierpi na białaczkę.
Ale kiedy dr Arnold W. zbadał wreszcie Filipka, uznał, że dziecko nie wymaga hospitalizacji.
Podczas badania gardła zwrócił się do ojca Filipka: „Pan trzyma mu tę głowę, bo mu leci”.
Stwierdził, że „Jak dziecko nie robi kupy, to boli je brzuch”.
Rodzice chłopca do dziś żałują, że nie naciskali, by lekarz pozostawił ich dziecko na obserwacji. Że zaufali słowom lekarza, który twierdził, że gdy Filipek poczuje się jeszcze gorzej, wystarczy mu podać paracetamol.
Zapaść, sepsa i śmierć na rękach rodziców
Niestety, cztery godziny później Filip dostał zapaści. Trafił do szpitala we Wrocławiu. Właśnie tu chłopiec zmarł – tuż po świętach, 28 grudnia. Gdy odchodził, rodzice trzymali go na rękach.
Jako przyczynę śmierci dziecka wskazano obrzęk mózgu i sepsę.
Sąd lekarski już ukarał doktora, rodzice dalej walczą
Sąd lekarski ukarał Arnolda W. Lekarz dostał zakaz wykonywania zawodu przez pół roku i nakaz pokrycia kosztów procesu toczącego się we wrocławskiej Okręgowej Izbie Lekarskiej.
Rodzice Filipka złożyli też zawiadomienie do prokuratury. Sprawa jest w toku. Lekarz z ponad 30-letnim stażem pracy jest oskarżony o narażenie dziecka na poważny uszczerbek na zdrowiu lub śmierć.
Rodzice zmarłego chłopca podkreślają, że zależy im przede wszystkim na tym, by już żaden lekarz nigdy nie potraktował tak żadnego dziecka, jak w szpitalu w Świdnicy potraktowano ich synka.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Piszemy też o: